Znaleziono 0 artykułów
10.09.2025

Podsumowanie festiwalu w Wenecji. Wybieramy najlepsze filmy tegorocznej edycji

10.09.2025
(Fot. Getty Images)

Jim Jarmusch nie krył zdziwienia, kiedy na festiwalu w Wenecji jego film „Father, Mother, Sister, Brother” został wyróżniony Złotym Lwem – jedną z najbardziej prestiżowych nagród w branży filmowej. Sprawdzamy, jakie inne produkcje poruszyły publiczność i krytykę filmową podczas święta kina w Wenecji.

Jim Jarmusch triumfował w Wenecji, zdobywając Złotego Lwa za „Father, Mother, Sister, Brother”. Chociaż film jest bardzo dobry, to werdykt zadziwił nie tylko wenecką publiczność i media, ale przede wszystkim samego reżysera. – Holly shit – rzucił ze sceny Jarmusch, po czym zwracając się do jury cytował Akiro Kurosawę, który odbierając Oscara za całokształt twórczości, rzucił coś w stylu: „wciąż nie wiem, jak to się robi” (miał na myśli swoje filmy). – Mam tak samo jak on – skwitował swój występ Jarmusch.

Żadnych rozterek związanych z sensownością przyznanej mu nagrody za najlepszą reżyserię nie miał za to Benny Safdie, który pokazał w Wenecji dość sprawnie zrealizowany film biograficzny. Bohaterem „The Smashing Machine” jest dwukrotny mistrz Ultimate Fighting Championship i pionier MMA Mark Kerr (Dwayne „The Rock" Johnson) u szczytu kariery, przeżywający załamanie nerwowe.

Tylko jedna reżyserka została wyróżniona w trakcie festiwalu filmowego w Wenecji. „The Voice of Hind Rajab” Kaouther Ben Hani z Nagrodą Główną Jury i rekordowymi owacjami

(Fot. Vittorio Zunino Celotto/Getty Images)

Z sześciu reżyserek pokazujących swoje produkcje w konkursie głównym weneckiego festiwalu tylko Kaouther Ben Hania została wyróżniona (Nagrodą Główną Jury) za swój przejmujący film „The Voice of Hind Rajab”. Ta brawurowo i bezkompromisowo zrealizowana produkcja to po części paradokument wykorzystujący oryginalne nagrania rozmów prowadzonych pomiędzy wolontariuszami organizacji Czerwony Półksiężyc a tytułową Hind Rajab – sześcioletnią palestyńską dziewczynką uwięzioną w samochodzie w Strefie Gazy. Hind otoczona zwłokami sześciorga kuzynów, znajdując się w ostrzeliwanym przez izraelskie wojsko samochodzie, za wszelką cenę próbowała przetrwać. Zginęła prawdopodobnie w czasie kolejnego ostrzału auta, w które – jak policzono – łącznie oddano 350 strzałów. Publiczność festiwalowa w trakcie premierowego pokazu nagrodziła film blisko 24-minutowymi owacjami na stojąco, co stanowiło rekord w całej historii weneckiego festiwalu. Obraz był również faworytem krytyków filmowych akredytowanych na wydarzeniu.

Na tegorocznym festiwalu w Wenecji królują filmy, które ukazują życie z całą swoją paletą przekroczeń, absurdów, niekontrolowanych, ale i kontrolowanych odruchów

(Fot. Materiały prasowe)

A co, jeśli weneckie jury pod przewodnictwem Alexandra Payne’a ma rację? A co jeśli odwracając nieco uwagę od „doraźnego problemu” ludobójstwa, które dzieje się na (nie)ziemiach (nie)kraju (jak próbuje definiować światu Palestynę izraelski najeźdźca) i pokazuje nam stan rodziny w rozpadzie jako praźródło wojny? A co, jeśli kierując naszą uwagę na sportsmena o posturze transformera, „maszynę do miażdżenia” w stanie rozpadu (w końcu bohater „The Smashing Machine” nie radzi sobie ani w życiu rodzinnym, ani zawodowym), weneckie jury  demontuje archetypiczny wzorzec męstwa wbijany – dosłownie i w przenośni – nam do głów?

Nasuwa się pytanie: skoro osiłek" walczący w MMA nie daje rady, to co się stanie, kiedy rady nie dają: ojciec, matka, siostra lub brat? A jak mają dawać radę wolontariusze czy psycholog Czerwonego Półksiężyca w obliczu tak granicznej sytuacji, w której się znaleźli? Swoją drogą, nie uwierzycie, co robią. Zatrzaskują się w toalecie i na swoich smartfonach włączają grę komputerową. Żeby zebrać myśli na wojnie… grają w wojnę. Ot, życie, z całą tą swoją paletą przekroczeń, absurdów, niekontrolowanych odruchów, ale też kontrolowanych reakcji na stan wypalenia, wyczerpania, stuporu. I żeby było jasne – film „The Voice of Hind Rajab” nie jest kinem doraźnym czy interwencyjnym. Kaouther Ben Hania stworzyła obraz przedstawiający zdarzenia, które mógłby wydarzyć wszędzie, w każdym z krajów ogarniętych wojną – w Kijowie czy w Aleppo.

Produkcje pokazane na tegorocznym festiwalu w Wenecji przypomniały widzom o tym, że słabości mogą stać się ich największą siłą, a sukces często rodzi się z porażek

Straszny medialny zgiełk, który powstał po ogłoszeniu werdyktu, w którym to nie wygrywa historia Hind Rajab, a zupełnie inny film, jest tak naprawdę zgiełkiem wokół ciszy.Ciszy, która zapada po drugiej stronie telefonu Hind Rajab. Ciszy, która aż huczy pomiędzy niezgrabnymi, urywanymi zdaniami, unoszącymi się nad stołami bohaterów filmu Jarmuscha, ciszy, która wypełnia puste mieszkanie po zmarłych rodzicach rodzeństwa bliźniaków z ostatniej sekwencji filmu. Ciszy w głowie Marka Kerra, która zapada w chwili nokautu. Ciszy – ziejącej z pustej niezapisanej strony powieści bohatera filmu „W pracy” (nagroda za Najlepszy Scenariusz - Valerie Donzelli, Gilles Marchard, reżyseria Valerie Donzelli), którego zostawia żona, bo ma go za przegrywa, który nie jest w stanie utrzymać rodziny. Aby przeżyć bohater francuskiego filmu, ima się różnych zajęć, w stylu „złota rączka”, w aplikacji telefonicznej, w której pracę dostaje ten, który przyjmie za nią najniższą zapłatę… 

(Fot. Materiały prasowe)

Tegoroczny werdykt, tylko pozornie jest zaskakujący, raczej powiedziałbym wskazuje na to, co w tym roku w Wenecji mocno wybrzmiało, pewien rodzaj bliskości osób reżyserskich z bohaterakami i bohaterami, o którym opowiadają. Uważność, empatia, atencja, słuchanie bohatera, nawet wtedy, kiedy ten milczy, bo to milczenie bywa też krzykiem o pomoc. Pokazanie nam widzom, że nie zawsze musimy dawać radę, nie zawsze musimy być super, że chłopaki też płaczą, że nasze słabości możemy przebić w sukces - główny bohater „W pracy” odnosi go, kiedy wydaje książkę będącą tak naprawdę dziennikiem jego nierzadko upokarzającej pracy. To wtedy dzwoni do niego syn i mówi mu jak jest z niego dumny. Proste historie, o prostych sprawach, z których my robimy dramy, bardzo w tym roku wybrzmiały. 

Najlepsze filmy na tegorocznym festiwalu to wrażliwe opowieści o trudnych tematach. Ważna okazała się zgrana współpraca reżyserów i aktorów

Aby to wszystko zadziałało, potrzeba dyscypliny, a przede wszystkim niezwykłej wrażliwości i uważności w relacjach na linii osoby reżyserskie – aktorki, aktorzy. I znów pewnie najtrudniej mieli ci mierzący się z materiałem dokumentalnym w filmie Ben Hani. Wszyscy: Saja Kilani, Motaz Malhees, Clara Khoury, Amer Hlehel zagrali żyjących ludzi, którzy próbowali pomóc palestyńskiej dziewczynce. Mało tego – oryginalne postaci czasem pokazane są w filmie z nagrań np. na telefonach komórkowych. Swoją drogą formalna konstrukcja tego filmu to materiał na osobny tekst. Aktorsko to chyba jedno z najtrudniejszych zadań, z jakim mogą zmierzyć się osoby wykonujące ten zawód.

