Znaleziono 0 artykułów
17.03.2021

Niezapomniane pokazy Alexandra McQueena

17.03.2021
„The Widows of Culloden”, jesień-zima 2006-2007 (Fot. Getty Images)

Redaktor naczelny „Vogue Polska” Filip Niedenthal wybiera najbardziej poruszające momenty w karierze genialnego projektanta. 

„Dante”, jesień-zima 1996-1997: Ten w kościele

Nie licząc dyplomowej, Alexander McQueen miał już za pasem sześć kolekcji, kiedy w marcu 1996 r. urządził pokaz w londyńskim kościele. Otworzyła go arystokratka Honor Fraser w masce z Chrystusem na nosie. Potem były, m.in. sukienki i koszulki w printy ze zdjęciami głodujących dzieci somalijskich i z wojny w Wietnamie, patchworkowe dżinsy i słynne bumsters, spodnie o tak niskiej talii, że wystawały z nich pośladki. Do tego poroża oraz pojedyncze rogi na głowach modelek. Reputacja bluźniercy murowana. To były czasy, kiedy Londyn był pierwszym z tygodni mody, a Nowy Jork ostatnim. Po „Dante” notowania McQueena tak skoczyły, że zorganizował drugi pokaz, tym razem w synagodze na dolnym Manhattanie. Tłumy były takie, że Anna Wintour ledwo dostała się do środka.

 

„No. 13”, wiosna-lato 1999: Ten z robotami

Kolekcja kolekcją, ale finał tego pokazu to jeden z najpiękniejszych i najbardziej poruszających spektakli, jakie w modzie widziano. McQueen zaprosił gości do wielkiej hali, w której na co dzień przechowywano zamiatarki, czyli pojazdy, które czyszczą ulice. Podobno smród był nie do zniesienia. W gigantycznej, pustej przestrzeni położono podłogę z desek, a na środku czekały dwa uśpione roboty do malowania samochodów. Supermodelka (i była baletnica) Shalom Harlow wyszła w białej sukience i stanęła na środku. Podłoga pod nią zaczęła się kręcić. Wtedy obudziły się roboty, które wijąc się niczym kobry, zaczęły tryskać farbą – żółtą i czarną. Niestety nie widziałem tego na żywo, ale co jakiś czas oglądam wideo na YouTubie. I za każdym razem przechodzą mnie ciarki.

 

„Deliverance”, wiosna-lato 2004: Ten z tańcem

Podczas wielkiego kryzysu w Stanach Zjednoczonych w latach 30. XX w. panował szał na maratony taneczne. Kto tańczył najdłużej, mógł wygrać nagrodę pieniężną (rekord to 3780 godzin bez przerwy – czyli 150 dni). W 1969 r. Sydney Pollack nakręcił o tym zjawisku film „Czyż nie dobija się koni”, za który Jane Fonda otrzymała Oscara, a w 1997 r. Steven Meisel poświęcił mu sesję okładkową marcowego numeru włoskiego „Vogue’a”. Dwa lata później McQueen zainscenizował własny maraton taneczny – modelki pląsały do upadłego w najpiękniejszych sukniach, jakie kiedykolwiek uszył.

 

„The Widows of Culloden”, jesień-zima 2006-2007: Ten z hologramem

W jednej z pierwszych kolekcji, „Highland Rape” (jesień-zima 1995-1996), McQueen podkreślił szkockie korzenie. Zarzucano mu gloryfikowanie przemocy wobec kobiet, ale projektant w ten sposób próbował zobrazować bezwzględną eksploatację Szkocji przez Anglię. 11 lat później powrócił do tematu, ale tym razem o wiele łagodniej, romantycznie wręcz, żeby nie powiedzieć komercyjnie. Co nie znaczy, że banalnie. Trio tweedowych zestawów, które otworzyły pokaz, to najlepszy przykład krawiectwa, którego McQueen był niewątpliwie absolutnym mistrzem. Jednak to, za co wszyscy do tej pory pamiętamy tamten pokaz, to, jak to u McQueena, spektakularny finał: hologram Kate Moss unoszącej się w powietrzu niczym duch.

 

„Angels and Demons”, jesień-zima 2010-2011: Ta ostatnia 

„Angels and Daemons”, jesień-zima 2010-2011 (Fot. Getty Images)

Ostatnia kolekcja McQueena, dokończona i zaprezentowana już po jego śmierci. Chciałoby się powiedzieć, że najlepsze zostawił na koniec, ale to zbyt cyniczne. Po prostu: geniusz.

 

Filip Niedenthal
Proszę czekać..
Zamknij