Znaleziono 0 artykułów
05.08.2025

Nel Kaczmarek zbiera zasłużone laury za rolę w filmie „Utrata równowagi”

05.08.2025
Nel Kaczmarek zasłynęła rolą w filmie „Utrata równowagi” (Fot. Konrad Bednarski)

W życiu aktora nie ma gradacji. Nie możesz awansować, zostać szefem. Nagrody dają ci taki rodzaj upgrade’u. Ja właśnie taki swoisty awans zaliczyłam. Ale „prezeską” jesteś tylko w momencie, gdy ktoś wyczytuje ze sceny twoje nazwisko. Gdy trzymasz nagrodę w ręku, jest bosko, ale jak schodzisz ze sceny, myślisz już o tym, że trzeba wrócić do domu, zrobić pranie. Żyćko – mówi Nel Kaczmarek. Młoda aktorka, która właśnie obroniła dyplom w szkole teatralnej, zabłysła w „Utracie równowagi” w reżyserii Korka Bojanowskiego. W filmie gra Maję, która za wszelką cenę pragnie grać. Sama Nel rozsądniej podchodzi do kariery. Nam opowiada o miłości i o macierzyństwie. 

Twój film polecił mi kolega z branży, scenarzysta, chwaląc, że nie ma w nim ani jednego fałszywego zdania.

Korek bardzo dbał o autentyczność dialogów. Pozwalał nam, aktorom, zmieniać tekst, gdy coś nam w nim nie grało. W tekstach autorskich jest ta wygoda, że aktor przy współpracy z reżyserem może ułożyć tekst bardziej pod siebie, co daje naturalny efekt. Poza tym wiele z tego, co ostatecznie widzimy w filmie, wydarzyło się naprawdę. Życie pisze najlepsze scenariusze. Na przykład scena, w której reżyser mówi Mai, że to jego wina, że w nią uwierzył, przytrafiła mi się chwilę przed zdjęciami. Cieszę się, że tak mogłam się odpłacić.

Czujesz, że twoje pokolenie dochodzi w kinie do głosu?

Tak, czuję to. Młodzi twórcy nie tylko pracują i osiągają sukcesy, lecz także wspierają się wzajemnie. Filmy debiutantów trafiają do konkursu głównego na festiwalu w Gdyni. To dzięki innym pokoleniom, które robią dla nas miejsce.

Czym ten wasz głos różni się od poprzednich pokoleń? Co jest w nim świeżego?

My szukamy dialogu. Nie mamy potrzeby oddzielić się grubą kreską od tego, co było wcześniej. Ten dialog jest charakterystyczny dla naszego pokolenia – to próba połączenia punktów widzenia. Nawet jeśli nie zrozumienia, to przynajmniej wysłuchania. Nastawiamy się na współpracę, a nie na karmienie ego. Nie chodzi nam o to, żeby wywołać burzę, rewolucję, tylko poddać refleksji i razem przyjrzeć się światu.

Nel Kaczmarek (Fot. Konrad Bednarski)

A czujesz ten dialog także w swoim życiu? Próbujecie stworzyć taką komunę, czy też komunę dusz, jak w „Utracie równowagi”, gdzie cała grupa tworzy wspólny front wobec rzeczywistości?

Na pewno mamy potrzebę bycia razem. Szukamy poczucia bezpieczeństwa w tym, co było – zdjęciach robionych analogiem, filmach na taśmie, tworzeniu wspólnoty. W PRL-u zmuszano do tego odgórnie, dlatego potem zapanował indywidualizm. Teraz bez tego ciężaru i odium powraca potrzeba wspólnoty, wioskowości. Jeździmy na festiwale na trzeźwo, żeby wstać o szóstej rano, iść na medytację, jogę, warsztaty z dziećmi, tańce.

To zmiana paradygmatu. Także w zawodzie aktora, do niedawna nastawionym na konfrontację, rywalizację.

Nie jesteśmy dla siebie wrogami. Gdy walczysz, przestajesz widzieć drugiego człowieka. A gdy ten ludzki pierwiastek odchodzi, widzisz, jak ktoś się z czymś męczy, jakby jego ciało stawało się kwadratowe. Łatwo się zgubić.

Postać Anki to nemezis – przyjaciółka i rywalka – twojej bohaterki. W filmach wciąż często pokazujemy, że kobiety ze sobą konkurują.

Ta rywalizacja między kobietami to obciążenie, które doskwiera nam od pokoleń. Nawet gdy chcemy wyjść z czymś dobrym do innej kobiety, natychmiast ją oceniamy. I widzimy już tylko tę okrojoną wersję. Myślę, że to nie jest wina kobiet, tylko społeczeństwa. Skoro nawet ikony lat 80. i 90. cały czas dążą do tego, żeby wyglądać, tak jak 30 lat temu, tylko po to, żeby gonić same siebie. Gdyby nie nagłówki tabloidów w stylu: „Ona znowu przytyła”, nie zapętlałybyśmy się w tych oczekiwaniach wobec siebie. Mnie też się zdarza temu ulegać. Przykład pierwszy z brzegu? Na czerwonym dywanie od chłopaków nie wymaga się za wiele – mogą się po prostu ubrać na czarno. A ja się staram bardziej, bo wydaje mi się, że ktoś czegoś ode mnie oczekuje. Na szczęście poznaję coraz więcej starszych koleżanek aktorek, które niosą fale wsparcia, wytyczają nowe ścieżki, zwyczajnie po ludzku pomagają. Tworzą się takie międzypokoleniowe relacje. Mam też parę dziewczyn, które naprawdę mogę nazwać przyjaciółkami. Na przykład wspaniała Maria Wróbel, która zagrała w pokazywanym w Cannes filmie „Bądź wola moja”. Nie przyszło mi do głowy, że mogłabym być na jej miejscu. Kibicowałam jej, cieszyłam się z jej sukcesu, nie zazdrościłam. 

Robi się więcej miejsca dla kobiet, pole się poszerza.

Fajnie, że powstają nie tylko takie scenariusze, w których kobieta walczy o siebie. Tylko po prostu jest. A my widzowie cieszymy się, podglądając ją. Nie musi nawet być skrajnie dobra czy zła. Zawsze miałam problem z tym, że film feministyczny charakteryzuje się tym, że bohaterka ostatecznie komuś coś udowadnia, sobie czy innym, że walczy. Dla mnie stawia ją to na przegranej pozycji albo przynajmniej „piętro niżej”. Każdy codziennie się z czymś zmaga, na tym polega życie. Chyba nastały już czasy, że nie jesteśmy nic nikomu winni. Możemy po porostu być.

Nel Kaczmarek (Fot. Konrad Bednarski)

W twoim filmie tak nie jest. Maja wciąż walczy. Ze sobą i ze światem.

Maja wie, czego chce. Podjęła jakąś decyzję. Ten film jest o jej pewności siebie, dojrzałości wystawionej na próbę. 

Wybierasz tylko takie skomplikowane role?

Mam duże szczęście, że mogę robić i offowe rzeczy, i takie bardziej komercyjne. Wybieram projekty na podstawie scenariusza – nie odrzucam filmu czy serialu ze względu na gatunek. Nie jestem na takim etapie, że tylko przebieram w scenariuszach, chodzę na zdjęcia próbne itd. Nie szukam „wyznaniowych” ról, tylko prawdziwych historii. Każda praca ostatecznie jest jakąś formą wyzwania.

Nauczyłaś się radzić sobie z odrzuceniem?

Nigdy nie jest fajnie usłyszeć „nie”, jeśli na czymś ci zależy, ale można nauczyć się z tym żyć. Ja po prostu zaakceptowałam, że w każdym projekcie jest miejsce dla jednej osoby. I tyle. Nie dostałam dwóch dużych ról, do których od dawna się przygotowywałam. Nie obwiniam się za to, wiem, że zrobiłam, ile mogłam, wyciągnęłam lekcję. Czasem to działa tak, że ktoś przyjdzie, zrobi coś zupełnie innego niż ty i właśnie to kliknie. A czasem ty masz zły dzień.

Jak nad sobą pracujesz?

Z samą sobą i z terapeutą. Otwarcie mówię, że jestem w terapii. To mi uratowało życie. To nie powinien być temat tabu. To, co każdy sobie załatwia na tej terapii, tak, ale nie to, że na nią chodzi. Nie ma nic złego w poszukiwaniu wyciszenia, odpowiedzi – czy to na terapii, czy w czasie medytacji, czy kopania w ogródku. To sposób radzenia sobie ze światem, na pewno lepszy od wchodzenia z butami w czyjeś życie, bo samemu nie potrafię sobie z nim poradzić. W tak wyeksponowanym zawodzie jak aktorstwo higiena osobista, higiena pracy wymaga tego, żeby potrafić sobie pomóc.