„The Sun Rises on Us All” (Fot. Materiały prasowe)

Puchary Volpiego za najlepsze zdaniem jury kreacje kobiece i męskie powędrowały do Xin Zhilei i Toniego Servillo. I znowu, oba filmy są dość kameralnymi opowieściami o człowieku. „The Sun Rises on Us All” w reżyserii Cai Shangjun to opowieść o poświęceniu i odkupieniu. Mężczyzna poświęca się dla miłości i bierze na siebie winę za zbrodnię, którą popełniła jego ukochana (Xin Zhilei). A jednak ostatecznie ona go zdradza i odchodzi.

(Fot. Materiały prasowe)

Z kolei „La Grazia” w reżyserii Paola Sorrentino to też w pewnym sensie moralitet. Oto ustępujący z urzędu prezydent Włoch staje przed najważniejszymi decyzjami w jego życiu. Zadaje sobie kolejne pytania: czy podpisać ustawę dopuszczającą eutanazję? Czy korzystając z prawa łaski, uwolnić z więzienia kobietę, która w akcie obrony zamordowała swojego męża oprawcę? Czy mężczyzna, który udusił swoją terminalnie chorą żonę, bo nie mógł znieść jej cierpienia, zasługuje na ułaskawienie?

Toni Servillo jest wspaniały w roli prezydenta – zniuansowany, nieprzerysowany i triumfalny w swoim zagubieniu. To już kolejny film duetu Sorrentino – Servillo, a panowie za każdym razem dostarczają nam zupełnie nową, oryginalną postać – doskonale zagraną i wyreżyserowaną. Relacje aktorsko-reżyserskie to poniekąd tradycja w kinie. U Jarmuscha po raz kolejny zagrali przecież i Tom Waits (Ojciec), i Adam Driver (Syn), i Cate Blanchett (jedna z córek).

W trakcie tegorocznej edycji festiwalu wyraźnie wybrzmiały związki mody i kina, a wydarzenia ze świata mody były głośno komentowane

Całą obsadę filmu Jarmuscha ubrał dom mody Yves Saint Laurent – koproducent filmu. Dwa wydarzenia, które miały miejsce w trakcie trwania festiwalu – powołanie na stanowisko redaktorki naczelnej amerykańskiego „Vogue’a” Chloe Malle i śmierć Giorgio Armaniego, włoskiego kreatora mody i kinofila (jego modele pojawiły się w niespełna 200 produkcjach filmowych) – były na Lido głośno komentowane.

Chloe Malle z amerykańską odsłoną „Vogue’a” związała się w 2011 roku, a od kilku lat kierowała platformą cyfrową magazynu, więc nie jest ona postacią anonimową dla świata mediów. Wychowana na styku dwóch kultur – hollywoodzkiej i francuskiej – od początku poruszała się w kręgach sztuki i popkultury. Jej matka, Candice Bergen, to nie tylko ikona telewizji (dzięki roli w kultowym „Murphy Brown”), lecz także aktorka, która w jednym z odcinków „Seksu w wielkim mieście” wcieliła się właśnie w redaktorkę naczelną „Vogue’a”. Z kolei ojciec, czyli Louis Marie Malle, to jeden z najwybitniejszych reżyserów wywodzących się z ruchu francuskiej Nowej Fali.

Symbolem relacji mody i kina niech będzie choćby kardigan Julii Roberts i T-shirt Luki Guadagnino, w którego filmie „After The Hunt” Roberts zagrała. „Po polowaniu” pokazywane było na Lido poza konkursem, ale gdyby film znalazł się w konkursowej selekcji, to Xin Zhilei miałaby mocną konkurencję w rywalizacji o nagrodę festiwalu dla najlepszej aktorki. Rola Roberts u Guadagnino jest po prostu fantastyczna i przypomina tę największą – nagrodzoną w 2000 roku Oscarem za tytułową „Erin Brockovich” w reżyserii Stevena Soderbergha.

