Znaleziono 0 artykułów
05.01.2020

„Judy”: Po tej stronie tęczy

05.01.2020
(Fot. materiały prasowe)

W filmie przedstawiającym ostatnie miesiące życia Judy Garland z dawnego blasku gwiazdy zostało tylko kilka cekinów na jej scenicznych strojach. „Judy” to w pierwszej kolejności film aktorski. Jego sercem, sensem i butlą z tlenem jest Renée Zellweger, która za rolę w biografii nieszczęśliwej, straumatyzowanej, walczącej z uzależnieniami artystki dostała Oscara. 

Łowca głów dostrzega niezwykły talent młodej dziewczyny. Aspirująca artystka dostaje szansę na sukces. Show-biznes przeżuwa naiwną dziewczynę, wyciskając z niej wszystkie soki, po czym wypluwa. Już nie tak świeżą, za to z nałogami, lękami i traumą. Ile było młodych kobiet, których życiorys dałoby się zamknąć w tych kilku zdaniach? Zbyt wiele. Niektóre, tak jak Drew Barrymore, pokonały demony, by wyjść na prostą. Inne, jak Whitney Houston, odniosły ogromny sukces, ale przegrały życie. Jeszcze inne uzależnienie zjadło, zanim zdążyły w pełni rozbłysnąć, tak jak chociażby Brittany Murphy. A w ich cieniu – całe szeregi tych, których imion nigdy nie poznamy.

(Fot. materiały prasowe)

Jedną z tych, którym udało się porwać cały świat, była Judy Garland. W dobie post-#MeToo jej historia wydaje się niezwykle na czasie. Urodzona w niewielkim miasteczku Grand Rapids w stanie Minnesota w 1922 roku aktorka odnosiła sukcesy w zmaskulinizowanej branży. Przez cały czas kariery wmawiano jej jednak, że nie jest wystarczająco ładna. A ona wytrwale walczyła ze stereotypami określającymi to, jak należy wyglądać, by być godną statusu gwiazdy. Jej tarczą ochronną był wielki talent. Źle traktowana przez rodziców, zmagała się z traumą z dzieciństwa. Miała pecha trafić na czasy, gdy pomoc psychologa nie była jeszcze w branży filmowej równie oczywista jak dziś. W swoim cierpieniu była sama. Decydenci z wielkich wytwórni od początku wmuszali w nią mocne leki, co doprowadziło do wieloletniego uzależnienia. Miała na koncie pięć małżeństw, aborcje, samotne macierzyństwo. Była ofiarą przemocy, zdrad, molestowania. A także wieloletnich ataków tabloidów, które z wściekłością rozdrapywały każdy kolejny epizod jej życia. Na jej przykładzie można by z łatwością zbudować case study prześladowania ze strony mediów. Garland miała też wielu homoseksualnych fanów i do dziś pozostaje jedną z ikon społeczności LGBT. Nie kryła się ze swoimi poglądami w czasach, w których korzystniej było pozostać konserwatystą. Mimo to trudno byłoby uznać ją za ikonę ruchów emancypacyjnych. Zdawała się desperacko szukać potwierdzenia własnej wartości u mężczyzn. Ofiara rodziców, przełożonych, czasów, na tyle, na ile było to możliwe, ze swojej życiowej próby wychodziła zwycięsko. Do czasu. Na koncie miała kilka prób samobójczych, ale przedawkowanie barbituranów, które doprowadziło do jej śmierci kilka dni po 47. urodzinach, podobno było przypadkowe.

