Znaleziono 0 artykułów
31.03.2019

Joanna Chmura: Z bulimii wychodzi się powoli

31.03.2019
Joanna Chmura (Fot. Luka Łukasiak)

Kiedy chorowała na anoreksję, ważyła 39 kilogramów. W bulimii jej waga podskoczyła do 70 kilogramów. Gdyby miała wybierać, która choroba jest gorsza, powiedziałaby, że bulimia, bo jest nieprzewidywalna i skazuje na samotność. Nikt nie współczuje osobie, która nie jest chorobliwie chuda. A cierpienie jest tak wielkie, że odbiera chęć życia.

Gdybyś mogła, to jaką radę dałabyś sobie młodszej?

Przede wszystkim nie poganiałabym siebie. Chorowałam rok na anoreksję i 8 lat na bulimię i z perspektywy czasu wiem, że proces wychodzenia z zaburzeń odżywiania trwa. Wtedy to tempo frustrowało mnie, bo efekty zdrowienia przychodziły bardzo powoli. Więc gdybym mogła coś powiedzieć sobie młodszej, to po pierwsze, zapewniłabym siebie, że to kiedyś minie, a po drugie, zachęcałabym samą siebie do cierpliwości wobec procesów zachodzących w mojej psychice i ciele.

Od czego zaczęły się twoje zaburzenia odżywiania?

Trudno powiedzieć. Nie ma konkretnej daty, kiedy to się zaczęło, ani jednej przyczyny, która to wywołała. To był cały system naczyń połączonych. W moim przypadku wpływ na to miał taniec towarzyski, który trenowałam, świeżo pojawiające się w Polsce kolorowe magazyny promujące szczupłą sylwetkę, Kościół oraz stosunek do ciała, jaki był w mojej rodzinie.

Powiesz o tym coś więcej?

Dla tancerki obcowanie z ciałem jest codziennością. W okresie przeobrażania się z dziecka w nastolatkę staje się to szczególnie absorbujące, bo nagle do głosu zaczyna dochodzić seksualność. Eksponowane ciało, szczególnie w tańcach latynoamerykańskich, staje się obiektem seksualnym. Widziałam, że się zmieniam. Biodra zaokrągliły się, piersi urosły. Nie wiedziałam, jak mam to przyjmować, co się właściwie ze mną dzieje. Nikt ze mną o tym nie rozmawiał. Pewnie też dlatego, że byłam wychowywana w katolickim otoczeniu, w którym na ciało patrzyło się jak na narzędzie.

Joanna Chmura (Fot. Luka Łukasiak)

I do czego miało ono służyć?

Ciało było robocze. Pełniło funkcję przenoszenia z miejsca na miejsce. Trzymało przy życiu. Poza tym w kościele wielokrotnie słyszałam, że ciało nieustannie jest wystawione na pokusy i chce mnie sprowadzić na manowce, domagając się jedzenia, picia, a w końcu seksu. Dowiadywałam się, że moje własne ciało może być dla mnie zagrażające. Pamiętam, kiedy przygotowywano nas do pierwszej komunii świętej, ksiądz powiedział dziewczynkom, żeby uważały na chłopców, bo będą nam próbowali wejść między nogi, czyli w miejsce, z którego wyszli. I że to my, kobiety, prowokujemy ich i to na nas spoczywa odpowiedzialność za to, żeby tak się nie stało. Uwierzyłam wtedy, że ciało jest siedliskiem zła. Dziś, mając świadomość, którą zdobyłam dzięki terapii, widzę związek między tą narracją a moim zachorowaniem na anoreksję. Nieświadomie, pod wpływem tego, co słyszałam, próbowałam zatrzymać okres dojrzewania, a mówiąc brutalnie – zniknąć, żeby nie było problemów z moim dojrzewającym ciałem.

Jak łączyłaś przekaz płynący z kościoła z tańcem towarzyskim, w którym ciało wystawiane jest na pokaz, ma być ekspresyjne, momentami uwodzicielskie?

W ogóle się nad tym nie zastanawiałam, bo przede wszystkim nie akceptowałam swojego ciała. Nie podobały mi się moja twarz, włosy, nogi. Pamiętam, jak wiele lat później poszłam na pierwszą w swoim życiu terapię i psychoterapeutka zapytała mnie, co lubię w swoim ciele. Powiedziałam jej, że paznokcie. To była jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy. Miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości i wydawało mi się, że nie lubię siebie, bo jestem niezgrabna, nieproporcjonalna, gruba i że jeśli tylko to się zmieni i wyładnieję, to automatycznie spojrzę na siebie życzliwiej.

