Znaleziono 0 artykułów
27.05.2019

Zamieszkać w sobie

27.05.2019
"Własny pokój" Virgina Woolf (Fot. Aga Bilska)

Już we wtorek 28 maja odbędzie się spotkanie poświęcone książce „Własny pokój”, na którym Karolina Sulej porozmawia z Katarzyną Kozyrą i Ewą Woydyłło. Jutro zapraszamy do Vienna House Andel’s w Łodzi, a wkrótce odwiedzimy też Kraków i Gdańsk.​

Sześć kobiet w różnym wieku i słynny esej Virginii Woolf „Własny pokój”. Współczesne twórcze „jednostki żeńskie” – od aktorki Magdaleny Cieleckiej po psychoterapeutkę Ewę Woydyłło – konfrontują się z brytyjską ikoną feminizmu i dyskutują z Sylwią Chutnik oraz Karoliną Sulej o swojej wizji kobiecości. Wszystko to na kartach książki wydawnictwa OsnoVa, która ukazuje się, a jakże, 8 marca.

JEST ROK 1929. Pisarka Virginia Woolf przechadza się po fikcyjnym parku uniwersyteckiego Oxbridge, w pobliżu fikcyjnego żeńskiego college’u Fernham, by dojmująco prawdziwie opisywać miejsce kobiety w męskim świecie (i dojść do wniosku, że dla kobiecej twórczości niezbędne są dwa podstawowe elementy: osobista przestrzeń i własne pieniądze).

Virginia Woolf, 1902 rok (Fot. George C. Beresford/Hulton Archive/Getty Images)

JEST ROK 1997. Agnieszka Graff – amerykanistka, literaturoznawczyni i feministka po studiach w Stanach Zjednoczonych i Oxfordzie, wydaje w warszawskim wydawnictwie Sic! swoje tłumaczenie (i zarazem pierwsze polskie) „Własnego pokoju” Virginii Woolf.

JEST ROK 2019. Wydawnictwo OsnoVa wznawia legendarny esej brytyjskiej literatki w tłumaczeniu Graff, a twórczynie internetowego „Barłogu Literackiego” – pisarka Chutnik i reportażystka Sulej – na prośbę wydawczyni Izy Bartosz dokładają do niego współczesny komentarz. Są to rozmowy z sześcioma znanymi kobietami, które działając twórczo na kompletnie różnych polach, na swój sposób interpretują hasło „własny pokój”. Oto one: wokalistka i songwriterka Edyta Bartosiewicz, pisarka Joanna Bator, aktorka Magdalena Cielecka, artystka wizualna Katarzyna Kozyra, dziennikarka Martyna Wojciechowska oraz psychoterapeutka Ewa Woydyłło.

Ponadczasowa grupa wsparcia

Udało nam się tą książką sformować kobiecy kolektyw ponad czasem – cieszy się Karolina Sulej. – Jest jak most przerzucony między ikoniczną feministką a współczesnymi kobietami.

Zależało nam na tym, żeby te kobiety miały różne doświadczenia, mówiły różnym językiem, by pokazać, że twórczość to nie tylko bycie artystką, ale w ogóle pewien sposób ekspresji – mówi Sylwia Chutnik, a Karolina dodaje: – Udowadniamy, że tzw. celebrytka może mówić językiem feministycznym, a osoba z półki społecznych autorytetów, jak np. Ewa Woydyłło, może z kolei przemawiać do kobiet popularnym „ludzkim” językiem. To ona zresztą w naszej rozmowie mówi, że zanim wyjdziemy na ulice robić rewolucję, powinnyśmy zrobić emocjonalny porządek w sobie i znaleźć własny głos. Virginia Woolf pisała to samo 90 lat temu! Że nie można mówić żółcią i krzywdą, ale należy „oświecić latarką duszę” i zobaczyć: kim ja jestem?

Autorki deklarują, że ta książka jest też o budowaniu, konstruowaniu, urządzaniu siebie i zastanawianiu się, na jaką wolną i twórczą kobietę mnie stać. Także materialnie. I niestety, chociaż epoka się zmieniła, to nadal chybotliwe rusztowanie, na którym wszystkie pracujemy, jest podobne, choć opisywane innym językiem.

"Własny pokój" Virgina Woolf (Fot. Aga Bilska)

Moja pierwsza Virginia

Sylwia Chutnik miała 18 lat, kiedy po raz pierwszy wydano po polsku „Własny pokój”. Wtedy, w połowie lat 90., zaczęły ukazywać się w Polsce mocne literackie debiuty kobiece, powoli pojawiały się teksty genderowo-feministyczne, wznowienia książek wydanych dawniej, jak „Druga płeć” Simone de Beauvoir, i nowe tłumaczenia klasyczek, np. Virginii Woolf. – Ta mała książeczka przetłumaczona przez Agnieszkę Graff stała się czymś bardzo ważnym dla takich dziewczyn jak ja – uśmiecha się Sylwia. – To była chyba moja pierwsza Virginia, a ja byłam żądną wiedzy młodziutką feministką, co potem zaprowadziło mnie na gender studies na Uniwersytecie Warszawskim.

Kilka lat później na tych samych studiach pojawiła się Karolina. Miała już zgromadzoną biblioteczkę tekstów feministycznych, które w międzyczasie wyszły – w tym drugie wydanie „Pokoju”. Dziś, przy pisaniu wspólnej książki, dla obu ważne było, że ich rozmówczynie też znały wcześniej tekst Woolf i przychodziły na spotkanie z własnymi przemyśleniami.

Joanna Bator również studiowała na tym wydziale i Woolf czytała tam jeszcze w oryginale – przypomina Karolina. – Mówi, że jej życie ukształtowały emancypacyjne lektury i ruch feministyczny, ale przyznaje, że to wiąże się też z kosztami, które trzeba ponieść. Wierzy, że aby znaleźć siebie, najpierw należy się odciąć od wpływów, budować na własną rękę, dopiero potem zastanowić się i może wrócić, żeby swój „dom” przebudować. Metafora domu jest w jej narracji dominująca, bo przez lata była nomadką z wyboru, która w końcu dom postawiła, a gdyby nie była pisarką, może zostałaby architektką.

Dom, ciało, język, ogród

„Własny pokój” to niewielki tekst, ale jakże przepastny! W rozmowach autorek to sformułowanie okazuje się wielopiętrową metaforą kobiecego losu. Własny pokój to może być dom, ale też, ciało, język, styl życia, środowisko. – Przy okazji przygotowywania się do rozmów wypisałam z tekstu zagadnienia do dyskusji i wyszło mi ze dwadzieścia różnych tematów! – mówi Sylwia. – A potem każda z dziewczyn przyniosła jeszcze swoje skojarzenia.

"Własny pokój" Virgina Woolf (Fot. Aga Bilska)

Własny pokój Joanny Bator jest gabinetem pisarki, ewentualnie czymś, co można zabrać do plecaka, lub rodzajem udomowienia, przed którym się ucieka. Dla Ewy Woydyłło to gabinet psychoanalityczny, ale też negocjacje przestrzeni z mężem, zmarłym dwa lata temu wybitnym konstytucjonalistą i obrońcą praw człowieka Wiktorem Osiatyńskim. On bałaganił, ona porządkowała. On potrzebował dużo miejsca, by pisać. Ona mogła przycupnąć gdziekolwiek, jednocześnie podgrzewać mleko dla dziecka, wychodzić do pacjentów, przerywać, wracać i pisać dalej. Magda Cielecka ma własny pokój w głowie, bo nawet w garderobie pełnej ludzi potrafi się wyłączyć. A Katarzyna Kozyra współdzieli pokój z partnerem, ale ma ogród, który jest dla niej najważniejszy, jeśli chodzi o zdrowie psychiczne. Tam pieli, sadzi i dzięki temu układa swoje myśli. Jak wskazują autorki, wiele elementów z procesu twórczego otwiera pytania o własny pokój. Przede wszystkim: czy go masz? Jak on się kształtuje? Czego potrzeba, żeby go pielęgnować, by nie umarł? Co jest dla ciebie niezbędne, żeby móc tworzyć?

