Znaleziono 0 artykułów
04.12.2019

Trendy przyszłości: Płynność płciowa, ekologia i wspólnota

04.12.2019
Gucci Cruise 2019 (Fot. Getty Images)

Nie mamy już subkultur ani rewolucyjnych trendów na wybiegach. Bo choć ubranie wciąż jest zakodowaną informacją na temat tego, jak żyjemy i do czego aspirujemy, to jej szyfr się zmienia. O tym, jak ubierają się katolicy, czym jest płynność płciowa i dlaczego kryzys klimatyczny bardziej inspiruje projektantów w Kantonie niż w Paryżu, rozmawiamy z trendwatcherką dr Agnieszka Polkowską.

Co zapamiętałaś z ostatnich tygodni mody?

Prawdę mówiąc, nic. Oglądając pokazy największych marek, miałam wrażenie, że już to gdzieś widziałam. Dziś wielkie domy mody znacząco się od siebie nie różnią, a projektanci nie podejmują wyzwań. Wolą modyfikować swoje projekty sprzed lat, niż ryzykować zmiany, które mogłyby zostać odrzucone przez rynekedia cały czas donoszą o premierach ekologicznych kolekcji albo akcjach zbierania ubrań do recyklingu…

Gucci ma swój think tank, a Stella McCartney zbiera pomysły młodych dizajnerów, by produkować np. cekiny, które w całości są wykonane z biodegradowalnej substancji (po dwóch tygodniach w ziemi rozkładają się całkowicie). Ale to raczej wyjątki. Koncerny wcale ze sobą nie współpracują i nie wprowadzają systemowych zmian.

Analizując raporty trendów na kolejny sezon, znalazłam taką wyliczankę: kołnierze w stylu disco, pióra, skóry, damskie garnitury. To brzmi jak sałatka z motywów retro – nostalgiczny miks lat 70., 80., 90 i 2000. Kiedy moda na wybiegach przestała być barometrem społecznych zmian?

Myślę, że luksusowa moda wciąż wiele nam mówi, ale tego komunikatu nie da się odczytać wprost. To, co się dzieje teraz na wybiegach największych fashion weeków, nazwałabym karnawałem przed katastrofą. Wszyscy wiemy, że branżę czeka rewolucja. W obliczu kryzysu klimatycznego nadprodukcja, tkaniny niezdatne do przetworzenia i całe zanieczyszczenie związane z procesem wytwarzania po prostu nie mają racji bytu. Ale na wybiegach nie widać na to na razie żadnej reakcji. Zamiast wdrażać systemowe zmiany, marki szyją kolejne świecące kolekcje i rozkręcają imprezę w rytmie techno sprzed dwóch dekad. Psycholog nazwałby taką reakcję wyparciem.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Fall 2019 campaign Shot by Tyrone Lebon. Los Angeles.

Post udostępniony przez Bottega Veneta (@bottegaveneta)

Dlatego symptomów prawdziwych przemian szukałaś z dala od światowych stolic mody. Żeby się dowiedzieć, jak będzie się ubierać świat, pojechałaś na China Import and Export Fair, czyli największe w Chinach targi dla eksporterów, fabryk i instytucji badawczych. Co tam odkryłaś?

Mój kolega projektant, Sebastian Gąsienica-Łuszczek, ukuł specjalne słowo, żeby opisać to zjawisko. Warchella – połączenie wojny i festiwalu. Na pierwszy plan wysuwają się funkcjonalne ubrania robocze, które przypominają zaawansowane technologicznie wojskowe mundury albo raczej workwear, bo w tym wypadku liczy się przede wszystkim praktyczny aspekt. Militarne i outdoorowe stoiska stanowiły aż 30 proc. targów. Widziałam tam produkty takich fabryk, które jeszcze niedawno realizowały zlecenia marek sieciowych pokroju Zary czy Reserved. Dziś mają zupełnie inną specjalizację i są wspierane funduszami chińskiego rządu. Co ciekawe, w ich roboczych ubraniach pojawiały się aktualne trendy, przez militarny kamuflaż prześwitują palmy i liście monstery, a w wykończeniu – neonowe kolory kojarzące się z festiwalami muzycznymi.

Ludzie jako gatunek stają się coraz wyżsi i więksi, moda też zmienia kanon proporcji.

Gucci Cruise 2019 (Fot. Getty Images)

Tak, w dodatku producenci zaczynają inaczej myśleć o sylwetce, bo inaczej patrzą na samego człowieka. Ważny jest indywidualny aspekt. Ale to jednostka w tłumie. Jeśli zdamy sobie sprawę, że na Ziemi żyje cztery miliardy ludzi i każdy z nich jest inny – reprezentuje własny typ urody, indywidualną budowę ciała i odznacza się konkretnymi cechami – to wszelkie masowe rozwiązania wydają się nieodpowiednie. Kanon chudej modelki z wybiegu odchodzi w przeszłość, bo jest wyidealizowany i fałszywy. Nowa sylwetka jest luźna i swobodna. Najlepszym przykładem jest młoda marka Asos – Collusion. Jej grupą docelową są przede wszystkim reprezentanci generacji Z, których marka zresztą komunikuje jako cofounderów [współzałożycieli – przyp. red.] tego projektu. W kolekcji nie ma rozróżnienia na płcie – rządzą eksperyment, otwartość na mniejszości i niestandardowa rozmiarówka.