I co z tą myślą zrobiłaś?

Pojechałam na obóz taneczny do Krynicy Górskiej. Miałam wtedy 15 lat. Zobaczyłam koleżanki ze starszej grupy, które były wiotkie, ładne i za którymi oglądali się chłopcy. Za mną nikt się nie uganiał, więc wydedukowałam, że żeby mieć czyjąś uwagę, trzeba być atrakcyjnym i szczupłym. Zaczęłam obserwować, co te dziewczyny jedzą, i naśladowałam je. Z dwutygodniowego obozu wróciłam chudsza o 3 kilogramy.

Ktoś to zauważył?

Mnóstwo osób. Włącznie z dorosłymi, którzy chwalili tę zmianę. Rodzice innych tancerzy mówili, że pięknie wyglądam, a nauczycielki w szkole pytały z uznaniem, co zrobiłam, że tak schudłam. Zrobiło się wokół tego zamieszanie i zrozumiałam, że gdy gubię kilogramy, to ludziom to się podoba, bardziej mnie zauważają, a przez to może i lubią. Zaczęłam więc ograniczać jedzenie, karmiąc w ten sposób niskie poczucie własnej wartości, a potem wpadłam w pętlę, która na długie lata stała się osią mojego życia.

Joanna Chmura (Fot. Luka Łukasiak)
Joanna Chmura (Fot. Luka Łukasiak)

Co jadłaś?

Na początku wszystkie porcje dzieliłam na pół. Nakupowałam też gazetki z poradami, jak schudnąć, i uczyłam się z nich liczenia kalorii. Z czasem wybierałam produkty, które miały ich najmniej. W ekstremalnym okresie zdarzało się, że nic nie jadłam przez cały dzień albo tylko wieczorem jedną marchewkę, jabłko albo kromkę chleba.

Czułaś głód?

Nie. Po pewnym czasie przestaje się go odczuwać.

Jak to jest nie czuć głodu?

Dla mnie to było wspaniałe uczucie. To, co mi dała anoreksja, to złudne poczucie kontroli. Uczucie braku łaknienia było dla mnie potwierdzeniem, że zapanowałam nad własnym ciałem. Że nie rządzą nim impulsy, tylko ja mu dyktuję, kiedy będzie jeść. Miałam poczucie, że każdego dnia przybliżam się do swojego celu, którym była wymarzona waga. Z 60 kg zeszłam do 50. A potem ta granica przesuwała się coraz bardziej, aż dobrnęłam do 39 kg.

Podobałaś się sobie?

Tak. Mimo że miałam wysuszoną skórę, która schodziła płatami, włosy i paznokcie łamały się, nogę miałam grubości przedramienia, wzrok był tępy, a okres zatrzymał się na rok. To wszystko nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, co wskazywała waga, choć gdy osiągnęłam 39 kilogramów, zrozumiałam, że chyba coś jest nie tak.

A otoczenie nie zwracało uwagi na to, jak wyglądasz?

Pamiętam, że mój trener tańca wziął mnie na rozmowę. Siedzieliśmy na murku, a ja machałam chudymi nogami. Byłam już samą skórą i kośćmi. Moje białe buty do tańców standardowych musiałam dodatkowo wiązać gumką wokół stopy, bo mi spadały. Trener powiedział, że się o mnie martwi i boi, bo widzi, że chudnę. Zapytał, czy coś złego się dzieje, czy czegoś potrzebuję i czy może mi pomóc. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, bo według mnie wszystko było w porządku. Podobnie nie rozumiałam mojego starszego brata, który ze strachu o mnie i moje życie irytował się, że mało jem. On i cała rodzina w najtrudniejszym etapie choroby chcieli pilnować, żebym regularnie jadła. A dla mnie to była tortura. To tak, jakby osobie, która boi się pająków, zaproponować, żeby zaczęła je przytulać. Jedzenie wywoływało we mnie paniczny lęk.

Joanna Chmura (Fot. Luka Łukasiak)

A co robiłaś w czasie rodzinnych przyjęć albo świąt, kiedy wszyscy siedzieli przy jednym stole i patrzyli, co jesz?

Nakładałam sobie maleńkie porcje albo ukradkiem brudziłam talerz i mówiłam, że już zjadłam. Skutkiem ubocznym tej choroby jest to, że uczysz się kłamać. Mówiłam więc, że jadłam wcześniej, albo chowałam jedzenie. A gdy nie mogłam go ukryć, wmuszałam w siebie cokolwiek, a następnego dnia wstawałam o 5 rano i biegłam 5 kilometrów, żeby pozbyć się kalorii. Wiedziałam, że jeśli zjem, to potem będę musiała to odpracować.

