Znaleziono 0 artykułów
14.10.2025

„Orlanda” Jacqueline Harpman to brawurowe przepisanie klasyka Virginii Woolf

14.10.2025
(Fot. Jonathan Daniel Pryce/WWD/Getty Images)

Chyba każdy choć raz w życiu marzył, by na chwilę, na dzień, na tydzień stać się osobą płci przeciwnej. Będąc kobietą, stać się mężczyzną, poznać różnicę społeczną, emocjonalną, fizyczną, seksualną na własnej skórze. A nawet więcej, pozwolić swojej drugiej, skrywanej, nieodkrytej lub stłumionej naturze dominować. Tak fantazjuje narratorka-pisarka powieści Jacqueline Harpman „Orlanda”, która właśnie ukazała się w polskim przekładzie.

Narratorka-pisarka tworzy bohaterów i podąża za nimi, czasem jednak pozwalając im wymknąć się spod kontroli. Bo to właściwie szkic powieści, nad którą pracuje, dlatego nie brakuje w niej luk i urwanych wątków.

Akcja zaczyna się w kawiarni nieopodal paryskiego Gare du Nord. Aline Berger wraca z konferencji literackiej do domu, do Brukseli. Nie lubi poczekalni dworcowych, a że jest jeszcze sporo czasu do odjazdu pociągu, wstępuje do kafejki. Zamawia wodę i próbuje skupić się na lekturze „Orlanda” Virginii Woolf. Jest 35-letnią profesorką akademicką, obiecała studentom wykład o książce Woolf, czyta więc w oryginale, żeby nic, co ważne, nie umknęło jej w przekładzie.

Jednak Woolf ją irytuje, przemiana młodzieńca w kobietę nie przemawia do niej, choć próbuje doszukiwać się w niej sensu, który pisarka być może ukryła, bawiąc się z czytelnikiem. W głowie znużonej tymi dociekaniami Aline odzywa się głos: „pamiętasz, jak miałaś 12 lat, lubiłaś chodzić zamaszystym krokiem, rozbijać się, łazić po drzewach, a zrozpaczona matka wiecznie zwracała ci uwagę, mówiąc: zachowujesz się bardzo po męsku; nie tak postępują dziewczynki”.

Narratorka-pisarka snuje fantazję na temat tego, jak zmieniłoby się jej życie, gdyby rzeczywiście na jakiś czas przeobraziła się w mężczyznę

A jakby tak wejść w ciało mężczyzny, stać się mężczyzną i znowu chodzić zamaszystym krokiem? Na przykład tym przystojnym, dobrze zbudowanym blondynem, który siedzi naprzeciwko. Nie, przecież to niemożliwe. Ale kto powiedział, że niemożliwe? Idąc za wewnętrznym głosem, jakaś część osobowości opuszcza Aline i wchodzi w postać dwudziestolatka pijącego kawę przy sąsiednim stoliku. Z ekscytacją rozpycha się po jego duszy i młodym ciele, przejmując nad nim kontrolę.

Łatwo poszło to rozszczepienie. Teraz połowa, która znalazła się w ciele mężczyzny, obserwuje Aline, gra jej na nosie, ciesząc się z uwolnienia tak długo uwięzionej swojej natury, opuszczenia celi, w której siedziała, odkąd skończyła 12 lat. Znowu stała się beztroskim chłopcem, choć z wiedzą i doświadczeniem 35-letniej kobiety.

Narratorka-pisarka raz śledzi odczucia Aline, a raz… no właśnie, kogo? Z dowodu osobistego wynika, że Luciena Lefrène’a, w dodatku – co za szczęście! – rodaka Aline, również mieszkającego w Brukseli. Będą podróżować tym samym pociągiem. Narratorka-pisarka na swoje potrzeby nazwie go Orlandą. Orlanda będzie robić wszystko to, na co Aline nigdy by się nie odważyła.

