Znaleziono 0 artykułów
18.03.2023

Serial z przeszłości: „Breaking Bad”

18.03.2023
Kadr z serialu „Breaking Bad” (fot. Courtesy Everett Collection/East News)

Wyrafinowany scenariusz, zniuansowane postaci, eksperymenty formalne – 15 lat po premierze pierwszego sezonu emitowany „Breaking Bad” wciąż się broni. Ale czy można go wciąż uznać za jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy serial w historii telewizji? Wydaje się, że staje temu na przeszkodzie przedstawienie ról genderowych. Sporo tu toksycznej męskości, a kobiety są zwyczajnie niedoceniane. 

O produkcji Vincenta Gilligana powiedziano już chyba wszystko. Porównywano ją do westernu, szekspirowskiej tragedii i kina noir. „Breaking Bad” wyznacza przełomowy moment w historii jakościowej telewizji. Z dzisiejszej perspektywy historię o produkowaniu metaamfetaminy przez Waltera Whitea i Jessego Pinkmana można uznać za formatywną, kształtującą filmowe gusta milenialsów. Czy 15 lat po premierze wciąż uznajemy serial za genialny? 

Antybohater czasu przełomu 

Serial nadawała w latach 2008–2013 stacja AMC. Pierwsze sezony wyprodukowane zostały jeszcze za dominacji platform naziemnych, dwa ostatnie udostępniono na Netfliksie. Streaming wymusił szereg istotnych zmian nie tylko w kwestii dystrybucji, ale też produkcji (zaczęły być tworzone niemal taśmowo) i sposobu oglądania (wpuszczanie do sieci całych sezonów naraz, jak w przypadku „House of Cards”, zapoczątkowało binge watching).

Tworzony w momencie przejściowym „Breaking Bad” starannie przemyślaną narracją przypominał epickie produkcje (jak chociażby „Rodzina Soprano” czy „Mad Men”), a jednocześnie wybiegał w przyszłość. Saga Gilligana zdobyła 248 nominacji do różnych nagród, w tym dwa Złote Globy i 16 nagród Emmy, doczekała się filmowego sequelu („El Camino” o losach Jessego Pinkmana) i spin-offu (serial „Zadzwoń do Saula” zbudowany wokół postaci Saula Goodmana), a występujących w nim aktorów uczyniła gwiazdami. Odświeżając sobie produkcję, nadal mam wrażenie, graniczące z pewnością, że to telewizja totalna. Każe jednak stawiać więcej pytań niż przy premierze. 

Walter White: Od poczciwego frustrata do bezwzględnego bossa 

Sfrustrowany nauczyciel chemii Walter White (Bryan Cranston) wraz ze swoim byłym uczniem Jessem Pinkmanem (Aaron Paul) zaczynają produkcję metamfetaminy. Kiedy u Whitea zdiagnozowano nieoperacyjną formę raka płuc, chemik postanawia chwycić się wszelkich środków, aby po swojej śmierci zapewnić rodzinie godny byt. Narkobiznes szybko jednak wymknie mu się spod kontroli. Za to nowy styl życia bardzo mu się spodoba. 

Kadr z serialu „Breaking Bad” (fot. Courtesy Everett Collection/East News)

Na początku Waltera Whitea można uznać za człowieka bez właściwości – to typowy przedstawiciel klasy średniej, przykładny mąż i ojciec, który wiedzie ustatkowane i przewidywalne życie. Kiedy dowiaduje się o chorobie (którą można potraktować też jako metaforę kryzysu wieku średniego), White stwierdza, że nie ma już absolutnie nic do stracenia. Postanawia więc przejąć kontrolę nad swoim życiem i w końcu przestać kierować się strachem. Tłumiona latami frustracja i poczucie niedocenienia ustępują miejsca determinacji w realizacji celów, które z odcinka na odcinek stają się coraz bardziej nieuchwytne. Przemiana w narkotykowego bossa Heisenberga stopniowo nabiera rozpędu: z poczciwca przeobraża się w okrutnika, który pociągnie na dno każdego, kto stanie na jego drodze. 

Toksyczna męskość

Walter White to wzorcowy (anty)bohater, który spolaryzował publiczność – jedni mu kibicowali, zdaniem innych nic nie usprawiedliwiało jego zachowania. Przez jakiś czas wierzymy zresztą, że rodzina – jak nieustannie deklaruje – rzeczywiście „jest dla niego najważniejsza”. Z dzisiejszej perspektywy moralna ocena tej postaci nie pozostawia jednak wiele wątpliwości. W postawie Waltera mocniej wybrzmiewają dziś schematy charakteryzujące toksyczną męskość: przekonanie, że mężczyzna musi zapewniać bezpieczeństwo rodzinie, być niezależny, twardy i wyprany z emocji. Ta postawa jest w „Breaking Bad” traktowana, niestety,całkowicie na serio. 

