Znaleziono 0 artykułów
16.10.2022

Marta Chrapka: Wolę przebierać wnętrza

16.10.2022
Marta Chrapka / Fot. Mateusz Grzelak

– Architektura wnętrz, choć wtedy nie wiedziałam jeszcze, że istnieje taki zawód, była dla mnie ucieczką przed brzydotą domów rodzinnych na Gocławiu i budującym się na początku lat dwutysięcznych miasteczku Wilanów. Moi rodzice bardzo podążali za trendami – luksfery, łuki, brzoskwinia, pistacja. Okropieństwo – mówi projektantka Marta Chrapka, założycielka studia Colombe, która specjalizuje się we wnętrzach historycznych, przedwojennych, i bohaterka październikowego wydania „Vogue Polska”.

– Gdybym ubraniom poświęcała tyle uwagi, co wnętrzom, wyglądałabym znacznie lepiej – żartuje Marta Chrapka i dodaje, że najchętniej codziennie nosiłaby granatowy roboczy kombinezon. – Cały fason mam już obmyślony! – podkreśla. Kombinezonów roboczych jednak nie nosi, choć współczesna moda miałaby tu sporo do zaoferowania. W szafie ma kilka delikatniejszych, np. w subtelną kwiatową łączkę. Na co dzień, szczególnie w dni, które spędza na budowie, wybiera T-shirt i dżinsy, rzeczy proste i wygodne. Do tego koniecznie Golden Goose’y, które jakiś czas temu zdetronizowały jej poprzedni ukochany model – Converse Chuck Taylor. – Mają grubszą podeszwę i nadają się na wszystkie pory roku i nawierzchnie. Zmieniam je mniej więcej co sześć miesięcy – tyle potrafią ze mną wytrzymać – mówi. Za każdym razem wybiera inny kolor lub rodzaj wykończenia. Ma nawet parę z weluru.

– W intencjach jestem odważna, w mojej szafie wisi pełno „cyrkowych”, szalonych ubrań z bufami czy we wzory. Niestety większość z metką – podkreśla. Są tam też bogato zdobione „żakieciki” z cekinami i aplikacjami od Isabel Marant, których nie nosi, ale lubi podotykać. Większość jej ubrań pochodzi z Vestiaire Collective, kupuje tam vintage dobrych francuskich marek. Czasem znajduje po latach coś, co kiedyś mierzyła i wtedy uznała za eksces, jak choćby ukochane swetry i płaszcze Céline. Bardziej funkcjonalną resztę kupuje na popularnych platformach sprzedażowych i w markach premium – lniany garnitur od Max Mary często wkłada dla nowych klientów.

Chodzenie po sklepach to dla niej trochę za dużo zachodu – zwłaszcza że szuka konkretu. Najpierw, podobnie jak w pracy, coś gdzieś podpatrzy albo wymyśli, a potem już dokładnie wie, o czym marzy. – Ostatnio chodziła mi po głowie spódnica w biało-fioletową kratę. Mam już ją w koszyku na Zalando – opowiada. To interesujący wybór, bo choć Martę zachwycają pięknie odszykowane klientki i znajome w różowych jedwabnych spodniach wykończonych piórami, sama nie lubi zwracać na siebie uwagi ubraniem. Wierzy w paryską klasykę, która wyróżnia się co najwyżej precyzją kroju czy jakością tkaniny. – Niby nic, a z tłumu zawsze wyłowisz okiem taką osobę – mówi.

Z tymi Francuzami to już chyba tak jest. – Mają to w genach. Wystarczy spojrzeć na paryskie wnętrza. Rzucone gdzieś na stertę magazyny czy książki, które zwykle wyglądałyby jak bałagan, tam prezentują się jak szykowna, intencjonalnie zbudowana bryła – wyjaśnia. Sama bałaganu nie znosi, nawet narzędzia do ogródka ma poukładane w piwnicy. Niezmiernie docenia jednak zmianę, która w ostatnich latach zaszła w jej w podejściu do projektowania wnętrz.

Marta Chrapka / Fot. Mateusz Grzelak

Wszystko zaczęło się od dość spontanicznej sprzedaży mieszkania na warszawskim Powiślu, do którego Marta chwilę wcześniej wprowadziła się z partnerem. – Ktoś zaproponował nam cenę nie do odrzucenia, stwierdziliśmy więc, że znajdziemy coś innego. Remont to i tak moja codzienność – wspomina. Problem w tym, że niczego nie mogli znaleźć, przenosili się więc z jednego wynajmowanego mieszkania do drugiego. Łączyło je to, że wszystkie miały mniej metrów niż oni kartonów. – Wydawało mi się, że nie jestem osobą, która potrzebuje mieć własny kąt, okazało się, że bardzo się myliłam – mówi.

Zdesperowani kupili mieszkanie w nowej części Saskiej Kępy, przy ulicy Genewskiej z zabudową z lat 50. Było fajne, wiedzieli, że jeśli nie zdecydują się natychmiast, to im ucieknie. Zachęcił ich piękny ogród, a za nim kolejny. To teren przeciwpowodziowy, zalewowy, tuż przy Wiśle, więc wokół było mnóstwo zieleni. Czar prysł, gdy przyszła jesień, a opadające z drzew liście odsłoniły ohydne panele akustyczne i zdezelowany pustostan. – Zawsze mieszkaliśmy we wnętrzach okazałych, kamienicznych, z przedwojennymi oknami i wysokimi sufitami. Nagle znaleźliśmy się w przestrzeni z niskim sufitem na 2,6 metra, plastikowymi oknami i okropnym widokiem – wspomina Chrapka. To rozczarowanie i pewien pośpiech (wszystko, byle być już „u siebie”), zachęciły ją do projektowania innego niż zazwyczaj. Z wielkiego garażu na „nieudane decyzje projektowe” wyciągnęła wszystkie za duże umywalki, za małe toalety, nadmiary kafelków, które zostały jej po poprzednich realizacjach. Wyciągnęła też wannę – wielką i plastikową – z demontażu u jednego z klientów. – Uparłam się, żeby ją zostawić, choć wtedy nie mieliśmy na to zupełnie warunków. Siedziba naszego biura była przy Hożej, na 40 metrach ledwo mieściło się 10 pracujących w nim osób. Pewnego dnia przyszłam do pracy, a jedna z dziewczyn stała w tej wannie w kowbojkach i rysowała coś na komputerze – opowiada. W międzyczasie studio Colombe zmieniło stronę Wisły, a wanna, która długo nie mogła znaleźć sobie miejsca, idealnie wpasowała się do mieszkania przy Genewskiej. Kuchnia też przyjechała z Hożej, gdzie służyła za użytkową ekspozycję. Do tego dodali kanapy z dosztukowaną tapicerką, bo „i tak ciągle zjada je pies”.


Cały tekst znajdziecie w październikowym wydaniu „Vogue Polska”, którego hasłem przewodnim jest „Tożsamość”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

 

Kamila Wagner
Proszę czekać..
Zamknij