(Fot. materiały prasowe)

„Judy” to nie pierwsze podejście do bogatego życiorysu gwiazdy „Czarnoksiężnika z Oz”. W 2001 roku premierę miała telewizyjna „Historia Judy Garland” w reżyserii Roberta Allana Ackermana. Za źródło posłużyła jej autobiografia Lorny Luft, córki artystki. Film „Judy” został zaś oparty na „End of the Rainbow” (pol. „Koniec tęczy”), nagradzanej sztuce teatralnej Petera Quiltera z 2005 roku. To jego dzieło zaadaptował na potrzeby ekranu Rupert Goold („Złodziej tożsamości. Historia prawdziwa” z 2015 roku). Autor przygląda się ostatnim miesiącom życia gwiazdy. W retrospektywach pojawiają się wspomnienia toksycznej relacji z matką, a także terror przemocowego szefa studia filmowego, Louisa B. Mayera. Po dawnym blasku Judy zostało tylko kilka cekinów na scenicznych strojach. Dzisiejsza Judy ma długi w każdym hotelu w mieście i wraz z dziećmi chałturzy w podrzędnych lokalach. Ameryka straciła cierpliwość do niegdysiejszej dziecięcej gwiazdy, dziś nieobliczalnej kobiety w średnim wieku. Menedżer sugeruje trasę po Wielkiej Brytanii – tam Garland wciąż jest ponoć uwielbiana. Występy utrudnia walka z uzależnieniem i stanami lękowymi, ale z pomocą asystentki performerka walczy. Recenzje są coraz lepsze, fani zachwyceni. Do Londynu przyjeżdża jej młody kochanek, wkrótce mąż, Mickey Deans. Przez chwilę wszystko jest dobrze.

(Fot. materiały prasowe)

Z dużą ciekawością obserwuje się przepływ energii pomiędzy aktorką a jej postacią. Podczas naszej rozmowy reżyser nazwał urodzoną w roku śmierci Garland Zellweger „artystką o wysokiej temperaturze wewnętrznej”. – To ją łączy z Judy. Mocno angażuje się w swoje role, jest w nich fizyczna, namacalna. Zazwyczaj aktorzy wyłączają się wraz z komendą „cięcie”, a ona nawet wtedy poruszała się tak jak postać, trwała w niej. Najważniejsze było znalezienie środka, odpowiedniej tonacji. Twórcy utrudnili sobie to zadanie, decydując się na oddanie Renée głosu, i to dosłownie. Aktorka sama śpiewa evergreent: „Get Happy”, „Trolley Song”, „Over the Rainbow”. Zellweger musiała najpierw zlać się z Judy, by potem, krok po kroku, odnajdować w roli siebie. Metodą Goolda było odejmowanie: łagodzenie ekspresji, żegnanie manieryzmów, doszlifowywanie. Misja zakończyła się powodzeniem. Amerykanka jest jako Garland porywająca, a jej transformacja – kompletna. Oglądając „Judy”, mamy wrażenie, że niegdysiejsza Bridget Jones całkowicie przeobraziła się w swoją bohaterkę. Wystarczy jednak zestawić kadry z filmu i archiwalne nagrania, by uzmysłowić sobie, że różnice są znaczne. To nie maska ani przebranie. Udało się rozgraniczyć uchwycenie esencji i efekciarskie naśladownictwo. Twórcom filmowych biografii zbyt często zdarza się to lekceważyć.

Film nie zachwyca inscenizacją ani nie proponuje odkrywczych rozwiązań wizualnych. Raz na jakiś czas potyka się o narracyjne dziury, zbyt pochopnie wypełniane biograficznymi oczywistościami lub zaklejane podręcznikową psychologią. Mimo opisywania wielu traumatycznych zdarzeń „Judy” pozostaje też obrazem wręcz purytańskim pod względem wizualnym. Widzimy, że Garland żyła niemalże według maksymy „sex, drugs and rock’n’roll”, tymczasem na ekranie widzimy ugrzecznioną wizję życia, w którym namiętność kończy się zawsze pod kołdrą, a napad paniki – za zamkniętymi drzwiami łazienki. Żadnych mocnych zbliżeń, paradokumentalnej estetyki, brudu. Ten konwencjonalny język odbiera filmowi Goolda psychologiczną przenikliwość. Ale nie blokuje jego emocjonalnego potencjału. „Judy” to w pierwszej kolejności film aktorski. Jego sercem, sensem i butlą z tlenem jest Renée Zellweger. Zapada się w roli jak Garland w piosence. Głosy o oscarowej kreacji aktorki nie są przesadzone. 

 

Anna Tatarska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Judy”: Po tej stronie tęczy
Proszę czekać..
Zamknij