Znaleziono 0 artykułów
04.07.2023

Współczesne wojowniczki z wachlarzami bojowymi

04.07.2023
Fot. Mai Bui

Szkoła tańca z wachlarzami bojowymi istnieje od 2008 roku. Jej założycielka Julia Bui, trenując kobiety, pomaga im przestać się bać. – Przychodząc do nas z bagażem doświadczeń, usłyszysz: „Hej, nie jesteś w tym sama”. A to potrafi zmienić wszystko – mówi. Opowiada nam o swojej misji, rodzinnej historii z kung-fu w tle i wizji siostrzeństwa.

Mogliście zobaczyć je idące nieme w tłumie, strzelające efektownie wachlarzami na jednym z marszów Strajku Kobiet albo podczas protestów przeciw degradacji przyrody. Wojowniczki ze szkoły tańca z wachlarzami bojowymi walkę zaczęły od siebie, w sali treningowej. Julia Bui, córka mistrza Kung Fu Wushu i Tai Chi Chuan, otworzyła ją w 2008 roku. Jej autorska technika tradycyjnej walki starożytnych wojowniczek przywraca kursantkom pewność siebie i wiarę w zagubioną kobiecość.

Na czym polega taniec z wachlarzami bojowymi?

Wachlarze bojowe mają bardzo długą tradycję. Trudno dokładnie datować ich początki, ale na pewno pochodzą ze starożytnych Chin. Pojawiły się równocześnie z narodzinami sztuki walki Kung Fu Wushu. Ich historia jest związana z tajemniczym zgromadzeniem kobiet, które uczyły się tańczyć i jednocześnie walczyć z wachlarzami, jak w filmie „Dom latających sztyletów”.

Fot. Mai Bui

Bardzo ciekawe jest to, że Kung Fu Wushu, czyli chińska sztuka walki, jest nie tylko dla mężczyzn. Nawet w starożytnych Chinach kobiety uprawiały sztuki walki, co na przykład w średniowiecznej Europie było nie do pomyślenia. W burzliwej historii chińskich wojen jest wątek kobiet, które specjalizowały się w walce, a także w uwodzeniu, co było elementem ich taktyki.

Czyli były specjalnymi agentkami?

Tak. Uczyły się sztuki uwodzenia przez taniec, by znaleźć się bliżej wroga, a że były jednocześnie świetnie przeszkolonymi wojowniczkami, likwidowały przeciwnika jednym precyzyjnym ruchem wachlarza. Te agentki, tancerki, wojowniczki oprócz tego były piękne i sprawne, a przy tym bardzo inteligentne. To mnie w nich najbardziej zafascynowało.

Jak ty trafiłaś na tę historię i nauczyłaś się tańca z wachlarzami?

Wiąże się to z historią mojej rodziny. Mój ojciec jest mistrzem Kung Fu Wushu i Tai Chi Chuan. Kiedy przyszłyśmy na świat – ja i dwie siostry – postanowił przekazać nam całą swoją wiedzę. Trenowałyśmy w zasadzie od urodzenia. Ojciec – opowiedział zresztą swoją historię Julii Hamerze w książce „Niech żyje Nam” – sam bardzo rygorystycznie trenował od dziecka. Jako młody mężczyzna uciekł z komunistycznego Wietnamu do Polski, następnie do Francji. Tam poznał moją mamę, która z kolei uciekła z PRL-owskiej Polski ze swoją rodziną, gdyż jej matka, Krystyna Starczewska, była działaczką opozycji. Ja urodziłam się na południu Francji.

Fot. Mai Bui

Ojciec był surowym nauczycielem, trenowałyśmy ciężko, dzięki czemu każda z nas jest złotą medalistką Francji w Kung Fu Wushu i Tai Chi Chuan. To był dosyć traumatyczny okres. Z perspektywy czasu i miejsca, w którym żyjemy, Europy Zachodniej, odnajduję w tym pewne rodzaje traumy surowego ojca. Pamiętam paniczny strach przed nim, zmuszanie do ćwiczeń. Gdybym coś takiego powiedziała na Dalekim Wschodzie, to wszyscy śmialiby się, że nazywam to traumą.

Wszystko jest względne, ale uważam, że był to dosyć trudny etap dzieciństwa. W pewnym momencie zbuntowałam się przeciwko ojcu i poszłam do szkoły baletowej. Okazało się, że rygor w szkole nie różnił się od rygoru mojego ojca. Dla mnie był jednak łatwiejszy, bo to byli obcy ludzie.

Kiedy opanowałam sztukę tańca, powróciłam do ojca i postanowiłam połączyć obie techniki.

