Znaleziono 0 artykułów
03.10.2018

Szkoła nietolerancji

03.10.2018
Dorota Łoboda (Fot. Kinga Michalska)

Dorota Łoboda z fundacji Rodzice Mają Głos w wyborach samorządowych kandyduje do warszawskiej rady miasta. „Reforma ministry Anny Zalewskiej doprowadziła do wycofania edukacji antydyskryminacyjnej ze szkół. Ta sytuacja może doprowadzić do tego, że wyrośnie nam pokolenie homofobów, rasistów i ksenofobów” – mówi aktywistka i mama córki w wieku szkolnym, która walczy o lepszą szkołę, a więc lepsze jutro dla uczniów. 

Stoisz na czele aktywnego i licznego ruchu społecznego Rodzice przeciwko reformie edukacji. Twoja działalność jest doceniana – ostatnio nominowano cię do tytułu Warszawianki Roku 2018. Od czego to się zaczęło – byłaś po prostu bardzo wkurzoną mamą?

Dorota Łoboda: Byłam zmartwioną mamą i chciałam mieć wpływ na to, co spotka moją córkę, dlatego dołączyłam do szkolnej rady rodziców. Udało mi się doprowadzić do tego, że w naszej szkole pojawiły się lekcje etyki. Zrozumiałam wtedy, że rodzice nie muszą być milczącą i bierną grupą. Z ekipą innych zaangażowanych udało nam się przez kilka lat sprawić, że zwykła osiedlowa podstawówka stała się bardziej przyjazna dzieciom. Kiedy stery w MEN przejęła ministra Zalewska i zaczęła wprowadzać swoje zmiany, głośny sprzeciw stał się koniecznością. Właśnie sformalizowaliśmy nasz ruch i zmieniliśmy jego nazwę, bo teraz nie działamy już przeciwko reformie edukacji. Po tym, co zafundował polskim dzieciom MEN pod rządami PiS, konieczna będzie sążnista reforma. Działamy więc jako fundacja Rodzice Mają Głos.

Co właściwie dzieje się w szkołach?

Ogólnie panują chaos i regres, który widać zarówno w programach nauczania, jak też w samej organizacji pracy dzieci. W podstawach programowych wielu przedmiotów jest jeszcze więcej wiedzy encyklopedycznej i nauki na pamięć niż kiedyś, a jeszcze mniej kontaktu z realiami XXI wieku. Programy poszczególnych przedmiotów nie są ze sobą skorelowane. Dzieciaki zaczynają uczyć się biologii i geografii od środka, bo nowy program zakłada, że miały te przedmioty już wcześniej. Natykają się na terminy, które według starego programu powinny były poznać wcześniej, ale tak się nie stało, więc nie mają pojęcia, o co chodzi. Program części przedmiotów został skumulowany z trzech lat do dwóch.

Słyszałam, że w związku z tym uczniowie ostatnich klas podstawówki miewają dłuższy dzień pracy niż dorośli na etacie.

Tak, a nauka zmianowa stała się codziennością. Dzieci są zmuszone przyjeżdżać do szkoły na siódmą, a lekcje z powodu braku sal odbywają się w stołówkach, na korytarzach, a nawet w szatni. W niektórych szkołach brakuje pracowni fizycznych  i chemicznych. Cierpią na tym uczniowie ze specjalnymi potrzebami. Sale służące zajęciom integracji sensorycznej czy jakimkolwiek zajęciom wyrównującym zamieniono w zwykłe sale lekcyjne lub służą w środku dnia nieobowiązkowym zajęciom z religii, bo z niejasnych przyczyn księża współdecydują o kształcie planu lekcji w świeckiej publicznej szkole. Ministerstwo robi dobrą minę do złej gry, uspokajając, że to tylko przejściowe problemy. Ale dla kilkuset tysięcy dzieci, które chodzą teraz do ostatnich klas podstawówki, to dość marna pociecha. Te dzieci uczą się w strasznych warunkach i według wadliwych podstaw programowych. Nie dostaną drugiej szansy. Coraz więcej rodziców jest wściekłych, choć większość wciąż dzieli się frustracją tylko ze sobą nawzajem.

