Znaleziono 0 artykułów
02.04.2024

Jake Gyllenhaal stał się mistrzem aktorskiej metamorfozy

02.04.2024
Fot. Getty Images

W swoim najnowszym filmie, „Road House”, gra byłego zawodnika mieszanych sztuk walki. Nie jest to jego pierwsza rola, która wymagała fizycznej transformacji. Aktorską biografię Jake’a Gyllenhaala zapełniają postaci pełne sprzeczności, nierzadko odstręczające, odstające od społeczeństwa. Jak stał się jednym z najciekawszych aktorów Hollywood?

W wywiadach często wydaje się zaskoczony tym, jak potoczyła się jego kariera. Po czterdziestce ma już na koncie blisko sześćdziesiąt ról filmowych i kilka teatralnych, wielokrotnie też przejmował pałeczkę producenta. Był nominowany do najważniejszych nagród, w tym do Oscara. Pracował z najważniejszymi osobami w Hollywood, niektóre produkcje z jego udziałem należą do kultowych.

A jednak kiedy do kin wchodził film „Dosięgnąć kosmosu” (1999), w którym zagrał swoją pierwszą główną rolę, powiedział: – Bycie gwiazdą nie trwa długo. To kompletna iluzja, która tak naprawdę nie ma nic wspólnego ze mną. Najważniejsze to znaleźć odpowiednią ścieżkę i dowiedzieć się, na czym polega życie. Kiedy wypowiadał te zdania, miał 19 lat.

Jake Gyllenhaal marzył o aktorstwie, podziwiając swoją siostrę Maggie

Z siostrą Maggie / Fot. Getty Images

Skromność wpoili Gyllenhaalowi rodzice. Nie dawali zapomnieć, jakim jest uprzywilejowanym szczęśliwcem. Robili to często w niekonwencjonalny sposób, na przykład wyprawiając dla syna bar micwę w schronisku dla osób w kryzysie bezdomności. Albo nie pozwalając zagrać nastoletniego hokeisty Charliego Conwaya w disneyowskich „Potężnych kaczorach” (1992). Jake wyraźnie pamięta, jak przez ten zakaz rozpłakał się przy kuchennym stole. W ten sposób rodzice chcieli chronić ego Jake’a, które znacznie urosło od jego debiutu u boku Billyego Crystala w „Sułtanach westernu” (1991). Podkreślali, że film to odskocznia. Najważniejsza była nauka.

Kariera aktorska dziecka, która dla wielu rodziców byłaby pewnie wymarzonym scenariuszem, dla Gyllenhaalów była codziennością. Dziś powiedzielibyśmy, że Jake to klasyczny przykład nepo baby. Jego matką jest producentka, scenarzystka i reżyserka Naomi Foner, a ojcem reżyser Stephen Gyllenhaal.

Jake wspomina, że w jego dzieciństwie w domu nigdy się nie przelewało. Mieszkali w Koreatown, podrzędnej części Los Angeles. Mimo to przyszła gwiazda „Tajemnicy Brokeback Mountain” dorastała w otoczeniu hollywoodzkiej śmietanki – Jamie Lee Curtis jest jego matką chrzestną, a Paul Newman był przyjacielem rodziny. Zanim Steven Soderbergh stał się cenionym reżyserem, wynajmował pokój nad garażem Gyllenhaalów. Z kolei zamiłowanie do aktorstwa wzmocniła w Jakeu starsza o trzy lata siostra Maggie, dziś również ceniona aktorka, reżyserka i producentka. Podglądał ją, gdy uczyła się ról i brała udział w szkolnych przedstawieniach. – Widziałem, że gra sprawia jej wielką frajdę. Chciałem sprawdzić dlaczego – Gyllenhaal wspomniał w wywiadzie.

W Tajemnicy Brokeback Mountain / Fot. East News

Gyllenhaal nie pasował do stereotypowego kanonu męskości

Szlaban rodziców na aktorstwo nie trwał długo. Ojciec zaangażował syna i córkę do swojego filmu „Niebezpieczna kobieta” (1993). Jake mógł brać też udział w castingach, czemu poświęcał okienka między kolejnymi lekcjami. W podcaście „Hollywood Reporter” przyznał, że miewał chwile, w których czuł się lepszy od rówieśników i rówieśniczek. Pojawianie się na srebrnym ekranie dodawało mu w końcu popularności.

Momentem zwrotnym było przesłuchanie do szkolnego przedstawienia, na które zupełnie się nie przygotował. Czytał z kartki, spieszył się, bo tuż potem biegł na casting do filmu. Wychodząc, nawet zapytał opiekuna kółka teatralnego o drogę. Gdy następnego dnia wrócił do szkoły, z zaskoczeniem odkrył, że jego nazwiska nie ma w obsadzie. Kiedy zaprotestował, usłyszał od nauczyciela: „Nie byłeś przygotowany”. – Oprzytomniałem!  Wyznał Jake w podcaście. – Przyrzekłem sobie wtedy, że wszystkich będę traktował z szacunkiem.

Zanim stał się gwiazdorem, w Hollywood nie za bardzo wiedziano, co z nim począć. Co prawda brał udział w castingach do kolejnych klasycznych filmów o nastolatkach, w których królują licealni gracze w baseball i cheerleaderki, a na korytarzach gada się o imprezach i stracie dziewictwa, ale nigdy nie był odpowiedni do roli. – Feedback był jasny – aktor zwierzył się w wywiadzie. – Byłem zbyt inny, nieprzystający.

W filmie Nightcrawler / Fot. East News

Nie pasował do zbudowanego ze stereotypów kanonu męskości. Dlatego tak wielkim objawieniem był dla niego scenariusz „Donnie Darko” (2001) o problematycznym nastolatku, lunatykującym i dręczonym przeraźliwymi wizjami, rozmawiającym z wyimaginowanym przyjacielem, wielkim, przerażającym królikiem o imieniu Frank. Na planie narodził się ikoniczny wizerunek tytułowego bohatera: nisko zawieszona głowa, smutne oczy wpatrzone w górę, bijąca z twarzy, budząca niepokój bezbronność. Ten właśnie wizerunek wielu twórców próbowało później skopiować. Bez większego sukcesu. Twarz Jakea Gyllenhaala jest trudna do podrobienia. Tak się składa, że ma najbardziej ekspresyjne i charakterystyczne oczy ze wszystkich aktorów swojego pokolenia. W przyszłości wielokrotnie będzie je wykorzystywał do wzbudzenia najróżniejszych emocji w widzach.

Po roli w filmie „Donnie Darko” kariera Gyllenhaala wystrzeliła

Choć „Donnie Darko” był klapą kinowego box-officeu, dostał drugie życie w wypożyczalniach kaset wideo i płyt DVD. Dorobił się statusu kultowego, a kariera Jakea wystrzeliła. Nazwisko Gyllenhaal stało się gorące. Ta produkcja, jak przyznaje, dała mu coś jeszcze – dopiero na planie tej produkcji tak naprawdę zrozumiał, że film to medium wizualne, a aktorstwo jest pracą fizyczną. Zmiany fizyczności, wespół ze wspominanymi wielkimi oczami, będą kojarzyć się z kolejnymi rolami Gyllenhaala. Zanim jednak dojdzie do metamorfoz i miesięcy spędzonych na siłowniach oraz katorżniczych dietach, wydarzy się rok 2005 – najprawdopodobniej najbardziej kluczowy w karierze aktora. Właśnie wtedy do kin weszły trzy jego filmy: „Dowód”, w którym partneruje mu Gwyneth Paltrow, „Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej” o amerykańskim rekrucie na wojnie w Iraku i „Tajemnica Brokeback Mountain” o wieloletnim, sekretnym związku żonatych kowbojów (wraz z Heathem Ledgerem zgarnęli zasłużone nominacje do Oscara). Obraz Anga Lee otworzył queerowym historiom drzwi do hollywoodzkiego mainstreamu. Przeniósł też karierę Gyllenhaala na wyższy poziom. I dopompował jego ego.

– Jake jako młody człowiek znalazł się w problematycznej sytuacji – wiele osób próbowało przyciągnąć jego uwagę. Tymczasem pracował dla człowieka, który nie pozwalał mu wziąć dnia wolnego – tak David Fincher skomentował pracę aktora na planie „Zodiaku” z 2007 roku. Jake wcielił się w postać emocjonalnie rozdygotanego rysownika, którego pochłaniają kolejne zbrodnie seryjnego mordercy. – Myślę, że filozofia Jakea była ukształtowana przez to, że jako dziecko co prawda zagrał w wielu filmach, ale nikt nie nauczył go koncentracji na szczegółach. Był bardzo rozproszony – powiedział reżyser. Zauważył też, że w 2005 roku agenci i producenci wbili Gyllenhaalowi do głowy, że jest wielką gwiazdą. Skłonności do megalomanii aktora doprowadzały do cyklicznych konfrontacji na planie. Po premierze „Zodiaku” Jake dał temu upust, krytykując sławny styl pracy Finchera, wymagającego od aktorów i aktorek powtarzania – czasami nawet aż 70 razy – ujęć do kluczowych scen.

Fot. Getty Images

Pracując na rolami, Gyllenhaal ciężko trenuje fizycznie

– Wybieram również role pozwalające mi przepracować trudności, z którymi zmagam się w prawdziwym życiu – powiedział w jednym z wywiadów Gyllenhaal. Trudno odgadnąć, jakie problemy wtedy miał na myśli. Im częściej pojawiał się na srebrnym ekranie, tym rzadziej dopuszczał do siebie dziennikarzy i dziennikarki. Chronił dostępu do własnej prywatności, bo nie uważał, by status gwiazdy wymagał dzielenia się z publicznością każdym szczegółem życia. Tymczasem tabloidy donosiły o kolejnych romansach Jakea. Umawiał się m.in. z Kirsten Dunst, Reese Witherspoon i modelką Alyssą Miller. Natomiast o krótkim związku z Taylor Swift więcej dowiemy się z jej piosenek, które miał zainspirować, niż z ust aktora.

Gyllenhaala, jak sam mówi, interesuje też przepracowywanie różnych aspektów męskości. Jego filmografię zapełniają role wymagające bardzo dokładnych, wręcz masochistycznych przygotowań i często drastycznych transformacji ciała. Już w 2010 roku zagrał w ekranizacji gry komputerowej „Książę Persji: Piaski czasu”, w której wyglądał, jakby wyrzeźbił go Michał Anioł. Niestety krytycy i osoby fanowskie pierwowzoru nie pozostawiły na filmie suchej nitki.

Początek drogi odejścia od wizerunku smutnego człowieka i wejścia w dorosłą fazę, charakteryzującą się pełną aktorską immersją, był raczej wyboisty. Dlatego za obraz, który „zredefiniował to, jakie filmy chce kręcić”, Gyllenhaal uważa „Bogów ulicy” z 2012 roku. Wcielił się w szalonego policjanta patrolującego niebezpieczne ulice południowego Los Angeles. Rok później do kin weszły dwa filmy Denisa Villeneuvea z jego udziałem – „Wróg” i „Labirynt”. Ten drugi to wycieczka po mrokach życia, gdzie królują obsesja, tortury i morderstwa dzieci.

– Przestałem gonić za ludźmi, których akceptacji desperacko pragnąłem. Zacząłem szukać osób, które same będą chciały mnie zatrudnić – te słowa Jakea można potraktować jako komentarz do kolejnych filmów z nim w obsadzie, produkcji często ekstremalnych i fizycznie wycieńczających. Jak thriller „Wolny strzelec” (2014) o upiornym dziwaku, który zostaje „dziennikarzem” na freelansie, z kamerą przemierzającym ulice LA w poszukiwaniu makabrycznych miejsc zbrodni. Podobno do roli schudł 14 kg, każdego dnia biegając 24 km, żywiąc się sałatką z jarmużu i żując gumę. Zaledwie rok później w „Do utraty sił” wcielił się w boksera, którego żona ginie w strzelaninie, a on traci prawo opieki nad dzieckiem. Także przy tej roli nie obyło się bez przygotowań fizycznych – przez pięć miesięcy Gyllenhaal obsesyjnie trenował boks.

Każda rola jest dla Jake’a Gyllenhaala szansą na zmianę

Mimo ogromnego poświęcenia kolejne role nie przyniosły aktorowi uznania Akademii Filmowej. Jego najnowszy film najprawdopodobniej też nie sprawi, że aktor znajdzie się w oscarowych przedbiegach. Co prawda nigdy wcześniej nie wyglądał na tak wysportowanego (opiekował się nim cały zespół specjalistów), a choreografia jego walk nie była tak imponująca, ale „Road House” to nic więcej niż remake kina kopanego klasy B z 1989 roku o tym samym tyle (w Polsce w tłumaczeniu „Wykidajło”). Gyllenhaal wciela się w Elwooda Daltona, byłego zawodnika mieszanych sztuk walki (UFC), który podejmuje pracę bramkarza w klubie nocnym na Florydzie.

– Przyjąłem tę rolę, bo bardzo chciałem pracować z Dougiem Limanem – powiedział aktor o współpracy z reżyserem na konferencji prasowej. – Przez cały czas miałem wrażenie, jakbym spotykał się na planie z najlepszym przyjacielem. Dodał, że podczas zdjęć panowała radosna atmosfera.

W Daltonie widać wiele cech, którymi Jake obdarzał poprzednie swoje postaci. Bohater był poniżony i złamany przez system, w chwili słabości zostawiony na pastwę losu. Zbiera siły, by przeciwstawić się swojej sytuacji, wyjść z beznadziei.

Najprawdopodobniej tak jak nominacji do Oscara, postać grana przez Gyllenhaala nie doczeka się ikonicznego statusu. Dalton to nie Donnie Darko czy Jack z „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Ale, jak mówi aktor, nic nie jest permanentne, ani status gwiazdy, ani nieustanne gonienie za wybitnymi rolami. W cytowanym już podcaście opowiadał też o ojcu, który jest mistrzem w budowaniu zamków z piasku. Stawia, według opowieści aktora, w szczegółach dopracowany budynek, a później pozwala, żeby rozpadł się od uderzeń fal. Po czasie zabiera się do ponownej budowy, ale tylko pozornie takiego samego zamku. Podobnie Jake patrzy na swoje aktorstwo. Co prawda do każdej roli wykorzystuje swoje umiejętności, ale za każdym razem jest to dla niego nowe zadanie do wykonania. I robi to najlepiej, jak potrafi.

Jakub Wojtaszczyk
Proszę czekać..
Zamknij