Ten pomysł narodził się już w szkole baletowej?

Później. Już po maturze, mając 19 lat, trafiłam do teatru w Gardzienicach. Równolegle trenowałam z ojcem, a on opowiadał mi historie o siostrach Tuang. To wietnamskie wojowniczki, które „wypędziły Chiny z Wietnamu”. Niesamowite, absolutnie inteligentne kobiety.

Zaczęłam zgłębiać historię wietnamskich i chińskich wojowniczek, co zainspirowało mnie do stworzenia autorskiej techniki tańca z wachlarzami bojowymi. W Gardzienicach miałam doskonałe warunki do rozwoju i wszystkie narzędzia do tego, by odnaleźć i zrekonstruować technikę tańca z wachlarzami.

Na czym polega technika, którą opracowałaś?

Wachlarze bojowe mają bardzo dużo z Kung Fu Wushu, którego istotnym elementem jest Tai Chi Chuan. Każdy wojownik, który uprawia sztuki walki, musi opanować sztukę medytacji, czyli powrót do równowagi. Jej najważniejszy etap to medytacja w ruchu. Polega na tym, że uspokajamy umysł za pomocą ciała. I tutaj pojawiają się elementy, w których widzimy taniec, bo są to bardzo płynne ruchy połączone z technikami oddechowymi.

Kiedy kobiety zaczęły uprawiać sztuki walki, dodały ów element kobiecości, sztuki uwodzenia, przez co walka została ukryta w tańcu.

Walka rozgrywa się nie tylko na poziomie fizycznym. Na Dalekim Wschodzie rozumiana jest jako sztuka wojny, umiejętność prowadzenia siebie samego, ale i ogromnych grup społecznych. Sztuka walki oznacza też sztukę dialogu. Porozumienie jest wspólnym zwycięstwem. To jest piękne, bo Daleki Wschód dążył do harmonii, do tego, żeby nie było wojen, do utrzymania równowagi yin yang, czyli tego, co kobiece i męskie. Szkoda, że ta filozofia nie przetrwała w praktyce.

Jak na twoje plany tańca z wachlarzami bojowymi zareagował ojciec?

Powiedział, że nie może mi pomóc, bo jest to sztuka zarezerwowana dla kobiet, muszę odkrywać ją sama.

W Polsce nie było wtedy żadnej szkoły, gdzie mogłaś praktykować.

Przez to, że była to tajna sztuka –­ przekazywana głównie za pomocą praktyki – trudno było mi znaleźć dokumentację. Autorską sztukę tańca z wachlarzami rozwijałam w Gardzienicach na bazie źródeł, do których dotarłam i własnego doświadczenia. Grupa teatralna dużo wtedy podróżowała po świecie, dlatego mogłam zaprezentować się w Nowym Jorku, Londynie i innych miejscach. 15 lat temu otworzyłam pierwszą w Polsce szkołę tańca z wachlarzami bojowymi. Początki były hardcorowe. Biegałam po Warszawie z ulotkami i plakatami, rozwieszałam je wszędzie, modląc się, żeby nie złapała mnie policja. Pierwsze grupy powstały na zasadzie poczty pantoflowej, wtedy to było kilka odważnych kobiet. Z czasem powstała niesamowicie wspierająca się społeczność. Kolejne szkoły otwierały już moje uczennice.

Fot. Mai Bui

To, co wyróżnia sztukę tańca z wachlarzami, to element uwodzenia, którego nie da się wyuczyć. Trzeba wyczuć atmosferę i sytuację, a potem odnaleźć się w niej i wydobyć własny język ciała. Tym różni się od sztuk walki, w których stałe elementy nie zmieniły się od setek lat. Dlatego mówię kursantkom, żeby nie bały się wprowadzać do choreografii swojego stylu, swojej kobiecości.

Czego o tej sztuce nauczyły cię poszukiwania, o których mówiłaś?

Kiedy już na dobre rozwinęłam tę sztukę, pokazywałam swoje choreografie na całym świecie, zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie, kim dzisiaj jest kobieta wojownik. Wachlarze bojowe były ich domeną, dzięki czemu zrozumiałam, jak bardzo ważna jest kobiecość i to, żeby jej nie tracić, mimo że uprawiamy sztuki walki. Kiedy zaczęłam zgłębiać tę technikę, sama z nastolatki stawałam się kobietą. Równolegle odkrywałam swoją kobiecość oraz seksualność.

