Znaleziono 0 artykułów
02.12.2022

Mit romantycznej miłości: System ograniczeń

02.12.2022
Fot. East News

W związkach raczej opracowujemy różnice, niż przeżywamy błogosławioną symbiozę. A jednak wiele i wielu z nas chce wierzyć w romantyczną miłość, fantazję o idealnym dopasowaniu. „Kobieta wchodząc w ten schemat, zrzeka się praw do wielu bardzo istotnych elementów autonomii, tożsamości, indywidualności. W imię czego? Bycia kochaną, choć tak naprawdę w tym micie nie ma słowa o prawdziwej miłości” – mówi psycholożka Marta Niedźwiecka.

Czy ludzie byliby mniej samotni, gdyby nie mit romantycznej miłości?

Niewielu rzeczy jestem tak pewna, jak tego, że gdyby nie ten mit, nasze układy intymne wyglądałyby zupełnie inaczej. Bo mit romantycznej miłości jest niezwykle ograniczającą ramą, która definiuje nasze przeżycia emocjonalne i erotyczne.

Zanim zaczniemy ich doświadczać.

No właśnie. Jakby pełnił funkcję dogmatu religijnego – dopóki go wyznajemy, nie możemy czuć ani myśleć inaczej. I nawet jeśli jesteśmy wyemancypowani, a z religią nie mamy nic wspólnego, wierzymy, że związek to platforma, w której realizowane są wszystkie nasze potrzeby. A jeśli nie są, nieustannie możemy zmieniać partnerów, latami szukając tego idealnego. Nie mierząc się z realną bliskością, nie dotykając tematu miłości. Ciągle prześlizgując się po miłostkach.

Najpierw szaleńczo musimy się zakochać, inaczej nie ruszymy dalej.

Zakochanie to specyficzny stan – kiedy jesteśmy zakochani, nie władamy płatami czołowymi, odczuwamy „pomroczność jasną”, nie działamy racjonalnie. Biologicznie stan zakochania jest niezbędny, ponieważ pozwala nam zbliżyć się do drugiej osoby, oswoić ją, stworzyć z nią intymność. Ale stan zakochania to mania, przeżywając go, lepiej nie podejmować kluczowych decyzji.

To trudne, zwłaszcza z naszym nabożnym stosunkiem do stanu zakochania.

Nie jest to łatwe, bo trzeba balansować między idealizacją obiektu uczuć a urealnieniem go. Zapytać na przykład: „Kochanie, czy ty byłeś kiedyś na jakiejś terapii?”. Albo: „A jak się kończyły twoje poprzednie związki?”. I nie chodzi o rozliczanie, tylko o to, że jeśli nasz partner wyszedł z pięciu poprzednich relacji w tym samym modus operandi, nie wyciągając żadnych wniosków, istnieje ryzyko, że znowu zrobi to samo.

Zakochanie jako doświadczenie jest wisienką na torcie mitu romantycznej miłości.

Używamy go jak narkotyku, żeby jeszcze bardziej stracić przytomność. Dlatego zalecam wszystkim zakochanym wiadro zimnej wody. Codziennie, bo to stan cudowny i uskrzydlający, ale utrudniający kontakt z rzeczywistością. Mit romantycznej miłości pracuje nieustannie, bo kiedy wychodzimy z zakochania, to nadal wolimy wierzyć, że spotkaliśmy drugą połówkę! Jabłka, brzoskwini czy innej gruszki.

Kolejny element mitu: fantazja o idealnym dopasowaniu.

W mit romantycznej miłości wszyte jest marzenie o idealnej symbiozie, która jest źródłem szczęścia. Ale tylko z matką mogliśmy mieć ten rodzaj dostrojenia, tylko ona może idealnie się dopasować, zapomnieć o sobie, jest w całości dla nas, obejmie, ogarnie, podtrzyma, odzwierciedli. Potem to się nie powtórzy. Z innym, dorosłym bytem będziemy raczej opracowywać różnice niż przeżywać taką błogosławioną symbiozę.

W micie romantycznym nie ma miejsca na różnice. Różnica oznacza, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni.

Jedyna dopuszczalna różnica jest taka, że ona piecze ciasto, a on przynosi wino. I tu dochodzimy do kolejnego ważnego elementu mitu: projekcji swoich wewnętrznych, nieprzepracowanych spraw na partnera. U kobiet to najczęściej sprawczość, niezależność, autonomia, pieniądze i władza, projektowane na misiaczka, który jest samcem alfa i rycerzem w lśniącej zbroi jednocześnie.

Co projektują mężczyźni?

Oni zgrabnie to realizują, idealizując kobiety jako źródło miłości, czułości, piękna i dobra, ponieważ mężczyzna ma siedzieć w swojej męskiej energii, być samcem, a nie zajmować się emocjami. Ona od tego jest! To zresztą kolejny straszny element mitu: sztywne role płciowe, bardzo konkretnie rozdane. Co się na przykład dzieje, kiedy kobieta inicjuje seks?

Fot. East News

Uznaje się ją za puszczalską.

