Znaleziono 0 artykułów
31.12.2023

Od kilku lat spędzam sylwestra sama i świetnie się bawię

31.12.2023
Fot. Getty Images

Artykuły o spędzaniu sylwestra solo pełne są rad, jak przetrwać i się nie smucić. Tak jakby nikt z własnego wyboru nie mógł zostać tego dnia sam i nie chcieć świętować. W sylwestrze kryje się swego rodzaju presja, by się dobrze bawić, być z innymi ludźmi. Według wielu w pojedynkę sylwestra spędzają przecież tylko nieszczęśliwi single, którzy nie mają przyjaciół albo nie są w stanie znieść widoku znajomych w parach. Czas rozprawić się z załamaną w sylwestra Bridget Jones i ideą z komedii romantycznych, w których smutna singielka nie może odnaleźć szczęścia, żyjąc w pojedynkę.

Nigdy nie przepadałam za sylwestrem. Czułam jednak, że istnieje przymus, że trzeba coś zorganizować, gdzieś pójść i świetnie się bawić przez całą noc. Od kiedy pamiętam, w grudniu wszyscy żyli tym, co i z kim będą robić w sylwestra. Nie wypadało zostać w domu, więc szłam z koleżankami, czasami dalszymi, na jakąś imprezę. Jakby tego było mało, trzeba było się wystroić, lśnić, zwłaszcza będąc dziewczyną. 

Nie być jak Bridget Jones

Lata mijały, a ja wciąż świętowałam nadejście nowego roku w tłumie, tonąc w cekinach i brokacie, a przede wszystkim z obrazem z „Dziennika Bridget Jones” w głowie. Bohaterka siedzi w domu na kanapie we flanelowej koszuli, z potarganymi włosami, z butelką wina. 33-letnia singielka niezadowolona ze swojego życia, której pozostało upicie się przy dźwiękach „All by Myself”, a rano, na kacu, zrobienie nierealnych postanowień noworocznych. Tak się jednak składa, że sporo trzydziestoparoletnich kobiet jest singielkami, dobrze im się żyje w pojedynkę – spokojnie czekają na miłość i cieszą się czasem dla siebie albo świadomie rezygnują z bycia w relacji. Tak się też składa, że się do nich zaliczam. 

Kadr z filmu „Dziennik Bridget Jones” (Fot. Materiały prasowe Universal Pictures)

33-letnia singielka? Dziś to standard, a nie znak, że coś poszło w życiu nie tak 

Popkultura zdaje się nie nadążać za tym, że singielki i single nie powinni być traktowani jak mniejszość, o której rzadko się mówi. Romantyczne filmy świąteczne opowiadają o tym, że rozwiązaniem wszystkich problemów samotnych bohaterów jest łączenie ich w pary. Artykuły o sylwestrze spędzanym solo spieszą wyłącznie z pomocą kryzysową, doradzają, jak przetrwać ten czas. Oczywiście czym innym jest samotny sylwester z wyboru, a czym innym borykanie się z samotnością, która negatywnie na nas wpływa. Wydaje mi się, że wielu osobom żyjącym w pojedynkę jest trudniej także z tego powodu, że wciąż panuje kult związków, a singielstwo przedstawiane jest w ciemnych barwach. Brakuje nam otwartości na różne style życia. I choć nie mam zamiaru nakłaniać nikogo do życia w pojedynkę, to myślę, że koniec roku może być dobrym czasem na refleksję, czy bycie w związku jest dla mnie, czy jestem szczęśliwa w obecnej relacji, czy wchodzę w relacje, bo naprawdę tego chcę, czy dlatego, że boję się samotnej egzystencji. Wiele osób nie zadaje sobie pytania, jak chce tak naprawdę żyć, co im służy. Po prostu spełniają społeczne oczekiwania. 

Bella DePaulo, autorka książki „Single at Heart: The Power, Freedom, and Heart-Filling Joy of Single Life”, zauważa, że istnieją ludzie, którzy czerpią dobre doświadczenia z bycia singlami, służy im taki tryb i właśnie dlatego nazywa ich „singles at heart”. Podkreśla też, że krzywdzące jest propagowanie idei, że każda osoba pragnie romantycznego związku i zorganizowania swojego życia wokół osoby partnerskiej.

Ostatni sylwester zgodny ze społecznymi oczekiwaniami

Kiedy w końcu zrozumiałam, że najlepiej jest mi samej, i ułożyłam sobie życie w pojedynkę, przyjrzałam się także innym swoim preferencjom. Sylwestra zaczęłam spędzać z przyjaciółmi, słuchając muzyki i prowadząc rozmowy o życiu. Wciąż w towarzystwie. Kiedy tuż przed pandemią przyjaciele wyjechali na kilka tygodni, znajoma namówiła mnie, bym poszła z nią na imprezę. Kolejka do baru, wpadnięcie na eks, zgubienie w tłumie koleżanki akurat około północy oraz powrót przez zaspy piechotą do domu – taki był bilans tej nocy. Są to oczywiście problemy pierwszego świata, ale idąc wtedy przez miasto i denerwując się na ludzi puszczających fajerwerki, które stresują zwierzęta i inne wrażliwe istoty, postanowiłam, że koniec z tym.

Od tamtej pory spędzam sylwestra sama, tak jak zawsze marzyłam. Rozumiem, że ludzie z różnych powodów mają potrzebę hucznego świętowania końca starego roku i wejścia w nowy. Nie bojkotuję tego, ale to nie dla mnie. Martwienie się tym, gdzie pójść, jak się ubrać, a potem być może wstawanie z kacem 1 stycznia – tak wyglądałoby wejście w nowy rok. Od kilku lat raczej nie piję alkoholu, co na większych imprezach nie przez wszystkich bywa rozumiane. Przynajmniej ostatniego dnia roku nie muszę nikomu tłumaczyć, dlaczego nie piję. Oczekiwania społeczne bywają czasem absurdalne. O ile jestem w stanie pojąć, że zachęca się ludzi do łączenia w pary i rozmnażania, to oczekiwania, że świętowanie musi wiązać się z alkoholem, nie pojmuję. 

Sylwester marzeń: Sama w trybie slow

Ostatni dzień roku jest zatem wyłącznie dla mnie. Na moich zasadach i bez spełniania cudzych oczekiwań. Po intensywnych miesiącach, podczas których spotykam się z mnóstwem ludzi, oraz emocjonujących świętach Bożego Narodzenia, pora na oddech. Zdaję sobie sprawę, że nie da się w ciągu doby odpocząć po 365 szalonych dniach, ale cenię sobie ten moment zatrzymania. Mogę przemyśleć to, co się wydarzyło w trakcie mijającego roku, wsłuchać się w samą siebie. Czasami robię nawet listę pozytywów mijających miesięcy – nie nazwałabym tego praktykowaniem wdzięczności, ale lubię podsumowania, wyciąganie wniosków. Zauważyłam też, że w codziennym biegu nie doceniamy własnych sukcesów, dobrych stron życia. Brakuje nam uważności oraz przestrzeni na przyjemności. 

Jak zatem wygląda mój sylwester marzeń? 31 grudnia rano domykam wszystkie sprawy, by wejść w kolejny rok z czystym kontem. Potem wypełniam nowy kalendarz i wstępnie rozpisuję badania profilaktyczne. W końcu czas na przyjemności. Na randkę z samą sobą. Odcinam się od bodźców i w swoim rytmie gotuję, słuchając ulubionej muzyki, podśpiewując, a nawet tańcząc. Po kolacji biorę długą kąpiel, z czułością dotykam ciała, które znosi moje wybryki przez cały rok. Później krzątam się po domu, wybieram jakąś książkę, czytam, piszę, planuję podróże lub coś oglądam – raczej niestety nie produkcję, w której bohaterka singielka żyła długo i szczęśliwie w pojedynkę, nie ma takich zbyt wielu. Jeśli mnie najdzie ochota, uprawiam seks solo. Wszystko to w wygodnej piżamie czy szlafroku, w trybie slow, wsłuchując się w siebie.

Oczywiście mam odpowiednią do tego przestrzeń, bo mieszkam sama, co jest przywilejem, ale i wyzwaniem ekonomicznym dla singielki. Wszystko ma swoje jasne i ciemne strony. Poza tym spędzanie czasu we własnym towarzystwie ułatwia mi to, że lubię siebie, co też wymaga pracy. A w takich chwilach, jak sylwestrowa noc, pielęgnuję więź z samą sobą.

Co dalej? Jeśli dotrwam do północy, składam jeszcze życzenia noworoczne rodzicom i przyjaciołom. Tak spędzam tę noc. Może jeszcze z pomocą zatyczek do uszu. 1 stycznia budzę się wyspana, stara ja w nowym roku, zadowolona, że udało mi się wytrwać w swoich postanowieniach.

Paulina Klepacz
Proszę czekać..
Zamknij