Z kursantkami nagrywałyśmy ostatnio wideoart. Niesamowicie patrzy się na to, jaką stworzyły wspólnotę, jakie są szczęśliwe. Na tym mi zależało – chciałam stworzyć miejsce, gdzie kobiety będą czuły się swobodnie i bezpiecznie. Żeby nie obawiały się, że ktoś gapi się na nie z podtekstem seksualnym. Na zajęciach otwarcie rozmawiamy o wszystkich kobiecych problemach, jednocześnie robiąc szpagaty, rozciągając się. Zajmujemy się przede wszystkim swoimi ciałami. Kiedy otwierałam szkołę tańca tylko dla kobiet, pojawiły się głosy oburzenia. Zarzucano mi, że wykluczam mężczyzn. Ale na tym polega ten taniec.

15 lat temu nie było jeszcze otwartości na to, by zachęcać kobiety do rozmowy o ciele, jego akceptacji.

To nie było popularne. Wszyscy mówili, żebym tego nie robiła, bo nie wypada.

Tymczasem na zajęcia zaczęły przychodzić dziewczyny, które są w spektrum autyzmu, o czym wówczas nie wiedziały. Świetnie odnajdywały się w tej przestrzeni, otwarcie rozmawiały o swoich problemach, rozwijały się i akceptowały. Klaudia Lewandowska odkryła swoje spektrum na naszych zajęciach, a dziś działa na rzecz osób w spektrum.

W naszej technice wychodzimy od ciała, ale z niego wchodzimy w umysł, czyli to, jak postrzegamy świat i siebie. Łączymy kobiety o podobnej wrażliwości. Kiedy trzeba wyjść na ulicę i pomóc komuś coś wykrzyczeć, a jest to spójne z naszymi poglądami, to robimy to.

Kim są dziewczyny, które przychodzą na twoje zajęcia?

Przede wszystkim są to dziewczyny, które rozumieją, co to znaczy być wojowniczką. Są z nami bizneswoman, kobiety z szalonego środowiska artystycznego, lekarki, dziewczyny zaangażowane w ekologię. Przychodzą głęboko wierzące katoliczki i ateistki. Łączymy wszystkie środowiska. Wiele tematów nas różni, ale każda z nas zabiera głos i dzięki temu poznajemy zdanie drugiej strony. Udaje nam się znaleźć porozumienie. Kobiety o totalnie różnych poglądach zaprzyjaźniają się. Łączymy i na tym polega nasza siła. Mam kursantkę, która jest głęboko wierzącą katoliczką. Dzięki temu, że dużo rozmawiamy, ona potrafi zrozumieć nas, kiedy wychodzimy na ulicę w obronie prawa do aborcji, a my rozumiemy piękno jej wiary. Zdarzyło się też, że kilka dziewczyn zrezygnowało z treningów, bo zobaczyły nas na protestach. Natomiast te, które rozumieją, na czym polega nasza filozofia, są z nami mimo różnic w poglądach.

Fot. Mateusz Bala

Co dają twoje zajęcia?

Wiele dziewczyn chce odkryć swoją kobiecość. Ukrywamy ją, bo w patriarchalnym świecie kobietom nie jest łatwo. Dużą część zajęć poświęcam na to, żeby przestać się bać kobiecości, zrozumieć, że jest różna u każdej z nas. Znajdujemy w naszych ciałach kobiecość, która nie jest wyzywająca, szukamy jej w zmysłowości w taki sposób, żeby była naturalna, autentyczna i czysta, w harmonii z naszym „ja”. Mamy kulturowo wpojone mechanizmy, które nie pozwalają nam jej uwolnić. Wiele kobiet po cyklu zajęć zaczyna rozluźniać się, odblokowują się, czasami nawet poprawiają się ich relacje z partnerem czy z partnerką.

Są kobiety, które potrzebują wspólnoty i wspólnych celów. Inne szukają wewnętrznej harmonii. Dużo czasu poświęcamy medytacji w ruchu, czyli połączeniu ciała z umysłem, z oddechem. To okazuje się najtrudniejsze, bo w kulturze europejskiej odcinamy ciało od emocji.

Bardzo ważne są u mnie ćwiczenia rozciągające, bo rozciągnięte ciało uwalnia stres. Okazuje się, że gdy dziewczyny wyrabiają pewną sprawność, poprawiają wyniki w nauce, awansują w pracy, czują się pewne siebie i, co kluczowe dla wojowniczek, nabierają odwagi. Dzieje się tak dzięki treningowi, ale pewnie w jeszcze większym stopniu dzięki wspólnocie i wzajemnemu wsparciu. Przychodząc do nas z bagażem doświadczeń, usłyszysz: „Hej, nie jesteś w tym sama”. A to potrafi zmienić wszystko.

Ewelina Kołodziej
Proszę czekać..
Zamknij