Czy jest coś takiego, co zachowujesz tylko dla domu?

Tak, absolutnie. I dlatego nie mogę powiedzieć, co to jest. Ta równowaga jest ważna. Mam rytuały, które wykonuję tylko ze sobą albo z przyjaciółkami. Są też domowe rzeczy, te stałe, na których mogę się oprzeć, które mnie uziemiają. Terapia jest też takim momentem, czas w domu z włączonym telefonem. Do niedawna przez prawie rok nie miałam social mediów w telefonie. Wróciłam do nich ze względu na promocję filmu i już czuję, że przepadłam. W filmie pokazane jest to, że nasze pokolenie wciąż potrzebuje feedbacku, potwierdzenia. To po części wpływ mediów społecznościowych. Każde nasze zachowanie jest natychmiast jakoś oceniane albo komentowane. Prawie nic nie robimy sami dla siebie. 

Zaczęłaś wcześnie pracować. To wyszło ci na dobre?

Chyba mam za mały dystans, żeby to ocenić. Jeszcze nie wiem, czy to było na plus, czy na minus, ale chyba wszystko szło swoim rytmem. Wszystkie klocki do siebie pasują, więc chyba podejmowałam dobre decyzje. Jestem jednak za młoda, żeby to ocenić.

Czułaś presję sukcesu?

Z presją narzucaną przez innych potrafię się uporać, najtrudniej mi z tą, którą sama na siebie narzucam. Patrzę na moją grę technicznie – widzę nie siebie, lecz postać. Sprawdzam, czy coś, co robię, działa czy nie. Ale jak widzę, że coś można było poprawić, a już na to jest za późno, zamęczam się tym. Glina, lepienie, ceramika uczy mnie tego, że jeśli przedobrzysz, zniszczysz to, co już zrobiłeś. Robię to ponad 10 lat i za każdym razem, jak przyjdzie mi ta myśl, czuję się, jakbym coś odkryła na nowo.

Czy po sukcesie patrzysz na siebie inaczej? Wyznaczasz sobie jeszcze ambitniejsze cele?

Rozmawiałam z Tamarą Arciuch, że w życiu aktora nie ma gradacji. Nie możesz awansować, zostać szefem. Nagrody dają ci taki rodzaj upgrade’u. Ja właśnie taki swoisty awans zaliczyłam. Ale „prezeską” jesteś tylko w momencie, gdy ktoś wyczytuje ze sceny twoje nazwisko. Gdy trzymasz nagrodę w ręku, jest bosko, ale jak schodzisz ze sceny, myślisz już o tym, że trzeba wrócić do domu, zrobić pranie. Żyćko. Ten pik szybko mija. Później jest tylko jego echo, które jest różne.

To jest w ogóle domena zawodów kreatywnych. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni projekt. Ta praca jest niepoliczalna, niemierzalna.

Tak, paradoksem tego zawodu jest to, że wciąż poddaje się nas ocenie i owszem, można coś ocenić 7/10, ale to wciąż będzie średnia wśród ludzi, którzy ten sam film obejrzą sto razy, a nie tych, którzy wyłączyli go w połowie. Konkretne grono dobrze oceniło moją rolę, więc dostałam nagrodę. To jest wypadkowa wielu zdarzeń. Te okoliczności mogą się nie powtórzyć.

Film opowiada o władzy mężczyzny nad młodą kobietą. Czy płeć ma tu znaczenie? Czy można by swobodnie wymienić bohatera na bohaterkę?

Bez problemu. Walczyłam o to w mojej grze, żeby między studentką a wykładowcą nie było romantycznej relacji. To czysta manipulacja, bez podtekstu erotycznego. Dzięki temu ta relacja jest bardziej uniwersalna – dla mnie ona nie jest o płci ani o wieku, tylko o relacji człowieka z drugim człowiekiem. Wyglądałaby tak samo między studentem a profesorką, a nawet między siostrą i bratem czy matką i córką. Tak po prostu działają relacje międzyludzkie. Moja bohaterka wpada w trójkąt dramatyczny – staje się swoim ratownikiem, oprawcą i ofiarą. Ten schemat działa niezależnie od płci czy wieku.