Ciało i dusza Luciena Lefrène’a pozwalają Aline doświadczać wszystkiego tego, po co nie miałaby odwagi sięgnąć jako kobieta

Wytresowana i stłamszona przez matkę, Aline jest zamożną, zadbaną, dobrze ułożoną i doskonale zorganizowaną kobietą, niewyróżniającą się wykładowczynią literatury z doktoratem – pracę doktorką napisała, jakżeby inaczej (!), o Prouście. Nie przeżywa żadnych uniesień, od 10 lat pozostaje w stabilnym związku z inżynierem Albertem. Przyjemność czerpie tylko z książek, i też już coraz rzadziej.

Nie uległa matce w jednym – nie wyszła za mąż i nie urodziła dzieci. Nie chciała powielać schematu życia kobiet w jej rodzinie, powtarzanego od pokoleń. Teraz Orlanda zamierza nadrabiać stracone uniesienia z nawiązką. Już w pociągu daje się uwieść eleganckiemu czterdziestolatkowi – Aline nigdy nie interesowały kobiety, więc Orlandę też nie pociągają – i odkrywa, jak to jest odczuwać pożądanie i orgazm w ciele mężczyzny.

Kolejne dwa tygodnie upływają Orlandzie na przygodach, podrywach, zerwaniu z dawnym życiem Luciena – porzuceniu dziewczyny, odcięciu się od matki alkoholiczki, wymianie łóżka i pościeli w skromnym, wynajmowanym mieszkanku i trwonieniu oszczędności tego bogu ducha winnego młodzieńca. Orlanda nie zamierza przejmować się losem chłopaka, z którego ciała korzystała. W końcu ma duszę nieodpowiedzialnego 12-latka.

Narratorka-pisarka w książce „Orlanda” pyta, czy do spełnienia potrzebujemy drugiej połówki pod postacią osoby, czy może obie połowy nosimy już w sobie?

W trakcie tego swoistego tożsamościowego rozdwojenia Orlanda nawiązuje też znajomość z samą sobą, czyli z Aline. Najpierw robi to, nie wyjawiając prawdy i uwodząc ją towarzysko znajomością Prousta i jej pracy doktorskiej. Potem przyznaje się już do swojego wyskoku.

Aline wypełnia niepokój. Nagle rozumie Woolf: Orlando wcale nie zmienił się w kobietę, on zawsze był kobietą! Pisze śmiały referat ze swoją interpretacją dzieła. W końcu szybko okazuje się, że Aline i Orlanda nie mogą bez siebie żyć, bo najlepiej czują się w dwójkę.

Czy trzeba wyjść z siebie, żeby uwolnić swoją drugą, straumatyzowaną połowę i pozwolić jej się rozwinąć? By poczuć się naprawdę sobą, nie zważając na społeczne i kulturowe reguły czy obowiązujące standardy? A może narratorka-pisarka chce dowieść, że do szczęścia wcale nie jest nam potrzebna druga połówka pod postacią drugiej osoby, ale że każdy z nas ma w sobie te dopełniające się części? I dopiero przyznanie im równych praw decyduje o spełnieniu? Narratorka zastrzega jednak, że snuje tylko zmyśloną historię bez aspiracji do morału.

Psychologiczne wykształcenie Jacqueline Harpman wpływało na jej pisarstwo i tematy podejmowane w książkach

Pamiętajmy, że belgijska pisarka Jacqueline Harpman (1929–2012) była z zawodu psychoterapeutką, a swoje powieści pisała w gabinecie, w którym przyjmowała pacjentów. O poszukiwaniach szczęścia i tożsamości musiała nasłuchać się sporo. Przekuwanie własnych i cudzych nieprzepracowanych traum w fikcję zahaczającą o fantastykę wychodziło jej doskonale. Jej powieści można czytać jak najlepszą rozrywkę albo jak metafory pełne dygresji.

Powieść, która po polsku ukazała się 2024 roku, a w oryginale wyszła w 1995 roku, „Ja, która nie poznałam mężczyzn”, rozgrywa się w bunkrze-więzieniu. W piwnicy, za kratami i pod strażą, na jednej przestrzeni mieszka 39 kobiet i ona – narratorka „dziewczynka”. „Dziewczynka”, bo jest najmłodsza, nie wiedzieć czemu została z nimi tu zamknięta, może przez pomyłkę.

Minęło już co najmniej 10 lat, odkąd tu przebywają. Nie pamiętają, dlaczego i jak się tu znalazły, ale zachowały skrawki obrazów z wcześniejszego życia, gdy miały mężów, dzieci, pracowały jako kasjerki, krawcowe, robotnice. W głowie dziewczynki nie malowały się żadne obrazy z przeszłości.

Aż pewnego dnia rozległ się alarm, na dźwięk syreny strażnicy rzucili się do ucieczki, zostawiając za sobą otwartą kratę. Nagle kobiety odzyskały wolność. Gdy wyszły na zewnątrz, okazało się, że są na wyludnionej pustej równinie. Nigdzie na horyzoncie nie było widać budynków, oznak życia czy miasta.

„Orlanda”, podobnie jak „Ja, która nie poznałam mężczyzn”, to książka, która niuansuje tematy związane z płcią, idealnie wpisując się w aktualne dyskusje

Powieść „Ja, która nie poznałam mężczyzn” to metafora, echo po Zagładzie, próba opisania eksterminacji milionów niewinnych istot ludzkich, pozbawienia ich godności, prawa do intymności, do podejmowania decyzji, do życia poprzez zamknięcie ich w obozach koncentracyjnych. To też rodzaj przypowieści feministycznej o roli kobiety w społeczności, ale też o roli mężczyzny, który ma władzę i używa jej wedle własnego uznania. Ale to także opowieść o roli pamięci, o nieposiadaniu wspomnień albo chęci ich wyparcia. I w końcu o iluzji wolności. Wielowarstwowa książka napisana eleganckim językiem, którą można czytać jak wciągającą, budzącą grozę powieść, ale też jak ontologiczny traktat.

Tak samo jest z „Orlandą”, wydaną w Belgii rok później. Harpman z dużym poczuciem humoru przepisuje powieść Virginii Woolf, proponując jej nowe odczytanie. Co ciekawe, ta książka doskonale wpisuje się w aktualną dyskusję o tożsamości, czasem przybierającą nawet karykaturalną postać. Podczas gdy prawicowi publicyści i politycy grzmią o niebezpiecznej i groźnej „ideologii gender”, Harpman za pośrednictwem narratorki-pisarki mówi: zamiast krzyczeć i wskazywać winnych, może warto zajrzeć w siebie i uwolnić stłamszoną drugą połówkę?

Książkę Belgijki doskonale podsumował krytyk MJ Franklin w „New York Timesie” (równo z polskim przekładem, po ćwierćwieczu ukazało się właśnie wznowienie po angielsku): „»Orlanda« porusza kwestie tożsamości i autonomii, lecz zamiast oprawców i apokalipsy źródłem zagrożenia jest to, co wewnętrzne. »Czy sami jesteśmy dla siebie więzieniem?« – pyta Aline. Jeśli doświadczenie Aline/Orlandy ma być odpowiedzią, to brzmi ona: tak. Jak pokazuje kulminacyjne zakończenie powieści, tłumienie siebie prowadzi do strasznych konsekwencji. To nie płeć, jak sugeruje powieść, jest potworem – to my nim jesteśmy”. Życzę Państwu wspaniałej lektury tej wciągającej, błyskotliwej i przezabawnej, a jakże na czasie, powieści.

Materiały prasowe

Jacqueline Harpman, „Orlanda”, przekład Katarzyna Marczewska, wydawnictwo ArtRage

Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. „Orlanda” Jacqueline Harpman to brawurowe przepisanie klasyka Virginii Woolf
Proszę czekać..
Zamknij