Mama reagowała?

Wydaje mi się, że mama jako pierwsza zauważyła, że coś jest nie tak. Pamiętam, że przyszła do mnie, usiadłyśmy razem na podłodze w pokoju i powiedziała, że martwi się o mnie. Wtedy po raz pierwszy rozpłakałam się i powiedziałam jej, że nie umiem już jeść i nie wiem, co mam zrobić, żeby znowu zacząć. Przyznałam, że ciało przejęło nade mną kontrolę, że mnie zawodzi i jestem tym przerażona. Mama zabrała mnie do lekarki rodzinnej, która stwierdziła, że nadmiernie się odchudzam, i zaproponowała, żebym zmieniła otoczenie na jakiś czas, że to powinno pomóc. Nie rozpoznała u mnie anoreksji, mimo że ważyłam wtedy 39 kilo, ale 20 lat temu mało kto miał wiedzę na jej temat.

I co się z tobą dalej działo?

Mama podchwyciła pomysł lekarki, żebym choć na chwilę zmieniła środowisko. Obie pomyślałyśmy, że to dobry pomysł, tym bardziej że zbliżały się wakacje. Mówiłam dobrze po angielsku, więc dość naturalnie pojawiła się propozycja, żebym poleciała do Stanów na kilkutygodniowy kurs językowy. I tak znalazłam się w Kalifornii, gdzie zamieszkałam z amerykańską rodziną i chodziłam do szkoły. Z Ameryki wróciłam z bulimią, która była ze mną przez kolejnych 8 lat.

Amerykańska rodzina nie była zaniepokojona twoją chorobliwą chudością?

Byli bardzo taktowni, więc nie komentowali mojego wyglądu, tym bardziej że przedstawiłam im się jako tancerka, więc uznali za oczywiste, że tancerki właśnie tak wyglądają. W każdym razie nie dociekali. Przyleciałam do Santa Barbara dokładnie w Dniu Ojca i akurat urządzali imprezę z tej okazji. A że byli rodziną patchworkową, to w domu było trzech ojców, dwie matki i cała gromada dzieci. Pochodziłam z kraju, w którym rodzinę tworzyli mama, tata i ich dzieci. A tu zobaczyłam ludzi połączonych nietypową dla mnie relacją, w której było mnóstwo wzajemnego szacunku i miłości. I tak mnie to zadziwiło i poruszyło, że po tej imprezie wieczorem, kiedy wszyscy już się rozeszli, zeszłam na dół do kuchni, otworzyłam ich wielką jak szafa lodówkę i zaczęłam jeść. Pochłonęłam mnóstwo chleba, niezliczoną ilość ciastek i lodów.

O czym myślałaś, jedząc to wszystko?

Że chciałabym się najeść nie tym, co było rozłożone na półmiskach na stole, ale tym, co działo się między ludźmi. Życzliwością, miłością, szacunkiem, akceptacją i zgodą na to, że można żyć niekonwencjonalnie. I kiedy skończyłam jeść, przez mikrosekundy poczułam ulgę. To było tak przyjemne, że po jakimś czasie zapragnęłam znowu ją poczuć. Problem tylko polegał na tym, że objadanie się wywoływało we mnie poczucie winy, bo oddalało od celu, jakim było chudnięcie.

Gdybym miała wybierać, która choroba była gorsza, anoreksja czy bulimia, to powiedziałabym, że zdecydowanie bulimia. W anoreksji możesz zniknąć, odgrodzić się od świata, czasem od kogoś usłyszysz, że jesteś biedna, wzbudzisz w kimś litość, ale najważniejsze jest, że wydaje ci się, że wszystko masz pod kontrolą. Bulimia jest nieprzewidywalna. Nigdy nie wiesz, kiedy w twoim życiu wydarzy się coś, co spowoduje, że będziesz musiała kompulsywnie się najeść. Gdybym dzisiaj nadal chorowała, to po naszym wywiadzie, który jest dla mnie emocjonujący, poszłabym do dyskontu, kupiła trzy paczki ciastek, nażarła się nimi i dopiero wtedy ruszyłabym dalej do swoich obowiązków. Jedzenie rekompensowało mi brak umiejętności przeżywania emocji.

Joanna Chmura (Fot. Luka Łukasiak)

Jakie emocje zajadałaś?