Kadr z serialu „Breaking Bad” (fot. AMC/Courtesy Everett Collection/East News)

Pułapek „wzorcowej męskości” jest tutaj zresztą więcej: na momenty słabości nie pozwala sobie także Hank, zaangażowany w pracę agent antynarkotykowy w DEA, a prywatnie szwagier Walta. Prawdziwy samiec alfa, który nawiedzające go od czasu do czasu ataki paniki próbuje kamuflować poczuciem humoru i pozorną pewnością siebie. Nie wspomnę już o drugim planie: bezwzględnym narkotykowym baronie Gustavie Fringu, przerysowanym i śliskim Saulu Goodmanie czy o braciach Salamanca – istnych robocopach poruszających się po przestrzeni Nowego Meksyku jak po planszy gry wideo, w której chodzi o skuteczną eliminację przeciwników. „Breaking Bad” to zdecydowanie świat, w którym aż kipi od testosteronu – choć jest to, trzeba przyznać, testosteron zniuansowany, wyważony i starannie rozpisany na charyzmatyczne postaci. Z dzisiejszej perspektywy najciekawsze dylematy wydają się wpisane w sylwetkę młodego dilera Jessego Pinkmana, który niejako bezwolnie pogrąża się w grach narkotykowych mafiosów. Czyni go to postacią prawdziwie tragiczną, której jest widzom szczerze żal. 

Niezrozumiana kobiecość

Arron Paul, Anna Gunn, Bryan Cranstin (fot. Getty Images)

Bohaterki kobiece, choć istotne dla samej fabuły, pozostają jednak na drugim planie. Najważniejsza jest oczywiście Skyler, czyli żona Waltera, która spodziewa się drugiego dziecka. Kiedy dowiaduje się o kontrowersyjnych źródłach dochodu męża, postanawia odejść, wdając się w romans z szefem (który, swoją drogą, przed laty dopuścił się wobec niej dwuznacznego zachowania, co doprowadziło ją wówczas do rezygnacji z pracy, a o czym w serii wyłącznie napomknięto – mam przeczucie, że dziś ten wątek przedstawiono by inaczej). Znamienne, że bohaterki nie lubiano, a falę nienawiści przelano na wcielającą się w nią aktorkę, Annę Gunn. Myślę, że dziś – w czasach po #MeToo, kiedy konsekwentnie redefiniuje się role kobiet i mężczyzn – jej niezależna, sprytna i skupiona na ochronie dzieci postać zostałaby potraktowana jednak z większym zrozumieniem.

Krwawe żniwo ambicji 

Kiedy wracam do serialu po kilkuletniej przerwie, jestem zdziwiona, że znów nie mogę się od niego oderwać. Sposób prowadzenia opowieści wydaje się świeży, a warstwa fabularna skomponowana ze starannie przemyślanych elementów. To po prostu świetnie napisany serial, w którym wciąż można znaleźć wszystko: wzlot i upadek, zbrodnię i karę, rozważania nad naturą sprawiedliwości i pochodzeniem zła. Przede wszystkim to przekonująca opowieść o sumieniu, kompleksie i niespełnionej ambicji, która, raz uwolniona, sukcesywnie zbiera coraz krwawsze żniwo. 

Arthouse, reprezentacja i żart

Na szczęście, żeby nie było aż tak poważnie, w serialu nie brakuje wentyli, które wpuszczają powietrze do tego buzującego od męskiego ego świata. Przede wszystkim jest dowcipnie – błyskotliwe dialogi skrzą się od humoru, a świetnie skomponowana ścieżka dźwiękowa raz po raz puentuje ikoniczne już kwestie i sceny. Serial – pewnie także ze względu na tematykę – po latach dobrze radzi sobie pod względem reprezentacji mniejszości, która przychodzi w zupełnie naturalny sposób. Dużo tu wiary w widza, w jego cierpliwość i wyrozumiałość wobec powolnej narracji i niejednoznacznych bohaterów. Co więcej, z sezonu na sezon ta wiara się pogłębia, a scenarzyści pozwalają sobie na coraz więcej swobody, momentami popadając w arthouse (za przykład może tu posłużyć kultowy już odcinek z muchą). 

Nowszy rozdział

Kadr z serialu „Breaking Bad” (fot. Ursula Coyote/AMC/Courtesy Everett Collection/East News)

Trudno dziś wrócić do „Breaking Bad” bez kontekstu „Zadzwoń do Saula”. Sześciosezonowa saga o losach prawnika Saula Goodmana udoskonaliła to, co „Breaking Bad” dopiero eksplorowało – wyrafinowany sposób opowiadania historii, zniuansowanie postaci i rozmach formalnych eksperymentów. Bohaterów „Breaking Bad” łatwiej zaklasyfikować niż tych pojawiających się w opowieści o Saulu (na czele z głównym bohaterem i jego partnerką Kim Wexler, w pełni złożoną postacią kobiecą). „Breaking Bad” nadal dostarcza nam jakościowej rozrywki. Jeśli się starzeć, to tak jak ta saga. 

Joanna Najbor
Komentarze (1)

Sadistic Son19.03.2023, 13:01
Wszyscy wiedzą, że najlepszym serialem w historii telewizji jest Ranczo :)
Proszę czekać..
Zamknij