A czy ty stosujesz manipulacje?

Jeśli tak, to orientuję się dopiero po fakcie.

Myślę o tym w kontekście socjalizacji – zostałaś wychowana w trochę innych warunkach niż ja. Gdy byłam mała, pewna doza manipulacji była sposobem dziewczynek na jakieś przeciwstawienie się rzeczywistości. Czy podobne strategie przekazano tobie?

„Nie krzycz, bo dziewczynce nie wypada”, „Nie siadaj tak, bo dziewczynce nie wypada” – jasne, że słyszałam takie słowa. Nie w domu, ale w przedszkolu i w szkole. W gimnazjum nauczycielki wyrzucały nas z klasy za noszenie krótkich spódniczek. Chłopcom było wolno więcej – biegać, krzyczeć, chodzić bardziej, skąpo ubranym w ciepłe dni.

W filmie chłopak Mai próbuje zapewnić jej bezpieczeństwo, oświadcza się, ale jednocześnie traktuje ją protekcjonalnie. Widać zagubienie, niepewność. Czy da się dziś wierzyć w miłość? Czy ty w nią wierzysz?

Da się, jeśli się ją spotka. Ja jestem na etapie stuprocentowej wiary. Tak jak w miłości do dziecka, nie można niczego oczekiwać, trzeba brać i chcieć dawać. Takie mam podejście. Przyjaźnię się z moim partnerem – nawet jak się kłócimy, to się lubimy. Myślę, że da się taką pewność osiągnąć, gdy budzisz się, patrzysz na drugą osobę i wiesz, że on cię wybiera i ty jego – codziennie, każdego dnia, z własnej nieprzymuszonej woli. Wtedy zaczynasz wierzyć.

Czasem niełatwo być z kimś, kto wykonuje taki zawód jak ty, bo zdarza ci się znikać, zatapiać w projekcie, roli. Jakie masz teraz plany?

Bronię pracy magisterskiej o relacji aktora i reżysera. To początek i koniec mojej edukacji, która odbywała się także poprzez spotkania z różnymi reżyserami. Przygotowuję się do jednej roli. Cieszę się, że mogę wrócić do pracy, ale powoli, w tym okresie poznawania siebie na nowo jako matki. Staram się nie biczować – ani nie obwiniać za to, że nie zawsze jestem w domu, ani za to, że nie pracuję cały czas. Mam warunki do tego, żeby godzić te dwa światy. Gdyby jakikolwiek element tej układanki mi na to nie pozwalał, tobym po prostu tego nie robiła. Nie jestem w tym sama.

Co cię najbardziej w macierzyństwie zaskoczyło?

Byłam przygotowana na wszystko w tym sensie, że wiedziałam, że wszystko się może wydarzyć. Postanowiłam sobie, że dopiero jak coś przyjdzie, będę się martwić. Było tyle rzeczy, o które mogłabym się bać… Wiedziałam, że nie przewidzę wszystkiego. Nad tym nie ma się przecież kontroli. Syn uczy mnie życia. Jest taki mały, a pokazuje mi, jak działa świat. To jest dla mnie największe zaskoczenie. Nie spodziewałam się tego. Przedefiniowałam pojęcia, które wydawały mi się oczywiste. Gdzie indziej leżą dziś moje fundamenty, priorytety. Gdy wracam do domu, nic innego się nie liczy. To przeświadczenie w moim zawodzie bardzo pomaga.

W filmie pada pytanie o to, co nas prowadzi – nasze decyzje czy fatum. Jak ty na nie odpowiadasz?

Musimy być świadomi mocy swoich decyzji, równocześnie prawda jest taka, że nic nie możemy dokładnie zaplanować, jednak to wszystko się płynnie splata. Życie jest przyczynowo-skutkowe. Nie wiem, jak to się nazywa ani czy ktoś jest za to odpowiedzialny, ale póki co jestem za to wszystko wdzięczna.

Anna Konieczyńska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Nel Kaczmarek zbiera zasłużone laury za rolę w filmie „Utrata równowagi”
Proszę czekać..
Zamknij