Stylizacje aktorów i reżyserów były silnym manifestem, w którym chodziło nie tylko o modę, ale też o idee, które za sobą niesie

Roberts pojawiła się na festiwalu w kardiganie z nadrukowanym cyfrowo wizerunkiem twarzy reżysera, u którego zagrała – Luki Guadagnino. Czy da się jeszcze bardziej zamanifestować przywiązanie do reżysera? Otóż okazuje się, że tak.

Fot. Materiały prasowe

Timothée Chalamet jeszcze do ubiegłego roku zamiast własnego zdjęcia na swoim oficjalnym profilu na Instagramie miał zdjęcie Guadagnino z podpisem: „This man changed my life…”. To Włochowi Chalamet zawdzięcza swoją niebywałą karierę, która eksplodowała po głównej roli w „Tamtych dniach, tamtych nocach”.

(Fot. Materiały prasowe)

Sam Gudagnino za to paradował po Lido ubrany od stóp do głów w najnowszą kolekcję Dior Men by J.W. Anderson – obecnego szefa artystycznego francuskiego Diora. Panowie wspólnie zrealizowali już cztery filmy, m.in. „Challengers” czy „Queer”. To, co najbardziej rzucało się w oczy w stylizacji Guadagnino, to T-shirt z napisem: „NO DIOR / NO DIETRICH”. Wiąże się z tym filmowa anegdota. „No Dior, no Dietrich!” – brzmi niezapomniane zdanie wypowiedziane przez Marlene Dietrich do reżysera Alfreda Hitchcocka przed rozpoczęciem zdjęć do filmu „Trema” w 1950 roku. Tymi słowami aktorka oświadczyła, że ​​nie weźmie udziału w projekcie, jeśli nie będzie ubrana wyłącznie w kreacje swojego ukochanego projektanta – Christiana Diora.

Nie warto dyskutować z werdyktami gremiów jurorskich, ale warto w kinie szukać swojego przyjaciela

Dyskutowanie z werdyktami osób zasiadających w jury wszelkich nagród czy konkursów jest niczym cofanie się autem na przejściu dla pieszych, kiedy światło zmienia się na zielone – jest bezzasadne i zawsze prowadzi do kolizji. Gorzej, kiedy w wyniku reakcji kierowcy ginie np. najlepszy przyjaciel – w tym przypadku film – „Silent Friend”/ „Cichy przyjaciel” w reżyserii Ildikó Enyedi, a ty zadajesz sobie pytanie, czy można było tego uniknąć.

Prawie całkowite pominięcie tego tytułu przez weneckie jury (nagrodę za debiut aktorski im. Marcello Mastroianniego otrzymała Luna Wedler) trochę dziwi. Tym bardziej w kontekście tego, co w tym tekście już padło, bo „Cichy przyjaciel” jest chyba najbardziej pacyfistycznym obrazem prezentowanym na festiwalu.

To rodzaj eseju, który mogłyby być efektem współpracy Olgi Tokarczuk z jednym z pionierów dendrologii (nauki o drzewach) – Johnem Daveyem. Po „Silent Friend” bezpowrotnie pożegnacie się z biblijnym „czyńcie sobie ziemię poddaną” i już nigdy nie wyrzucicie żadnej rośliny z domu.

Ten film idzie w poprzek całemu złu wokół, złu w Ukrainie, złu w Gazie. Jest tak demonstracyjnie zwrócony w stronę światła, życia, słońca, relacji międzyludzkich, jak już dzisiaj rzadko się zdarza. Jeśli szukacie cichego przyjaciela, to szukajcie go w kinach!

Artur Burchacki, Wenecja
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Podsumowanie festiwalu w Wenecji. Wybieramy najlepsze filmy tegorocznej edycji
Proszę czekać..
Zamknij