Jeśli tematem nie jest już podkreślanie męskich i kobiecych cech ciała, to czym zajmują się dizajnerzy?

Coraz częściej projektanci eksperymentalnie podchodzą do proporcji ciała. Zaczynają je deformować. Efekty mogą przypominać projekty japońskich dizajnerów z końca lat 90., np. Yohjiego Yamamoto czy Rei Kawakubo. Ale tu nie chodzi o eksperymenty formalne z klasycznym krojem, tylko o podkreślanie „defektów”, które oznaczają indywidualizm. Spotkałam się z bielizną zaprojektowaną tak, by podkreślała wałeczki i zaokrąglenia. I nie był to projekt artystyczny.

Czy nowa sylwetka robi się aseksualna?

Być może dla ciebie, bo myślisz tradycyjnymi kategoriami, ale dla kogoś innego może być zupełnie odwrotnie. Moda przyszłości na nowo podchodzi do definiowania płci. Skoro ludzie otwarcie mówią o swojej płynności seksualnej, w niektórych krajach Azji funkcjonują trzy płcie, a Indianie wierzyli, że jest ich nawet pięć, to dlaczego się ograniczać i narzucać coś, co może wcale nie jest prawdziwe? Każdy z nas jest syntezą różnych cech i predyspozycji, więc może w przyszłości decyzję o tożsamości będziemy częściej zostawiać samym zainteresowanym, a nasze role w społeczeństwie będą wyznaczane przez kompetencje.

To brzmi jak pieśń przyszłości liberalnych zachodnich społeczeństw, a co ze specyfiką polskiego rynku?

My wciąż żyjemy w euforii. Zachwyca nas konsumpcjonizm. Kupujemy ponad stan. Moda jest wyznacznikiem statusu. Żyjemy na kredyt. I nie chcemy myśleć o tym, że wielkimi krokami zbliża się kryzys.

Ale na tle reszty Europy mamy bardzo zachowawczy gust – stonowane kolory, klasyczne, uniwersalne kroje, tradycyjne rozumienie męskości i kobiecości. I to się raczej w najbliższym czasie nie zmieni, bo młode pokolenie ma bardzo konserwatywne poglądy. Rynkowym ucieleśnieniem tej estetyki jest polska marka Marie Zélie, nazwana od imienia świętej i adresowana do katoliczek. Świetnie sobie radzi i planuje ekspansję.

Ta marka nie produkuje spodni, tylko sukienki i spódnice. W dodatku nie krótsze niż za kolano. W nowej kolekcji ma berety i małe filcowe kapelusiki. To przypomina trendy z lat 50. Rozmawiając o przyszłości, cofnęłyśmy się o przynajmniej sześć dekad.

Możemy uznać, że taka estetyka stała się anachroniczna, ale wybierają ją Polacy ze średnich i małych ośrodków, bo takie są ich potrzeby i definicja elegancji. Liczby nie kłamią. Jako badaczka nie mogę ich ignorować. Z rynkowego punktu widzenia tu jest największy potencjał biznesu, który nie został jeszcze w pełni wykorzystany, a wkrótce wybuchnie.

Czy to odpowiedź na ubrania dla ortodoksyjnych żydówek i specjalne kolekcje dla muzułmanek, które wypuszczają luksusowe marki? 

Oferta i komunikacja większości marek były przez wiele lat zdominowane przez jedną liberalną narrację. Rosła grupa osób, które się z nią identyfikowały. Czuły się wykluczone. 

Dlatego zjawisko skromnej mody (ang. modest fashion) zrobiło furorę. Zagospodarowało zamożną, a wcześniej ignorowaną grupę. Na tym mechanizmie opiera się m.in. sukces platformy The Modist.

Dziś trudno wybić się na nasyconym rynku, więc tego typu z pozoru niszowe projekty będą się pojawiać coraz częściej. Są skazane na sukces, biorąc pod uwagę to, jak wielu mamy w Polsce konserwatystów.

Rozumiem, że w tym trendzie chodzi o poczucie przynależności do określonej grupy, która kieruje się spójnym systemem wartości?

Boimy się przyszłości. I zawrotnego tempa zmian, dyktowanego przez rozwój technologiczny. Nie nadążamy, w dodatku mamy świadomość, że nasze życiowe strategie szybko się dewaluują, o czym pisał m.in. Zygmunt Bauman. Naszą reakcją są poszukiwania stabilności. Idealizujemy przeszłość, szukamy oparcia w rodzinie, religii albo we wspólnocie. To zupełnie naturalne. Moda zawsze była tożsamościowym artefaktem, czyli oznaką przynależności do grupy. Dlatego plemienność jest coraz mocniej akcentowana w ubraniu. I ten język z powodzeniem wykorzystują też marki high fashion, np. Gucci, który w kampanii „Cruise 2019” stworzył plemię etnomadów na współczesnej arce Noego.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij