Znaleziono 0 artykułów
22.03.2024

„Ja, która nie poznałam mężczyzn” to powieść o różnych rodzajach zniewolenia

22.03.2024
(Fot. materiały prasowe)

Kobietom wolno było rozmawiać, ale już nie dotykać się. Nie mogły podnosić głosu, płakać, śmiać się, a gdy któraś nie przestrzegała tych nigdy niewyartykułowanych głośno reguł, obok niej trzaskał bicz. O takiej rzeczywistości pisze Jacqueline Harpman w „Ja, która nie poznałam mężczyzn”. To między innymi opowieść o odbieraniu prawa do intymności, do podejmowania decyzji, do życia.

Fantastyka czy postapokaliptyczna literatura to raczej nie są gatunki, po które sięgam. Nudzą mnie, czasem śmieszą, podobnie jak horrory. Tak już mam. Może to jakaś ułomność, brak wrażliwości na tego rodzaju historie. Ale książkę Jacqueline Harpman „Ja, która nie poznałam mężczyzn”, choć do powyższych kategorii zapewne się zalicza, połknęłam w kilka godzin, bez odrywania się. Śledziłam opowieść narratorki, choć przeczuwałam, że nie doczekam się odpowiedzi na pytania, które bohaterka zadaje swoim współtowarzyszkom. Kilka pierwszych kartek przebiegle myli trop, zwodzi. Zaczyna się od wybuchu emocji, płaczu, żalu, rozpaczy, bólu i w końcu śmiechu. I pojawia się refleksja:

„(…) uświadomiłam sobie, że nigdy nie myślę o przeszłości, żyję w nieustającym czasie teraźniejszym i przestaję pamiętać własną historię. Najpierw wzruszyłam ramionami, pomyślałam, że nie byłaby to wielka strata, bo przecież nic mi się nigdy nie przydarzyło, ale wkrótce ta myśl wprawiła mnie we wzburzenie. Przecież jeśli jestem istotą ludzką, to moja historia jest równie ważna, jak dzieje króla Leara czy księcia Hamleta, które taki William Szekspir uznał za stosowne szczegółowo opisać. Decyzja zapadła we mnie niemal poza moją wolą: zrobię to samo, co on”.

I od kolejnej strony zaczyna się opowieść: „Kiedy sięgam w przeszłość, najdalej jak potrafię, jestem w piwnicy. Czy to jest to, co się nazywa wspomnieniem?”.

W piwnicy, w bunkrze, za kratami, na jednej przestrzeni mieszka 39 kobiet i ona „dziewczynka” – lata później też tak będą się do niej zwracać, nigdy nie poznamy jej imienia, chyba go nigdy nie miała. Dziewczynka, bo jest najmłodsza, nie wiedzieć czemu została z nimi tu zamknięta, może przez pomyłkę. Minęło już co najmniej 10 lat, jak tu przebywały. Nie pamiętały, dlaczego i jak się tu znalazły, ale zachowały skrawki obrazów z wcześniejszego życia, gdy miały mężów, dzieci, pracowały jako kasjerki, krawcowe, robotnice. W głowie dziewczynki nie malowały się żadne obrazy z przeszłości. To, co znała, to była ta klatka, strażnicy przechadzający się wzdłuż krat, trzech, żaden nigdy nie odezwał się nawet słowem ani do nich, ani do siebie nawzajem. Obserwowali.

Kobietom wolno było rozmawiać, ale już nie dotykać się, nie podnosić głosu, nie płakać, nie śmiać się, a gdy któraś nie przestrzegała tych nigdy niewyartykułowanych głośno reguł, obok niej trzaskał bicz. To wystarczało, by znów zapanował porządek. W klatce nie było przepierzeń, miska latryna znajdowała się pośrodku, jakakolwiek intymność została odebrana; na porę snu rozkładało się materace, na porę czuwania układało się je jeden na drugim. Miały kuchenkę, na której przyrządzały posiłki z produktów dostarczanych codziennie przez strażników. Miały dostęp do wody i porcji czarnego mydła.

Dziewczynka trzymała się osobno, nienawidziła tych kobiet, nigdy nie odpowiadały na jej pytania, potrafiły godzinami rozprawiać, jak tym razem przyrządzić marchewkę i mięso, choć zawsze dysponowały tylko garnkiem i wodą. Dziewczynka miała już jakieś 15 lat, tak szacowały kobiety, choć ona nie rozumiała, co to znaczy. Nie miesiączkowała i nigdy nie miała już miesiączkować, więc przynajmniej nie musiała się troszczyć o gałganki, które służyły pozostałym za podpaski. Całymi dniami siedziała w kucki i myślała, skoro nie mogła zaspokoić ciekawości. Aż zaczęła liczyć bicia swego serca, w ten sposób zaczęła odmierzać czas. Dla kobiet stała się żywym zegarem, co wytrąciło je też wreszcie ze stuporu. Odkryły, że nie żyją wedle rytmu dobowego. Noce i dnie były fikcyjnymi umownymi porami. Gdy światło się zapalało, był ranek, gdy gasło – zapadała noc. Decydowali o tym strażnicy, a może ich przełożeni? Mierzyły sen, przerwy między posiłkami, choć nie miało to żadnego znaczenia. I tak jedyne, na co czekały, to śmierć, która ich wybawi z niewyjaśnionej niewoli i odarcia z godności. Próby samobójcze kończyły się karą, nigdy sukcesem. Aż pewnego dnia rozległ się alarm, syreny zaczęły wyć w momencie, gdy strażnik otworzył kratę, by podać im jedzenie. Na dźwięk alarmu mężczyźni rzucili się do ucieczki, nie zamknęli za sobą kraty, zostawili klucz w zamku.

Nagle były wolne. Wyszły na zewnątrz, świeciło słońce. Dziewczynka szalała z radości. Kobiety zorientowały się, że są na wyludnionej pustej równinie, nigdzie na horyzoncie nie było widać budynków, oznak życia, miasta. Czy były na innej planecie? Co się wydarzyło na Ziemi? Ich wolność okazała się kolejną klatką. Nadal miały tylko siebie. I zapasy z piwnicy, których mogło im wystarczyć na długo. Zaczęły wędrówkę w poszukiwaniu życia, innych. Będą tak wędrować latami, spotykać tylko inne bunkry, klatki, a w nich po 40 kobiet – w jednej, z zaskoczeniem, znajdą 40 mężczyzn – nieżywych, nie miały tyle szczęścia, co one, gdy zawyły syreny. Dziewczynka nauczy się wszystkiego, co będą w stanie przekazać jej towarzyszki. Polubi stolarkę i budowanie domów. Będzie próbowała zrozumieć, co znaczy miłość, bliskość, połączenie dwóch ciał. Niektóre kobiety będą spały parami w uścisku. Ona nigdy nie polubi dotyku. Gdy wszystkie umrą, a ona zostanie sama, jako najmłodsza, odnajdzie urządzony jak dom schron pod ziemią, a w nim, poza różnymi sprzętami i meblami z życia, którego nigdy nie zaznała, książki: Szekspira, Dostojewskiego, Cervantesa oraz dzieła naukowe o astronomii.

Jacqueline Harpman (1929-2012) urodziła się w Belgii, dzieciństwo spędziła w Casablance, gdzie jej rodzina pochodzenia żydowskiego zdążyła uciec przed nazistami. Napisała kilkanaście książek, a zawodowo zajmowała się psychoanalizą. Jej powieść „Ja, która nie poznałam mężczyzn” to metafora, echo po Zagładzie, próba opisania eksterminacji milionów niewinnych istot ludzkich, pozbawienia ich godności, prawa do intymności, do podejmowania decyzji, w końcu do życia, zamykając ich w obozach koncentracyjnych. To również rodzaj przypowieści feministycznej, o roli kobiety w społeczności, ale i o roli mężczyzny, który ma władzę i używa jej wedle uznania. To opowieść o pamięci, o nieposiadaniu wspomnień albo chęci ich wyparcia. I w końcu o iluzji wolności. Wielowarstwowa książka napisana eleganckim językiem, którą można czytać jak wciągającą, budzącą grozę powieść – co przynosi chwilową przyjemność i rozrywkę. Ale też jak ontologiczny traktat, zatykający w piersi oddech i długo odbijający się echem w myślach. Dziwne, że dopiero teraz doczekała się polskiego przekładu, ale dobrze, że nie ukazała się w czasie pandemii. Czytanie jej w izolacji mogłoby być zabójczą lekturą.

(Fot. materiały prasowe)

Jacqueline Harpman, „Ja, która nie poznałam mężczyzn”, przekład z francuskiego Katarzyna Marczewska, wydawnictwo ArtRage

Maria Fredro-Smoleńska
Proszę czekać..
Zamknij