O kasie

Pieniądze! To wciąż bywa trudny temat w życiu kobiet. Nie umiemy negocjować, nie czujemy, że zasługujemy na odpowiednie wynagrodzenie, wstydzimy się zażądać podwyżki. A jeśli zdecydujemy się na twardą postawę w tych sprawach, mamy jak w banku, że spotka się to z brakiem akceptacji, nierzadko także innych pań. To znów prowadzi nas do eseju Woolf, która stwierdza: prawa obywatelskie dla kobiet – wspaniale, ale być może ważniejsze są własne pieniądze. Brzmi obrazoburczo, bo z jednej strony idea i barykada, a z drugiej – przyziemna kasa. Tymczasem fakty są brutalne – najpierw trzeba zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe, żeby zająć się sztuką, twórczością, samorozwojem.

To jest jedna z genialnych cech tego eseju, że z jednej strony opowiada o potrzebach duszy, które trzeba zrealizować, a z drugiej strony – o potrzebach żołądka – mówi Karolina. – Jest u Woolf wspaniały opis uczty. Porównuje, jak myślałyby i pisały kobiety, gdyby miały pieniądze na wymyślne frykasy i dobre wino.

Aż chce się przytoczyć słowa autorki „Własnego pokoju”: Udana kolacja ma ogromne znaczenie dla udanej rozmowy. Jak mówi Sylwia, ważna jest choćby współczesna wersja minimum: – Masz pieniądze na kawusię w ogródku kawiarnianym, to przynajmniej zasiądziesz i popatrzysz na ludzi. I dodaje, że zaskoczyło ją, jak szczerze jej rozmówczynie opowiadały o kasie jako o warunku samostanowienia.

O dojrzałości

Pisząc „Własny pokój”, Virginia Woolf zbliżała się już do pięćdziesiątki. Tak się złożyło, że bohaterki Karoliny Sulej to także kobiety dojrzałe, które moment pogodzenia ze sobą celebrują po pięćdziesiątce, a Ewa Woydyłło kończy właśnie 80 lat. – Uderzyło mnie, że tzw. starość i przemijanie, które są demonizowane przez magazyny mody i popkulturę, dla moich rozmówczyń stały się pewnego rodzaju wyzwoleniem – dzieli się swoimi przemyśleniami Karolina. – Poczuły, że wreszcie mają miejsce na refleksję, troskę o siebie, że nie muszą niczego pacykować, mogą się odsłonić. Chcą mówić o swojej wiedzy i ją przekazywać. Nie czują obciążenia, że coś trzeba. Nie muszą za nic przepraszać. Nawet we własnym ciele, w tym najintymniejszym pokoju, w którym się umościły i poczuły wygodnie.

"Własny pokój" Virgina Woolf (Fot. Aga Bilska)

Sylwia: – To mi przypomina spotkanie z grupą starszych ode mnie kobiet na jakimś raucie. Marudziłam, że zaraz będę mieć czterdziestkę i źle to znoszę, a one na to: „Dziewczyno! Dopiero teraz zaczyna się balanga!”. Patrzę na tę ich energię i wtedy pojawia mi się w głowie spiskowa teoria, że skoro współczesna kultura nie lubi kobiet w smudze cienia, to dlatego, że się ich boi. Bo one rzeczywiście brzmiały jak wiedźmy, czyli wiedzące kobiety, które chcą ci przekazać tę siłę, nadzieję, odwagę, iskrę.

Pokój Sylwii

Zawsze miałam takie własne bezpieczne miejsce w swojej głowie, ponieważ byłam jedynaczką i dużo czasu spędzałam sama ze sobą – odpowiada Sylwia Chutnik, kiedy pytam dziewczyny o to, jaki jest ich osobisty własny pokój. – Wbrew pozorom jestem introwertyczna i ten pokój ratował mnie z różnych opresji. Po latach zaczęłam wyglądać z pokoju własnej głowy i nie uciekać tam za każdym razem, kiedy na zewnątrz jest źle, tylko starać się też zmienić rzeczywistość wokół na swoich zasadach. Co oczywiście przyjmowane jest przez otoczenie z szokiem. Aktualnie tracę więc sympatyczne cechy charakteru, jak by powiedziała Virginia.

A jeśli chodzi o materialny wystrój owego pokoju, jak kształtuje swoje otoczenie? – Muszę mieć oczywiście swój barłóg – śmieje się. – Wożę więc ze sobą przedmioty, które umilają mi pobyt w hotelach. Tam, gdzie stawiam mój różowy laptop, kalendarz, pamiętniczek i pióro z turkusowym atramentem – tam jestem ja i moja przestrzeń.

