Znaleziono 0 artykułów
15.12.2019

Red Lipstick Monster: Piękno nie pojawia się wtedy, kiedy je sobie namalujesz

15.12.2019
Red Lipstick Monster dla Vogue Polska (Fot. Zuza Krajewska)

Od czerwca 2012 roku, kiedy Ewa Grzelakowska-Kostoglu założyła swój kanał urodowy, zyskała półtora miliona obserwujących na Instagramie, niemal tyle samo subskrybentów na YouTubie i pół miliona fanów na Facebooku. Teraz najpopularniejsza ekspertka urody w sieci tworzy własną markę kosmetyczną.

Jej pseudonim to efekt plebiscytu, który zorganizowała wśród przyjaciół na Facebooku. Zapytała, z jakimi angielskimi słowami się im kojarzy. Padały nazwy kolorów, które tak uwielbia. Pojawiały się też produkty do makijażu, jak jej ukochana szminka. Ale strzałem w dziesiątkę okazał się dopiero wyraz „monster”. 

– Pomyślałam, że to fajne, bo potwory nie muszą być straszne. Mogą być przewrotne, zabawne, jak ja. Tak narodziła się Red Lipstick Monster. 

– Jak z nowicjuszki z trzęsącą się brodą zmieniłaś się w kogoś, kogo obserwuje tyle osób? – dopytuję. 

– Potrzebny jest spokój i wytrwałość. Publiczność przekonywałam do siebie stopniowo. Pół miliona subskrybentów zdobywałam przez mniej więcej trzy i pół roku. W tym czasie żyłam z piercingu. 

Wyciągała wnioski. Sprawdzała, co najlepiej się ogląda. Pierwszy hit? Filmik z eyelinerem. Był długi i nie najlepszej jakości, więc potem, kiedy już kupiła kamerę, zrobiła remake. Wygrywała tym, że mówiła o problemach, które znała z autopsji. O kapryśnej cerze, rzęsach tak jasnych, że bez tuszu niemal ich nie widać, brwiach, którym ciężko jest nadać wymarzony kształt. 

– Przełomem było dla mnie wydanie pierwszej książki. Wtedy zrozumiałam, że nie tylko moja mała społeczność się mną interesuje i mnie zauważa. 

Ta książka to Tajniki makijażu. Ukazała się w 2015 roku i sprzedała w ponad 100 tysiącach egzemplarzy, a spotkania autorskie towarzyszące premierze przyciągnęły tłumy. Po to, żeby zobaczyć na żywo Red Lipstick Monster, do jednego tylko centrum handlowego w Katowicach przyszło cztery tysiące osób. 

– Powiedziałam obsłudze, że nie odejdę, póki są ludzie. Przecież oni przyjechali specjalnie dla mnie. Jak miałabym ich zostawić? – wspomina. Rozdawała wtedy autografy i rozmawiała z fanami do pierwszej w nocy. (Od tamtej pory wydała jeszcze dwie książki: w 2016 roku Tajniki DIY z Red Lipstick Monster i w 2017 Tajniki paznokci).

– O czym mówili najczęściej?

– O zmianie percepcji siebie. To niezwykłe, kiedy ludzie przestają szukać w sobie wyłącznie wad: drugiego podbródka, opadających powiek, przebarwień na skórze. Zrozumiałam, że rozmowa o makijażu to w pewnym sensie pretekst do tego, żeby mówić o ciele dobrze i czule. O afirmującym podejściu do ciała Ewa opowiadała, zanim ruch body positive zrobił się popularny. W filmikach pokazywała się bez make-upu, szczerze mówiła o kompleksie małych ust, z którego długo się leczyła. „Niesymetryczne lub wąskie usta to problem większości kobiet. Sama dałam sobie wmówić, że jako posiadaczka cienkich i niewielkich jestem skazana wyłącznie na delikatne pomadki, żadna wyrazista nie będzie dla mnie odpowiednia. Dzisiaj usta w mocnych kolorach są moim znakiem rozpoznawczym” – przekonywała. 

– To nie jest żadna strategia, efekt kalkulacji, że teraz fajnie jest tak robić. To wypływa ze mnie – podkreśla. I dodaje: – Liczy się prawda, autentyczność, to, że nie polecasz rzeczy, które mogą komukolwiek zaszkodzić. Dostaję sporo wiadomości, podziękowań. Ludzie piszą, że w końcu mają odwagę wyglądać tak, jak chcą, a nie jak ktoś próbuje im narzucić. „Mogłabyś schudnąć. Uczesz się. Niebieski kolor? Za mało kobiecy”. Nie znoszę tego. Za każdym takim komentarzem kryją się ogromne kompleksy. 

(…)

Teraz Ewa pracuje nad marką kosmetyczną. Jak będzie się nazywała? Tego, póki co, właścicielka nie może zdradzić. Wiadomo natomiast, że w jej ofercie znajdą się przede wszystkim produkty do makijażu. Nie będzie ich dużo. Z czasem portfolio powiększy się, może także o kosmetyki do pielęgnacji. Kiedy zadebiutuje? Jeszcze nie wie. Boi się falstartu. Firmę buduje bez wsparcia wielkich koncernów. Nie chce iść na kompromisy, z czym prawdopodobnie wiązałoby się wpuszczenie zewnętrznych inwestorów. Premierę przekładała już kilka razy. Teraz trzyma się daty startu w 2020 roku. Oczywiście chce, żeby jej marka miała silne media społecznościowe i funkcjonowała blisko odbiorców. 

– Wiele osób uważa, że trzeba mieć drogie kosmetyki i sprzęt, żeby zaistnieć, robić rzeczy warte oglądania. Staram się ich przekonać, że tak nie jest, że wystarczą dobry plan i determinacja. 

– A wystarczą? Czy to się nie zmieniło od czasu, gdy zaczynałaś? W sieci pojawiła się ogromna konkurencja. Można powiedzieć, że wszystko już było. Młode pokolenie depcze ci po piętach. Jak na youtuberkę, jesteś w podeszłym wieku. Nie boisz się, że wypadniesz?

– Nie boję się. Nie śledzę obsesyjnie nowości, nie próbuję co miesiąc wymyślać siebie od zera. Zbudowałam społeczność, która mi ufa i chce mnie oglądać.  

– A co z trendem na naturalność? Coraz więcej kobiet świadomie rezygnuje z makijażu. Co o tym myślisz?

–  Jeśli dobrze się z tym czują, jestem za.

Cały tekst można przeczytać w styczniowym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i w prenumeracie na Vogue.pl: www.vogue.pl/u/e5La5A

Hanna Rydlewska
Proszę czekać..
Zamknij