Znaleziono 0 artykułów
08.09.2025

Marc Jacobs wywrócił modę do góry nogami. Co robi dziś rewolucjonista lat 90.?

08.09.2025
Marc Jacobs, Fot. Slaven Vlasic/Getty Images for Marc Jacobs

– Chciałam sportretować mojego przyjaciela – zdradza Sofia Coppola, której najnowsza kinowa produkcja opowiada historię Marca Jacobsa. Przy okazji premiery „Marc by Sofia” na 82. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji postanowiliśmy prześledzić przełomowe momenty w karierze amerykańskiego projektanta.

Podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Wenecji Sofia Coppola zadebiutowała w nowej roli. Autorka fabularnych superprodukcji w rodzaju „Między słowami” czy „Priscilla” tym razem dała się poznać jako dokumentalistka. Skierowała kamerę na Marca Jacobsa, by w zbliżeniu przyjrzeć się życiu i twórczości designera. – Chciałam zobaczyć, jak wygląda jego proces twórczy: od pustej kartki po efekt końcowy – mówi Coppola. Obraz „Marc by Sofia”, zaprezentowany poza oficjalnym konkursem weneckiego festiwalu, jest pierwszym filmem dokumentalnym w dorobku reżyserki. To portret bliskiego przyjaciela Sofii Coppoli, z którym wiąże ją ponadtrzydziestoletnia znajomość, a zarazem jednego z najbardziej cenionych projektantów mody. Jacobs sam przyznawał: – Poczułem się nieswojo na myśl, że miałbym zostać bohaterem dokumentu. Wpadłem w panikę, bo zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie odmówić Sofii. Tak naprawdę jest on jednak doskonałą postacią pierwszoplanową. W jego biografii nie brakuje zwrotów akcji, śmiałych posunięć, barwnych charakterów, wzlotów i upadków, dla których tłem jest świat wielkiej mody.

Sofia Coppola i Marc Jacobs na festiwalu filmowym w Wenecji, Fot. Alessandro Levati/Getty Images

Obiecujący designer

– Od zawsze wiedziałam, że daleko zajdzie – przyznała projektantka Tracy Reese, która na początku lat 80. studiowała z Jacobsem w Parsons School of Design. Po korytarzach tej samej uczelni krążyli wtedy także Isaac Mizrahi, Anna Sui i Tom Ford. Ten ostatni szkolił się na architekta, natomiast Marc nie widział świata poza modą. Już jako piętnastolatek zatrudnił się w undergroundowym butiku Charivari na Upper West Side. – Składałem tam koszule, odbierałem ubrania po poprawkach u krawca, nosiłem kwity do kasy – rozpamiętywał Jacobs. Z chłopca na posyłki szybko stał się obiecującym designerem. W 1984 roku zaprezentował dyplomową kolekcję, inspirowaną nowojorską sceną rave'ową, op-artem i sztuką uliczną Keitha Haringa. Składała się z wzorzystych, oversizeowych swetrów, które niemal natychmiast trafiły do sprzedaży w Charivari obok projektów Helmuta Langa, Versace i Yohjiego Yamamoto. Debiut w Parsons przyniósł Jacobsowi dwie nagrody „Złotego Naparstka”, a także tytuł studenta roku i co najważniejsze: zwrócił na niego uwagę branży modowej.

Nowy amerykański look

– Gdy zobaczyłem na wybiegu swetry Marca, od razu pomyślałem: to idealny kandydat – wspominał Robert Duffy, który szukał kogoś, kto zdoła odświeżyć wizerunek marki odzieżowej Sketchbook. Powierzył to zadanie dwudziestojednoletniemu nowojorczykowi. Od tamtej chwili stali się nierozłączni. Duffy do dziś pozostaje partnerem biznesowym projektanta i to on nakłonił go do założenia własnego brandu. W 1986 roku powstały pierwsze ubrania z metką „Marc Jacobs”. Szyfonowe bluzki, spódnice w grochy, przeskalowane płaszcze o nasyconych kolorach i rozciągnięte swetry w uśmiechnięte buźki emanowały humorem i młodzieżowym luzem. Pytany, jak wyobraża sobie idealną klientkę, Marc odpowiadał: – Wygrzebuje się z łóżka po dłuższej drzemce, wrzuca na siebie, co akurat ma pod ręką, i idzie do klubu. Z dnia na dzień narodził się styl, który był antytezą biurowego power dressingu lat 80. i przepychu rodem z „Dynastii”. „Vogue” wpisał Jacobsa na listę projektantów godnych obserwowania, a magazyn „Womens Wear Daily” mianował go pionierem „nowego amerykańskiego looku”. Na początku lat 90. nowojorczyk został najmłodszym laureatem nagrody Council of Fashion Designers of America (CFDA). 

Marc Jacobs, 1990 r, Fot. Ron Galella/Ron Galella Collection via Getty Images

Grunge – kontrowersyjna kolekcja

– Nie ubierał się w garnitur jak inni projektanci z Siódmej Alei. Nosił jeansy, miał długie włosy i palił trawkę. Wyglądał bardziej cool niż cała reszta – tak Jacobs opisywał Perryego Ellisa. Chciał być jak „król amerykańskiego sportswearu” i to za jego radą poszedł na studia do Parsons. Nie wiedział jeszcze wtedy, że wkrótce zajmie miejsce swojego idola. Marc stanął na czele marki Perry Ellis w 1988 roku. Przez kilka sezonów podtrzymywał jej renomę jako bastionu sportowo-casualowego stylu preppy. Wszystko zmieniło się w chwili pokazu kolekcji wiosna-lato 1993. Dostrzegłszy radykalny zwrot w kulturze, którego przejawem był grunge, zaprojektował ubrania inspirowane młodymi gniewnymi z Seattle. Flanelowe koszule, sukienki-halki, wojskowe kurtki, trampki – noszone przez Kurta Cobaina, Courtney Love czy Kim Gordon – zostały uszyte z drogich włoskich tkanin. Kate Moss, Carla Bruni i Christy Turlington szły po wybiegu w birkenstockach i martensach. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Krytycy nie zostawili na kolekcji suchej nitki, twierdząc, że zbrukano nieskazitelną estetykę Ellisa. „Każdy ubiór wygląda jak sklecony po ciemku, z zamkniętymi oczami” – pisała Bernadine Morris. Wtórowała jej Cathy Horyn: „Niechlujstwo za wysoką cenę”. W jednej chwili Jacobs z cudownego dziecka stał się pariasem branży mody. Zwolniono go z Perry Ellis. Choć jako oficjalny powód podawano nierentowność linii damskiej, wszyscy wiedzieli, że to grungeowa kolekcja była gwoździem do trumny.

Dyrektor kreatywny Louis Vuitton

Spośród modowych wyroczni jedynie Anna Wintour zdawała się aprobować odważne posunięcia Jacobsa. Odnajdowała w nim ten sam zapał do radykalnej zmiany, który motywował ją w chwili, kiedy przejmowała stery „Vogue'a”. Marc wysoko cenił sobie jej opinię. Ze zdaniem redaktor naczelnej liczył się także Bernard Arnault, który w 1996 roku planował rewolucję. Louis Vuitton pogrążało się w stagnacji. Legendarna marka, która od ponad 140 lat produkowała wyłącznie galanterię i bagaże podróżne, potrzebowała odświeżenia. Prezes holdingu LVMH rozglądał się więc za nowym talentem, który przekształci ją w luksusowy dom mody prêt-à-porter. O rekomendacje poprosił Wintour. – Wskazała kilka zaskakujących opcji – wspominał. Nazwisko Jacobsa było jedną z nich i to dość ryzykowną, zważywszy na głośne zwolnienie z Perry Ellis. Arnault – który w tym samym czasie zatrudnił Johna Galliano w domu Diora i Alexandra McQueena w Givenchy – wiedział jednak, że w parze z kontrowersją idzie komercyjny sukces. Tak oto w styczniu 1997 roku Jacobs podpisał 500-stronicowy kontrakt i objął posadę dyrektora kreatywnego Louis Vuitton.

Nadja Auermann i Marc Jacobs, 1996 r., Fot. George Chinsee/Penske Media via Getty Images

Zbudować dom mody od zera

Jacobs otrzymał carte blanche, na której miał zapisać nowy rozdział historii marki Louis Vuitton. Debiutancką kolekcję (jesień-zima 1998/1999) musiał wymyślić od podstaw. Jedynym punktem odniesienia były dla niego torby, kufry i walizki ozdobione monogramem „LV” oraz charakterystyczną szachownicą Damier. Ku zaskoczeniu wszystkich, nie skorzystał z żadnej z tych inspiracji. – Podjąłem świadomą decyzję, że nie zrobię nic, czego modowy światek mógłby się spodziewać – deklarował. Na wybiegu pokazał więc proste sukienki, trencze, spodnie w kant, bluzki na ramiączkach – wszystko w neutralnych odcieniach bieli, czerni i srebrzystej szarości. Paradoksalnie, w całej kolekcji pojawiła się tylko jedna biała torba z wytłoczonym, niemal niewidocznym logo. Żadnych rzucających się w oczy zdobień ani deseni. O elegancji i luksusie miały świadczyć minimalistyczne kroje i najlepszej jakości materiały. „Ubrania zawierały w sobie pewien odwrócony snobizm, który z wysokiego statusu czyni sekret” – pisał dziennik „Guardian”. Pokaz pierwszej kolekcji w dziejach Louis Vuitton można określić jako moment zero. Od tamtej chwili Jacobs stawał się coraz śmielszy, a jego projekty – coraz bardziej spektakularne.

Midasowy dotyk

Marc piastował stanowisko dyrektora kreatywnego Louis Vuitton nieprzerwanie przez 16 lat. W 1998 roku francuski dom zaczął produkcję obuwia, trzy lata później – biżuterii, a w 2004 roku wprowadził linię mody męskiej. Ekspansywny rozwój to konsekwencja estetycznych decyzji designera: nieszablonowych, podążających z duchem czasów, a nierzadko wybiegających w przyszłość. Współpracując z artystami (m.in. Stephen Sprouse, Takashi Murakami, Yayoi Kusama), Jacobs nadał luksusowym towarom z logiem „LV” zarówno charakter obiektu pożądania, jak i dzieła sztuki współczesnej. Artystyczny wymiar miały również pokazy mody o teatralnym rozmachu. Do legendy przeszły te inscenizowane na tle kolosalnej karuzeli (wiosna-lato 2012), lokomotywy parowej (jesień-zima 2012) czy ruchomych schodów (wiosna-lato 2013). Marc zdołał przetłumaczyć swoje niekonwencjonalne wizje na język komercji. Wszystko, czego dotknął, zamieniało się w złoto. Zaprojektowane przez niego torebki Graffiti Speedy, Monogram Miroir czy Eye Love Monogram natychmiast zyskały status it-bags. Sprzedażowych hitów powstało znacznie więcej i wciąż schodzą z półek w ponad 460 butikach na całym świecie. Pod wodzą Jacobsa Louis Vuitton nie tyle utrzymało, ile umocniło swój ekskluzywny status. Dzięki nowojorczykowi wartość firmy liczy się obecnie już nie w milionach, a setkach miliardów dolarów.

Anna Wintour i Marc Jacobs, 2012 r. Fot. Jamie McCarthy/Getty Images

Ciemna strona sukcesu

Jacobs odszedł z Louis Vuitton w 2013 roku. Decyzję tę argumentował chęcią skupienia się na własnej marce, którą prowadził równolegle z francuskim domem mody. Autorski brand był dla niego twórczą oazą – dochodową, ale wolną od presji finansowych tabelek. To właśnie presja ze strony zwierzchników, klientów, opinii publicznej, kolegów po fachu, ale też wewnętrzny przymus bycia perfekcyjnym i nieustannie nowatorskim pchnęły go w spiralę autodestrukcji. Nerwicę i wahania nastroju, z którymi zmagał się już w młodości, tłumił alkoholem i narkotykami. „Eksperymentowałem ze wszystkim – było to, jeśli można tak powiedzieć, dość niewinne. Ale jak to często bywa, stało się sposobem na życie i w końcu przejęło kontrolę”, przyznał w wywiadzie dla „Vanity Fair”. Na pierwszy odwyk udał się już w 1999 roku za namową Anny Wintour, Roberta Duffy'ego i Naomi Campbell. Później poddawał się leczeniu jeszcze kilkukrotnie. Obecnie, jak sam przyznał w instagramowym poście, jest „trzeźwy, ustatkowany i w szczęśliwym związku małżeńskim”.

Filmowy portret

Otwartość w mówieniu o niepowodzeniach Jacobs uważa za swój obowiązek. – Zdecydowałem się być bardzo szczery w kwestiach, wobec których inni odczuwają wstyd – stwierdził na konferencji przed wenecką premierą filmu „Marc by Sofia”. Pełnometrażowy dokument skupia się na współczesnym rozdziale kariery designera. Sofia Coppola podążała za nim przez 12 tygodni poprzedzających pokaz kolekcji wiosna-lato 2024. Śledziła z kamerą twórczy proces: od wyboru tkanin do aranżowania scenografii. Ferwor przygotowań poprzeplatała nagraniami z archiwum Jacobsa: pamiątkami z czasów studiów w Parsons czy pracy w Perry Ellis. Jednocześnie widzowie są świadkami dialogu dwojga bliskich sobie osób. Reżyserka wypytuje przyjaciela o jego małe i wielkie fascynacje: o ulubioną sekwencję z filmu „Słodka Charity”, o styl Elizabeth Taylor i Lizy Minnelli, o nowojorski sklep Fiorucci i fotografie Cindy Sherman. – Bywałam wcześniej w jego pracowni i miałam poczucie, że jako projektant ma ogromne znaczenie kulturowe. Pomyślałam więc, że należałoby przedstawić go młodszemu pokoleniu i pokazać wszystkie źródła inspiracji, z których czerpie w swojej twórczości – mówi Coppola. 

Wyreżyserowany przez nią dokument nie jest laurką ani czołobitnym hołdem złożonym Jacobsowi. To niewymuszony, pozbawiony patosu portret wrażliwego, utalentowanego, dojrzałego człowieka, który oddał się całkowicie modzie i poznał jej najrozmaitsze odcienie. 

Wojciech Delikta
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Marc Jacobs wywrócił modę do góry nogami. Co robi dziś rewolucjonista lat 90.?
Proszę czekać..
Zamknij