Dlaczego tak wielu rodziców wciąż boi się głośno bronić praw swoich i nie tylko swoich dzieci?

Aktywizują się ci, których bezpośrednio dotyka zło reformy – rodzice siódmoklasistów, czy rodzice trzylatków, dla których zabrakło miejsca w przedszkolach. Dobrze byłoby, gdyby edukacja była traktowana jako dobro wspólne i gdybyśmy reagowali nie tylko wtedy, gdy bezpośrednio padamy ofiarą poczynań MEN. Niestety, rodzice to wychowankowie polskiego systemu edukacji, w którym nie ma wychowania obywatelskiego. Nie znają swoich praw i często nie rozumieją, że konfrontacja z dyrektorem szkoły czy przedstawicielem władzy, która nadużywa swoich uprawnień, nie jest pieniactwem tylko powinnością. Niestety w szkole nie uczymy się współdziałać w dobrej sprawie, tylko rywalizować. Nie ma edukacji włączającej. Gdyby była, protesty osób z niepełnosprawnościami w sejmie nie byłyby konieczne, bo każdy by wiedział, że to tacy sami obywatele jak my, więc przysługują im takie same prawa. Ministra nie mogłaby bez konsekwencji wyrzucić ze szkół trzydziestu tysięcy dzieci ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi. Pod petycją w tej sprawie podpisało się sto tysięcy osób. Z jednej strony to niemało, ale przecież jest nas 38 milionów! Gdyby uczono nas o trójpodziale władzy i o procedurach demokratycznych, to żadna partia nie pozwoliłaby sobie na tak spektakularne łamanie procedur, bo wiedziałaby, że zapłaci za to marginalizacją. Powinniśmy uczyć się o mechanizmach hamowania antydemokratycznych zmian, a jedynym obywatelskim działaniem, o którym dowiadują się uczniowie w szkole, jest udział w wyborach. Nie uczą się o znaczeniu partycypacji, ruchów społecznych, organizacji pozarządowych.

Dorota Łoboda (Fot. Kinga Michalska)

Wygląda na to, że będzie z tym jeszcze gorzej – także dlatego, że w ramach „deformy” skrócono czas obowiązkowej nauki z dziewięciu do ośmiu lat.

Co szczególnie uderza w dzieci z mniejszych ośrodków. Na całym świecie jest tendencja, żeby wydłużać czas obowiązkowej ogólnej nauki. My robimy krok wstecz. Zlikwidowano obowiązek edukacyjny dla pięciolatków, a to właśnie na tym etapie rozwoju najłatwiej wyrównuje się różnice edukacyjne. To kluczowy moment, bo w wypadku niektórych dzieci po raz pierwszy ktoś daje im do ręki kredkę, po raz pierwszy ktoś je obserwuje i stwierdza, że potrzebują opieki stomatologicznej czy psychologicznej albo że padają ofiarami przemocy. W większości polskich domów nie ma już książek. Badacze twierdzą, że przedszkole to kluczowy moment dla dzieci z takich domów, jeżeli mają mieć szansę na to, żeby zostać czytelnikami. A dzieci, które z własnej woli czytają, mają o wiele większą szansę na sukces edukacyjny. Te które trafiają do systemu najpóźniej, są w gorszej sytuacji już na starcie. Dlatego kiedy ministra Zalewska twierdzi, że zrobiła swoją reformę, żeby niwelować różnice, nie wierzę własnym uszom, bo ta reforma różnice społeczne pogłębi w dramatyczny sposób.

Jak na tym wszystkim wychodzą nauczyciele?

Około siedmiu tysięcy straciło pracę. Pani ministra reklamuje nowe etaty, ale to etaty dla nauczycieli przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Wiele nauczycielek odchodzi też na emerytury, bo nie jest w stanie sprostać nowym wyzwaniom, takim jak przemieszczanie się między trzema szkołami, żeby zebrać godziny do etatu. Jak taka nauczycielka ma poświęcić czas uczniom i ich problemom? Nawet w warszawskiej szkole mojej córki niektórzy nauczyciele krążą między szkołami. Choć i tak nie są w najgorszej sytuacji, bo nie muszą między tymi placówkami jeździć pekaesem. Gdy w swojej macierzystej szkole mają wycieczkę czy radę pedagogiczną, w pozostałych mnożą się zastępstwa. W Warszawie brakuje w tej chwili ponad tysiąca nauczycieli. Do tego stawki pensji dla początkujących nauczycieli brzmią jak ponury żart, więc pewnie nie ma na te stanowiska zbyt wielu chętnych. Nawet ci, którzy mają silne poczucie misji, muszą przecież coś jeść.