Pokój Karoliny

Wygląda na to, że Sulej i Chutnik łączy coś więcej niż miłość do książek i Virginii Woolf (oraz uwielbienia dla RuPaul – wtrąca Sylwia!). – Też jestem jedynaczką – mówi Karolina. – Z nadopiekuńczą mamą i tatą wojskowym profesorem, co dużo mówi o porządku panującym w moim rodzinnym domu. Mama miała też pewną wizję kobiecości i tego, jaka mam być, więc dużo było presji z obu stron i posiadanie obszaru dekompresji we własnej głowie było dla mnie bardzo ważne. To, że mogłam sobie czytać, pisać bardzo złe wiersze i opowiadania, być ze sobą, było dla mnie najprzyjemniejsze w okresie dorastania. Wymyślałam chłopaków, z którymi chciałabym być, oraz życia, które będę prowadzić. Wkroczenie do tzw. prawdziwego świata było dla mnie szokiem. Cały czas czułam się nieadekwatna – jako ta, która nie pasuje do mnie wymyślonej w mojej głowie. W związku z tym zajęłam się dziennikarstwem i reportażem, żeby móc spotykać osoby, które wydawały mi się absolutnie doskonałe, jeśli chodzi o formę siebie samych. Wciąż jestem na drodze poszukiwania tego, czym jest mój własny pokój, bo cały czas nie wiem, jakie jest moje narzędzie wyrażania siebie i jak to, co w głowie, mam opowiadać dalej. Natomiast czuję się lepiej z rzeczywistością niż wiele lat temu, jestem mniej wsobna.

A jeśli chodzi o przestrzeń realną? – Kiedyś wyobrażałam sobie, że jeśli będę twórczo pracować, to potrzebuję własnego gabinetu, po czym się okazywało, że i tak lądowałam w łóżku z komputerem albo pracowałam w kawiarni. Przedmioty, które sprawiają, że przestrzeń wokół mi sprzyja, to na pewno książki, a na zdrowie psychiczne i pisanie pomagają też koty. I w ogóle kontakt z przyrodą, patrzenie na zielone. No i jeszcze: barłóg, poduszki i świeczka. Oraz aplikacja Soft Murmur, w której można sobie wybrać np. szum morza, deszczu czy ptaków, założyć słuchawki i w ten sposób w każdych warunkach mieć prywatną dźwiękową bańkę.

"Własny pokój" Virgina Woolf (Fot. Aga Bilska)

Czekając na mesjaszkę

Virginia Woolf jako autorka eseju o kobiecej twórczości miała niekwestionowaną pozycję literacką i nie występowała bynajmniej w roli kobiety wykluczonej ze społecznego i artystycznego życia. Wiedziała, że zawdzięcza to w znacznej części rodzinnemu spadkowi, pisząc ironicznie o swojej sytuacji: Społeczeństwo zaopatruje mnie w kurczaki i kawę, w łóżka i noclegi w zamian za pewną liczbę kawałków papieru, które zostawiła mi moja ciotka, a to z tej tylko przyczyny, że nosimy to samo nazwisko.

Pytała jednak samą siebie, kiedy urodzi się twórczyni, która będzie mogła sobie pozwolić na pełną, nieograniczoną swobodę twórczą. I co ona wtedy napisze? Mówiła, że może za 100 lat taka pisarka się urodzi, czyli wychodzi, że mniej więcej teraz – śmieją się dziewczyny. Pytam je zatem: czy czekają na przyjście mesjaszki? – Na przyjście kobiety prawdziwie twórczo wolnej – odpowiada mi Karolina. A Sylwia dodaje: – Takiej, która niesie za sobą te 90 lat eksperymentu, dobijania się, wyrzeczeń, ale też piękna i wolności. Może ten cudowny kobiecy frankenstein już gdzieś między nami jest.

„Własny pokój” Virginia Woolf, tłum. Agnieszka Graff, teksty Sylwia Chutnik, Karolina Sulej, wybór dzieł sztuki Kasia Kulczyk, Wydawnictwo OsnoVa 2019

Dziękujemy partnerom spotkań poświęconych książce: Mitsubishi Motors Polska i Dr Irenie Eris oraz sieci hoteli Vienna House.
Patronat nad wydarzeniami objęła Unia Klubów Polskich Soroptimist International.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij