Znaleziono 0 artykułów
12.04.2024

Seksuolog radzi, jak zadbać o udany seks w stałym związku

12.04.2024
Fot. Getty Images

To znak czasów – chcemy mieć wszystko, wszędzie, naraz. A seks nie jest jak jedzenie, które możemy mieć trzy razy dziennie. Bycie w związku wcale nie gwarantuje nam seksu – mówi seksuolog Michał Pozdał w książce Marty Szarejko „Terapeuci par. Historie z gabinetów”. Jak więc utrzymać namiętność w stałym związku?

Marta Szarejko: Zawsze miałeś łatwość w mówieniu o seksie? 

Michał Pazdał: Nie. Nauczyłem się tego dopiero na studiach, wcześniej wulgaryzowałem język. Pamiętam, jaki to był dla mnie szok: zajęcia na uniwersytecie z autorytetami seksuologii – nie miałem pojęcia, że tak można mówić o seksie, że w ogóle można o nim rozmawiać! Szybko poczułem, że właśnie tym chcę się zajmować. 

Inaczej zaczęli cię odbierać w rodzinie? 

Letnia impreza z grillem to dla mnie koszmar. 

Proszą o rady? 

I wszystko opowiadają. Zdarzyło mi się mnóstwo imprez, podczas których ktoś podchodził i mówił: „O rany, bo wiesz, my od dwóch lat nic…”. Albo: „Romkowi nie staje!”. Zajmuję się też nastolatkami, więc często pytają rodzice. 

A pary, które przychodzą do gabinetu? Potrafią mówić o swoim życiu seksualnym? 

Na początku mówią raczej wymijająco: „Nie możemy się dogadać”, „Śpimy osobno”, albo: „Nie ma już chemii”. Więc pytam, co dla niego jest problemem, a co dla niej. I on mówi na przykład, że ma poczucie, że nic nie dostaje w tej relacji – zarabia, płaci za firmę cateringową, panią, która sprząta, szkolenia partnerki i nic nie ma. Także seksu. A ona mówi, że on w ogóle nie zwraca na nią uwagi jako na kobietę. I że komunikuje się z nią tylko w logistycznych kwestiach: dzieci, zakupy, lekarz. Moją rolą jest nadanie temu szerszej ramy, pokazanie im innej perspektywy. Bo seks jest tylko wyrazem tego, co dzieje się w parze na głębszym poziomie. 

Z jakimi problemami najczęściej przychodzą? Coś się ostatnio zmieniło?

Odwróciła się dynamika: kiedyś częściej było tak, że przychodziła para i mężczyzna narzekał, że żona nie chce seksu. Teraz często to mężczyzna nie chce, a kobieta narzeka. Wielu mężczyzn uzależnionych jest dziś od pornografii, więc też od masturbacji, a w związku z tym ich potrzeby seksu w relacji topnieją. 

Czyli nie jest tak, że oni nie chcą seksu, tylko nie chcą seksu z partnerką. 

Tak, ale to jest tylko pierwsza warstwa, którą widać od razu. Druga, znacznie ważniejsza, jest taka, że ten mężczyzna z jakiegoś powodu zaczął się masturbować. Tak samo jak ktoś inny zaczął pić, brać narkotyki, kompulsywnie robić zakupy czy grać w kasynie. To wszystko są uzależnienia. 

Tak regulują emocje?

Nie są świadomi, co się dzieje z ich emocjami, i nie potrafią tego regulować. Nauczyli się, że złość, wstyd, lęk można odreagowywać masturbacją. Zmienię na chwilę perspektywę na spojrzenie terapeuty indywidualnego: często pracuję z mężczyznami, którzy zostają przysłani przez swoje żony, a one potem jak najszybciej chcą swoich mężów z terapii wyrwać. 

Dlaczego? 

Bo oni w tej terapii zaczynają rozumieć, co czują, uczą się ze mną, jak to nazywać i przeżywać, a potem przenoszą to na inne relacje. Widzą, że coś im się nie podoba, czegoś się boją, i zaczynają to komunikować. Mówią na przykład: „Słuchaj, zezłościłem się na ciebie, jak to powiedziałaś”. A żona jest zdziwiona: „Jak to? Jak ty w ogóle mówisz? Pan Michał ci to powiedział?!”. 

W terapii pary widać to pewnie jeszcze wyraźniej: że ktoś nie wie, co czuje, nie umie tego nazwać. 

Załóżmy, że jako mały chłopiec się złościłem, więc moja mama też była zła albo się na mnie obrażała. Dla dziecka to tragedia, znak, że mama je zostawia. I bardzo jasny komunikat, że nie może się złościć, bo to zagraża jego więzi z matką. Czyli nie może być sobą, musi udawać, tylko wtedy jest bezpieczne w relacji. Wielu mężczyzn właśnie tak było wychowywanych. 

Jak to się przekłada na związek? 

Złość jest emocją cudowną, ponieważ mówi nam, że czegoś w związku jest za dużo albo za mało. Czując ją, możemy się o coś upomnieć albo postawić granice. Dlatego złość jest nam bardzo potrzebna, niewyrażona sieje spustoszenie, oddala. Wyrażanie złości paradoksalnie pozwala nam na większą bliskość. No bo jak uprawiać seks, jeśli nie możemy się na siebie złościć? To jest głęboko połączone. Czasami, po dłuższej pracy z parami, zdarzają się wspaniałe momenty. On mówi: „W zeszłą sobotę, kiedy wróciliśmy do domu i brałaś prysznic, podnieciłem się i myślałem, żeby do ciebie wejść. Chciałem, żebyśmy mieli seks chociaż przez chwilę, i już się nawet rozebrałem, ale wtedy krzyknęłaś: «Kurwa, Marek, znowu ten mokry ręcznik na podłodze!». I już nie byłem w stanie tego zrobić”. 

Ale nie będziesz teraz przerzucał winy na nią?

Oczywiście nie chodzi mi o to, żeby uznać tę kobietę za potwora, który krzyczy i zabija pożądanie, bo jej złość jest zrozumiała, tylko o to, że należy dokładnie prześledzić, co było przed, w trakcie i po — zobaczyć, dlaczego ten mężczyzna się masturbuje. I jakie emocje temu towarzyszą. Bo przeważnie to nie jest tylko oderwane od uczuć pobudzenie. Zainteresowałbym się też tym, dlaczego ona krzyknęła akurat w tym momencie — czuła jego pożądanie, kiedy wchodzili do domu? Zawsze ciekawi mnie to, co robią obie strony, żeby nie uprawiać seksu. 

Często słyszę historie o tym, że mężczyźni są dziś tak uzależnieni od pornografii, że właściwie nie ma szans na to, żeby doszli podczas stosunku seksualnego z kobietą. Muszą kończyć, masturbując się. 

Przyzwyczailiśmy się do tego, że kobiety mogą mieć problem z osiąganiem orgazmu — są o tym książki, artykuły, seriale, podcasty. Dobrze, jeśli kobieta zna swoje ciało, sama się stymuluje, zna konkretne pozycje, które pomogą jej osiągnąć orgazm przez pobudzenie łechtaczki. Ale kiedy mężczyzna nie ma orgazmu, nie jesteśmy już tak wyrozumiali. A jeśli ma trudność w osiągnięciu go drogą, którą uznajemy za klasyczną, czyli przez ruchy wsteczno-posuwiste w pochwie, to już na pewno coś z nim jest nie tak! Nie mam na to żadnych badań, ale wiem, że jest wielu mężczyzn, którzy nigdy w ten sposób nie osiągną orgazmu, więc robienie z tego patologii to gruba przesada. 

Nie chodzi o to, że się masturbują albo nie dochodzą, tylko o to, że masturbacja to jedyna opcja. 

A jeśli kobieta zawsze dochodzi z mężczyzną tylko, jeśli masturbuje się sama, albo on ją stymuluje, to jest okej? Bo jeśli nie, to spatologizujmy też brak orgazmu u kobiet! W parach najczęściej jest tak, że ludzie są kompletnie niedogadani w tej kwestii, w ogóle o tym nie rozmawiają. Kobieta posądza mężczyznę o uzależnienie od porno i masturbacji, mężczyzna się wycofuje i nie może dojść w pochwie, bo wstydzi się jej powiedzieć: „Pamiętasz, jak przypadkiem wyszło na wakacjach, że ja się masturbowałem, a ty pieściłaś mi sutki? To było dla mnie idealne, jak mi tak zrobisz, to…”. 

Wydaje się proste. On jej mówi: „To nie jest kwestia uzależnienia, tylko lubię to i to”. Ona to przyjmuje i jest lepiej. Naiwnie myślę?

W rozmowach par, także o seksie, ujawnia się perspektywa drugiej osoby, którą pierwsza często bierze do siebie. Kobieta myśli na przykład, że brak orgazmu u jej partnera świadczy o niej. Interpretuje to tak: „Jestem mało atrakcyjna, za gruba, z kim innym dochodziłby normalnie”. Praca polega na tym, żeby to odkleić, zauważyć, że to, co robi mój partner, niekoniecznie świadczy o mnie. 

Przypomniał mi się serial Euforia i wstrząsająca scena seksu nastolatków. On zna seks tylko z filmów porno, więc odtwarza jeden z nich, ona nie chce się na to zgodzić, ale on nie jest w stanie tego usłyszeć, nie zna innej wersji wydarzeń, więc nie przerywa. Potem widzimy obie perspektywy: ona przerażona, ale on też — nie wie, o co chodzi, co takiego zrobił. 

Dla mężczyzn mówienie o seksie w kategoriach potrzeb i emocji to nowość, pierwszy raz robią to prawdopodobnie właśnie na terapii. Ale ostatecznie nie jest to nic zaskakującego: jeśli przyjrzymy się edukacji seksualnej w domach, to najgorzej mają właśnie chłopcy. W wypadku dziewczynek mówi się czasami o miesiączce, o zagrożeniu ciążą, antykoncepcji. Pyta się je, czy chłopak je szanuje, czy jest dla nich dobry. Chłopakom daje się prezerwatywę, nikt nie pyta o ich emocje. Jeden z moich pacjentów powiedział: „To wszystko jest jakieś takie miękkie, nie wiem, jak mam o tym mówić”. Bo rozmowa o seksie to często rozmowa o emocjach. 

Mężczyzn uczy się traktowania seksu w kategoriach sportu wyczynowego. 

Jednym z podstawowych celów terapii jest to, żeby nauczyć się rozpoznawać i wyrażać emocje. To, że pytam, jak pacjent się czuje, ma zostać zinternalizowane, żeby potem on sam zadawał sobie to pytanie. Bo my często nie wiemy, co czujemy, jesteśmy odcięci od uczuć. I to dotyczy zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Pamiętam taką parę: wysportowani, ona piękna, on przystojny — typ macho z wyglądu. Od dwóch lat razem. Jej przeszkadzało to, że seks był mechaniczny, mówiła, że nie czuje bliskości. I on faktycznie był mechaniczny, partner penetrował ją, dochodził i już. W końcu, po miesiącach terapii, z twarzą spikera zaczął opowiadać o swojej rodzinie. Zwłaszcza o matce, która biła go tak, że tatuaże, które miał na plecach, były robione po to, żeby zakryć blizny. Każdy dotyk w jego świecie był związany z lękiem przed tym, że ktoś go uderzy, więc czasami musiał się napić albo zapalić trawę, żeby w ogóle mieć seks. Ona interpretowała to tak, że on musi się pobudzić. A on się znieczulał, żeby nie czuć lęku i dać się w ogóle dotknąć.

Rozumiem, że wcześniej jej o tym nie mówił.

Nie. 

Różnica potrzeb seksualnych to chyba też częsty problem? 

On mówi: „Ja bym chciał dwa, trzy razy dziennie”. A ona: „Dla mnie seks mógłby nie istnieć i cieszę się, kiedy mam okres, bo wtedy jestem zwolniona z seksu, i to są moje najlepsze dni, chociaż wtedy czuję się też najgorzej”. 

Co wtedy? 

Przede wszystkim muszę zrozumieć, dlaczego akurat teraz, co się takiego stało. Są razem piętnaście lat i nagle zaczęło im to przeszkadzać? Jak było wcześniej? Czy w ogóle mają historię udanej relacji seksualnej? 

A jeśli nie mają? Jeśli od początku było kiepsko? 

Muszę ich z tym skonfrontować — tak jest w waszej relacji, zawsze tak było. Ale jednak od piętnastu lat w niej jesteście. Dlaczego? Jakie potrzeby w niej realizujecie? Czasem mówię, żeby sobie wyobrazili, że ich wspólne życie jest jak tort, ma różne warstwy — jedne są bardziej smaczne, inne mniej. I żeby zastanowili się, ile procent które zajmują. Zdarza się, że jedna osoba słyszy, jak druga mówi: „Słuchaj, ja nie chcę tego seksu. I raczej nie będę chcieć”. 

Nic się w tej kwestii nie zmieni. 

Pamiętam taką parę, z którą pracowałem prawie rok i nie doszło do seksu. Małżeństwo pozostało nieskonsumowane, nie było żadnej dysfunkcji, pan po prostu nie miał ochoty. Ta para poprosiła nas o zaświadczenie potrzebne do anulowania ślubu w kościele.

A gdyby była jakaś dysfunkcja? 

Jeśli pojawia się para z dysfunkcją, to zawsze muszę wiedzieć, dlaczego właściwie przychodzą i co, jeśli nie uda się tego zmienić. Nigdy nie przyjmę pary, która stawia ultimatum: jeśli nie uda się zlikwidować dysfunkcji, rozchodzimy się. 

Pary stawiają taki warunek? 

Tak, bardzo często. Ale przy niektórych parach dochodzimy do takiego momentu, w którym muszę powiedzieć, że nie potrafię im pomóc. Że nic więcej nie zrobię. Pamiętam pana, który się rozpłakał i powiedział: „Ja tak myślałem. I cieszę się, że pan to mówi”. 

Poczuł ulgę. 

Terapia seksuologiczna w wypadku dysfunkcji seksualnych, czyli na przykład przedwczesnego wytrysku, problemów z erekcją u mężczyzn albo bolesnych stosunków czy pochwicy u kobiet, polega na tym, że muszę przyjrzeć się temu i zrozumieć, jak oni mogą realizować swoje potrzeby, mając ten objaw. Dlatego do znudzenia zadaję im pytanie: „Dlaczego nie uprawiacie seksu?”. „Nie możemy, bo mnie boli”. „Ale dlaczego nie uprawiacie seksu?”. „Nie możemy, bo mi nie staje”. „Ale dlaczego seksu nie uprawiacie?” 

To nie jest tylko ten jeden element. 

O to mi właśnie chodzi! Chcę zrozumieć, co się stało w tej parze. Bo jedno to praca z dysfunkcją: sprawdzamy, czy medycznie się wszystko zgadza, najpierw musi być diagnoza lekarza. Potem dopiero patrzymy, czy podłoże jest psychogenne. Ale kluczowe jest zrozumienie, dlaczego oni w ogóle zrezygnowali z seksu, jeśli nie udaje się jakaś jego część. Znam kobiety, które miały pochwicę i nie mogły mieć seksu z penetracją, a mimo to miały bardzo bogate życie seksualne: uprawiały seks oralny, analny, masturbowały się same i z partnerami — no, cały repertuar! Inne nie, całkiem odpuszczały. 

Jakie są rokowania?

W przypadku pary, która uprawia seks mimo dysfunkcji — dobre. A takiej, która zrezygnowała — mało pomyślne. Bo jeśli partnerzy przez piętnaście czy dwadzieścia lat nie zbliżają się do siebie, to zwykle żyją w takim stłumieniu własnych potrzeb, że w ogóle nie wiedzą, czego chcą. Przychodzą i mówią: „Chcemy mieć dziecko”. A ja zaczynam się zastanawiać, co to właściwie dla nich znaczy. A jeśli dziecko to seks i dlatego generują objaw, żeby tego dziecka jednak nie mieć? W takiej sytuacji chcę zwykle prześledzić życie pary, sprawdzić, co powoduje, że taka chęć się pojawia. W ogóle ludzie często przychodzą do seksuologa, dopiero gdy chcą mieć dziecko. I to według mnie jest związane z szerszym myśleniem o seksie: zaczynamy o nim rozmawiać, dopiero kiedy staje się problemem. 

Na przykład kiedy zdarza się zdrada. 

Ludzie dziś częściej się zdradzają i bardziej przeżywają bycie zdradzonym niż kiedyś. Moi pacjenci nie mówią nawet o realnych romansach, tylko epistolarnych, na Facebooku, Messengerze — wysyłaniu zdjęć, korespondencji. Okazuje się, że partner jest w równoległej relacji, która często zamienia się w seksualną, nawet jeśli nigdy nie została skonsumowana. I poświęca na nią ogrom energii, bardzo się angażuje. 

Dla każdego zdradą jest coś innego, dlatego tak ważne jest to, na co się umawiamy na początku.

Co innego, jeśli od początku zakładamy, że może się nam to przydarzyć: mamy otwarty związek, ustalamy konkretne reguły, wiemy, na czym stoimy. Ale jeśli nie umawiamy się na to, a nasz partner nawiązuje z kimś relację, to doświadczenie może być dla nas druzgocące. Do tego stopnia, że w swoich objawach przypomina czasem PTSD. Kobiety, mężczyźni zresztą też, po latach pamiętają moment, w którym zdradę odkryli. Mówią: „Pamiętam, jak pachniało w pokoju, co się wyświetliło na jego telefonie, i że Jaworowicz leciała w telewizji”. 

Flashbacki. 

Zdrada w związku burzy wszystko — tożsamość relacji, bo ona teraz jest inna niż wcześniej, tożsamość osoby zdradzonej, bo okazuje się, że nie jest jedyna, i tożsamość zdradzającego, który jest zdolny do czegoś, o co sam siebie nie podejrzewał, a już na pewno nie podejrzewał go zdradzony partner. Wszystko trzeba zbudować na nowo. 

Czy mimo to zdrada może prowadzić do czegoś dobrego? 

Może, ale nie jest to łatwe. Patrzę na zdradę jak na objaw kryzysu w relacji: para to system dążący do zachowania homeostazy, a zdrada to objaw, który ma związek do tej równowagi przywrócić. Bo pojawiła się na przykład w momencie, kiedy partnerzy zaczęli się od siebie oddalać. Po wstrząsie spowodowanym zdradą znów są razem. Bliżej. 

Niezbyt łatwe do przyjęcia dla zdradzonej osoby. 

Długo pracuje się na ten etap w terapii, kiedy osoba zdradzona zaczyna widzieć, że miała w tym swój udział. Odsuwała się, nie dbała o relację, siedziała cały czas na Instagramie, kiedy partner czy partnerka potrzebowali być razem. Dla pary to rozwojowo bardzo ważny moment, może ją wzmocnić. Bo pozwala rozmawiać o zdradzie nie w kontekście winy i kary, tylko raczej pytań w stylu: „Czego ci brakowało w seksie?”. Albo: „Co miałaś w seksie z kochankiem, czego ja nie mogę ci dać?”. Ale żeby dojść do tego etapu, partnerzy muszą poczuć się bezpiecznie, przeżyć żałobę po tym, co utracone, i uznać to, co zrobili, oraz to, co im zrobiono. 

Sprawiedliwość, jasne ustawienie sprawy. 

Uznaj to, że mnie skrzywdziłeś. Nadal chcę z tobą być, chcę, żeby nam było lepiej, ale to mnie zraniło i zawsze już będzie między nami. Z drugiej strony ważne, żeby zdradzona osoba nie weszła w rolę kata, który ma moralną wyższość i będzie dręczyć partnera, który zdradził. Obie strony muszą wykonać pracę. Myślę, że to straszna sytuacja dla wielu ludzi, dlatego zgadzam się z tym, co powiedziałaś na początku: najważniejsza jest norma partnerska. Są pary, które mają otwarte związki, trójkąty, czworokąty, i to się czasem udaje. Najczęściej związkom jednopłciowym, ponieważ obiekt może być jeden — podoba nam się ten sam mężczyzna albo ta sama kobieta. W wypadku pary heteroseksualnej to zawsze będzie dylemat. 

Ktoś będzie miał więcej frajdy. 

Poza tym jesteśmy emocjonalni i na różne rzeczy możemy się umawiać, ale jak zareagujemy, zobaczymy dopiero na miejscu. Dlatego większość dąży do monogamii. Myślę, że to w ogóle znak naszych czasów: chcemy mieć wszystko, wszędzie, naraz. A seks nie jest jak jedzenie, które możemy mieć trzy razy dziennie. Ludzie nie biorą pod uwagę tego, że seks na przestrzeni życia będzie się zmieniał — raz będzie go więcej, raz mniej, a czasem w ogóle go nie będzie. I albo to zaakceptujemy, albo co sekundę będziemy wskakiwać w nowe związki, kończąc je, zanim się na dobre rozpoczną, bo minie pierwsza namiętność. Nie lubimy o tym myśleć, ale przecież nie jest tak, że bycie w związku gwarantuje nam dużo seksu. 

Spadek namiętności to pewnie klasyka, z którą spotykasz się w gabinecie. 

Na początku podnieca nas to, co nowe, nieznane, tajemnicze. Tak się rodzi pożądanie. Przejdziemy obok siebie, otrzemy się i jesteśmy pobudzeni. Albo jedno myje zęby, drugie wchodzi pod prysznic, spojrzymy na siebie i bum! Ale miłość to stałość i poczucie bezpieczeństwa. Więc poznajemy kogoś i zaczyna być trochę nudno. No i faktycznie, w długoletnich parach, chociaż ostatnio…

…kilkuletnich. 

Powiem szczerze: dwa lata w górę i namiętność pada! Ale trzeba patrzeć na to szerzej — jesteśmy non stop bodźcowani nowościami, na różnych poziomach: samochodów, mieszkań, podróży, mebli, kosmetyków, książek, płyt, wszystkiego. Ile razy jesteśmy na Netfliksie i z tego cholernego nadmiaru nie jesteśmy w stanie nic wybrać? Ta mnogość dostępnych rzeczy bardzo nas upośledza. Dlatego edukacja seksualna jest tak ważna także w kontekście par: bycie z kimś nie zapewnia szału ciał non stop. 

Które pary mają największy problem z namiętnością po latach? 

Te, które są monolitem, są w fuzji. Gdzieś nauczyły się, że tylko symbioza oznacza bezpieczeństwo. Nie mogą się różnić, muszą być tym samym. I o ile można się upodobnić w kwestii ubrań, fryzur, pasji, to w seksie nigdy nie będziemy tacy sami. 

Na szczęście. 

Pamiętam taką parę, która ciągle mówiła tylko w liczbie mnogiej. „Lubimy, jak jest deszczowo albo bardzo ciepło”. „Lubimy kryminały”. „Kochamy podróże”. My, my, my. Partnerzy w takich parach nie wiedzą, co lubią – mają potrzebę „my”, ale nie mają potrzeby „ja”. Mówią na przykład: „Lubimy, jak świece są zapalone”. A potem jedna osoba się wycofuje: „Wiesz co? Ja się zawsze duszę przy tych świecach, ale nigdy ci tego nie mówiłem”. Nasze zadanie to ich rozdzielić, sprawić, że każde zrozumie, jakie ma potrzeby. Z „my” przejść na „ja”. Robimy to po to, żeby zobaczyli nie tylko drugą, odrębną osobę — partnera, ale też siebie. No ale są też pary z drugiego bieguna. 

Z bzikiem na punkcie niezależności. 

W parach, które przez wiele lat mieszkają osobno, czasem dzieje się tak, że ona w końcu mówi: „Chciałabym, żebyś zostawał”. A on na to: „Ale ja nigdy nie zostaję”. Ona: „Ale ja tego chcę, potrzebuję”. I może pojawić się kryzys. Zresztą nauka, między innymi teoria przywiązania, pokazuje, że wszyscy potrzebujemy relacji. Przywiązanie jest instynktowne. W mózgu, na bazie naszych doświadczeń z wczesnego dzieciństwa, zapisywane są reguły bezpieczeństwa, intymności, bliskości. A to, jak byliśmy traktowani i kochani jako dzieci, przekłada się później na nasze życie seksualne. Dlatego to właśnie rodziny pochodzenia pokażą nam, dlaczego na przykład boimy się być przytulani albo dlaczego przeraża nas zależność. 

Dlaczego się tym zająłeś? 

Na początku studiów trafiłem na terapię do ośrodka Synapsis. I ona uratowała mi życie. 

Dosłownie? 

Dosłownie. Poczułem, że to działa, i że to właśnie chcę robić. A seks to tylko kolejna odsłona. 

Czy to, że zajmujesz się terapią par, ma wpływ na twoje życie prywatne? 

Zupełnie nie! Poza tym, że wkurzam bliskich psychologicznym żargonem. Jestem tak samo pokręcony jak cała reszta ludzi, miewam problemy we wszystkich warstwach tego tortu, o którym mówiłem.

Nie możesz sam ich naprawić? 

Mogę pójść na terapię — indywidualną albo pary. Bo wiem, że działa. I jak mam problem, to idę. 

Michał Pozdał: psychoterapeuta, seksuolog. Pracuje w nurcie systemowym i psychodynamicznym. Prowadzi psychoterapię młodzieży, dorosłych i par. Założyciel Instytutu Psychoterapii i Seksuologii w Katowicach. Jest współautorem książki „Męskie sprawy. Życie, seks i cała reszta”. I autorem książki „Kobieta świadoma”.

Fot. Materiały prasowe

 

Marta Szarejko
Proszę czekać..
Zamknij