Większość polskich facetów powie, że to w ogóle nie jest seksowne. I nawet nie dochodzi do refleksji o puszczalskości, to bardziej kwestia przejęcia władzy. Mężczyzna myśli: „To ja jestem tutaj od inicjowania seksu”. W micie romantycznej miłości jest to określone bardzo jasno – ona ma czekać, być zdobywana, a on ma podbijać. Koniec. Aktywność, inicjatywa są po męskiej stronie. A kiedy role są już rozdane, obie strony są zakochane, okazuje się, że miłość zwycięży wszystko. Jak się pokochali, to już będzie OK. Nic nie trzeba robić!

Jeśli pojawią się problemy, to znaczy, że do siebie nie pasują, nie są sobie przeznaczeni. Może dlatego pary tak późno decydują się na terapię? Myślą: jeśli już na początku mamy problemy, to co będzie dalej? Nie pasujemy do siebie.

Tymczasem niedogadywanie się jest elementem miłości. Negocjujmy w momencie, kiedy jeszcze jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać i na siebie patrzeć. Bez obezwładniającego gniewu. Za tym zresztą idzie kolejny wspaniały pomysł, czyli: o pewnych sprawach się nie rozmawia. Te sprawy to najczęściej pieniądze i seks.

Weźmy seks.

Jeśli zakładamy, że o nim nie rozmawiamy, skąd mamy wiedzieć, co lubi druga strona? Telepatycznie mamy sobie to przekazać? Tak samo pieniądze – ile znamy historii par, które są razem od lat i jedno nie ma pojęcia, ile zarabia drugie? Mnóstwo relacyjnych trudności można by rozwiązać na samym początku, gdyby para umiała rozmawiać o dystrybucji pieniędzy. Ale nie robimy tego. Dlaczego? Bo to zabija romantyzm!

Kobieta ekonomicznie ma być pasywna, mężczyzna aktywny. Tak, jak w łóżku.

A ponieważ mit romantycznej miłości świetnie wpisuje się w oparty na władzy porządek świata – niektórzy nazywają go patriarchatem, w którym kobieta jest pasywna seksualnie, nie dąży do większej liczby partnerów, jej cnoty to lojalność i wierność, a przeznaczeniem jest monogamiczne małżeństwo z mężczyzną, z którym ma dzieci – jest to mit o skrajnie konserwatywnym trybie działania. Betonuje nasze status quo.

Czytałam ostatnio książkę „Jak porzucić miliardera... i przeżyć” – wynika z niej, że im bogatsze towarzystwo, tym silniejszy porządek patriarchalny. Kobiety zajmują się domem i rautami, mężczyźni zarabiają. Jeśli kobieta chce odejść, zostaje z niczym, z minuty na minutę.

Nie zapominajmy, że opowieść o miłości romantycznej wspiera bardzo określony porządek społeczno-ekonomiczny. Nie bez powodu pojawiła się w konkretnym momencie: epoce industrialnej, w dużych miastach, w klasie majętnych ludzi, którzy mieli wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, żeby zajmować się bzdurami. To oni dali nam ten przepis na życie.

Przepis sprzyjający pasywności kobiet.

Nierozwijaniu się, niestawaniu za sobą, niepodejmowaniu działania, czyli opcji konserwatywnej. Kobieta wchodząc w ten schemat, zrzeka się praw do wielu bardzo istotnych elementów autonomii, tożsamości, indywidualności. W imię czego? Bycia kochaną, choć tak naprawdę w tym micie nie ma słowa o prawdziwej miłości.

A czym ona jest?

To nie będzie definicja, raczej krążenie z latarką w dłoni wokół pojęcia, które częściowo próbuję oświetlić, w głębokiej pokorze, że da się namierzyć przynajmniej fragment całości. Myślę, że miłość to taki rodzaj spotkania, podczas którego dwie dorosłe osoby są w stanie mierzyć się ze wszystkimi trudnymi rzeczami, jakie się między nimi wydarzają – konfliktami, kolizjami, gruzem życia, niedograniem, limitami każdej z nich. A jednocześnie wnoszą do swojego życia przepotężną, transformującą energię sprawiającą, że każde z nich jest bardziej sobą.

Dzięki temu spotkaniu.

Tak, ono daje im napęd do urzeczywistnienia siebie. I nie chodzi o to, że nagle, pod wpływem miłości stajemy się kimś innym, tylko, że każde z nas staje się bardziej sobą. To takie spotkanie, które jest nie tylko pracą, wysiłkiem, lecz także pewnym misterium piękna, przepływu, który w żadnej innej relacji nie jest możliwy. Ani przyjacielskiej, ani rodzicielskiej. Jesteśmy oddzielni, jednak mamy łączność. To bardzo trudne, ale jeśli się uda, przeżywamy coś wyjątkowego.

 

Marta Niedźwiecka – psycholożka, sex coach, współautorka książki „Slow sex. Uwolnij miłość”. Prowadzi gabinet terapeutyczny, warsztaty rozwojowe oraz podcast o seksualności, ciele i emocjach „O zmierzchu”.

Marta Szarejko
Proszę czekać..
Zamknij