Na pewno złość, bo byłam grzeczną dziewczynką, która się nie złości. Smutek, bo w życiu trzeba być wesołym. Lęk przed wchodzeniem w bliskie relacje i przed miłością. Ale to nie było tak, że zjadałam pudełko lub dwa ptasiego mleczka albo jakieś wykwintne danie. W bulimii nie ma znaczenia, co jesz, więc kiedy chorowałam, potrafiłam wepchnąć w siebie stare udko kurczaka, które akurat znalazłam w lodówce, następnie wyjeść ryż z garnka, zagryźć to ciastkami, a na koniec popić to wszystko mlekiem. To było ohydne, ale ważne było tylko to, żeby jak najszybciej się najeść, bo emocje, które czułam i których nie umiałam wyrazić, rozsadzały mnie. Trochę jak w uzależnieniu, tylko zamiast alkoholu czy narkotyków ulgę przynosi jedzenie.

Kto wiedział o tym, że chorujesz na bulimię?

Nikt. Ciekawe jest to, że anoreksją wiele osób interesowało się, bo była widoczna. Bulimii nie widać na pierwszy rzut oka. I miałam poczucie, że jestem z nią sama, ekstremalnie sama, ale jednocześnie bałam się komukolwiek do niej przyznać, bo się jej wstydziłam.

A czego konkretnie?

Tego, że nie panuję nad swoimi popędami, że nie radzę sobie z życiem, z emocjami, że nie jestem sprawcza i że jestem gruba, bo przytyłam do 70 kilogramów. Zaczęłam się bać, że jak mnie chłopak przytuli, to od razu wyczuje, że mi bok ze spodni wystaje albo że mam grube ramiona. Na każdej imprezie studenckiej, gdy ktoś chciał mnie objąć na przywitanie, przeżywałam stres. Najchętniej więc przytulałam się w kurtkach. To była warstwa ochronna, przez którą nikt nie mógł wyczuć mojego ciała. Nienawidziłam wiosny i lata, bo to był czas, kiedy nie mogłam ukryć fałd tłuszczu. Nienawidziłam chodzić na basen. Tylko dwa razy w życiu pojechałam ze znajomymi na wspólne wakacje nad morze, żeby nie musieć się przy nich rozbierać. Pamiętam, że chodziłam bardziej ubrana niż rozebrana, mimo że było lato. Zakupy zawsze robiłam sama, bo bałam się, że któregoś dnia nie zmieszczę się w rozmiar 42 i ktoś mnie na tym przyłapie. Mam bardzo mało zdjęć z tego okresu, bo nie mogłam na siebie patrzeć.

Jak się wychodzi z bulimii?

Powoli. Trzeba zacząć świadomie zauważać trudne momenty, w których sięga się po jedzenie, i podjąć decyzję, że koszty związane z bulimią są dużo większe niż korzyści i chwilowa ulga, którą daje objadanie się. Stopniowo trzeba zacząć uczyć się wyrażać emocje. Mnie było najtrudniej ze złością, nawet z samym przyzwoleniem sobie na nią. W drodze do zdrowienia robi się trzy kroki do przodu i dziesięć do tyłu, więc łatwo można zwątpić, że choroba kiedyś minie. Przypłaciłam to depresją, bo czułam się uwikłana. W którymś momencie byłam tak zrozpaczona tym, że poprawa nie następuje, że poszłam w ciągu dnia do kościoła, kiedy nikogo w nim nie było, i na klęczkach przeszłam drogę od wejścia do samego ołtarza. Wydawało mi się, że jak się czegoś bardzo pragnie, to tak trzeba zrobić. Modliłam się do Boga, żeby mnie uwolnił, żeby mi zabrał chorobę, bo bałam się, że zostanę z nią do końca życia. A perspektywa życia z bulimią była przerażająca. Wręcz odbierała mi chęć do życia.

Wierzysz dalej w Boga, po tym, co słyszałaś w kościele i na lekcjach religii?

W Boga wierzę nawet bardziej niż kiedyś. Wierzę w anioły, które nas strzegą. Nie wierzę natomiast w Kościół katolicki, bo to, co proponuje, w moim odczuciu nie służy ludziom.

A podobasz się sobie, lubisz swoje ciało?

Są takie dni, kiedy bardzo. W skali od 0 do 10 powiedziałabym, że od 6 do 9, a kiedyś powiedziałabym, że oceniam siebie na -500. Teraz jest z tym o niebo lepiej.

Nina Harbuz
Proszę czekać..
Zamknij