Jesteś warszawską wicepełnomocniczką Kongresu Kobiet. Problemy oświatowe mają wymiar genderowy?

Polska szkoła wychowuje grzeczne dziewczynki, kultywując dyskryminujące poglądy rodem z XIX wieku. To widać zarówno w seksistowskim zabarwieniu podręczników, jak też w zachowaniu niektórych nauczycieli. Moja córka usłyszała na matematyce, że pan będzie rysował różową kredą, żeby przekonać do pracy dziewczynki, które przecież z natury nie lubią matematyki. Pomieszczeniem, w którym najczęściej pokazuje się kobietę w podręcznikach, jest kuchnia. Nie ma edukacji równościowej. Właściwie żadne mniejszości, z seksualnymi na czele, nie pojawiają się poza absolutnie skandalicznym programem nieobowiązkowej religii, w ramach którego powtarza się kłamstwa o homoseksualizmie jako chorobie i grzechu. Religia nie jest obowiązkowa, ale dzieci, które nie chodzą na te zajęcia, nie unikną propagandy, bo usłyszą ją na szkolnym korytarzu od kolegów. Religijna przemoc symboliczna to rzeczywistość polskiej szkoły.


Akceptacja dla zachowań homofobicznych w szkole doprowadziła już do samobójstw zaszczuwanych dzieci. Tak było np. w wypadku 14-letniego Dominika  z Bieżunia.

Tymczasem reforma ministry Zalewskiej doprowadziła do wycofania edukacji antydyskryminacyjnej ze szkół. Ta sytuacja może doprowadzić do tego, że wyrośnie nam pokolenie homofobów, rasistów i ksenofobów. I to nie będzie wina tych dzieci, tylko tych, którzy na to pozwolili czynnie się do tego przykładając lub milcząc. A przecież dla tak wielu rodziców, tak jak dla mnie, nie jest kluczowe to, czy ich dzieci wykują na pamięć wszystkie lewe i prawe dopływy Wisły, tylko jakimi obywatelami i obywatelkami staną się, wychodząc ze szkoły.

W ramach wchodzenia na kolejny poziom aktywizmu zdecydowałaś się kandydować do warszawskiej rady miasta. Co można zmienić w polskiej szkole z poziomu samorządu?

Można wprowadzić edukację równościową, antydyskryminacyjną i seksualną. Można wprowadzić edukację obywatelską, która pomoże zapobiegać fanatycznemu pseudopatriotyzmowi, który prowadzi do nienawiści wobec wszelkich „innych”. Można sfinansować tego rodzaju zajęcia i nagradzać szkoły, które prowadzą innowacyjne i demokratyczne działania. Bezwzględnie należy zadbać o edukację włączającą. Można rozwiązać problem ciężkich tornistrów, a w dłuższej perspektywie, zlikwidować dwuzmianowość. W nadchodzącej kadencji trzeba również zadbać o rozwiązanie problemu kumulacji roczników, który jest wynikiem reformy Anny Zalewskiej. I finansując posiłki, zadbać o to, by żadne dziecko nie wychodziło ze szkoły głodne. Nie każdy może włączyć się w takie działania na co dzień. Wiem, że jednym z głównych problemów nas wszystkich jest przepracowanie i zwykły brak czasu, ale warto zrobić cokolwiek, choćby włączyć się do rady rodziców. To nie jest tak, że wójt, dyrektor szkoły czy prezydent miasta mogą robić, co chcą. Słyszalny głos rodziców jest jednym z istotnych sygnałów pokazujących, gdzie leżą nieprzekraczalne granice. Dlatego rodzice powinni korzystać ze swoich uprawnień. Gdy działamy razem, nasz głos staje się silniejszy.

 

 

 

 

Agata Diduszko-Zyglewska
Proszę czekać..
Zamknij