Znaleziono 0 artykułów
31.12.2022

Karolina Szymczak: Na własny rachunek

31.12.2022
Karolina Szymczak / Fot. Agata Serge

Karolina Szymczak nie ma złudzeń – w Polsce jest „żoną znanego męża”, Piotra Adamczyka. Z kolei jej filmowy mąż, grany w „Babilonie” Damiena Chazelle’a przez Brada Pitta, odciągnął uwagę od jej własnego sukcesu. Nam opowiada o kulisach pracy w „fabryce snów”, wsparciu kobiet na hollywoodzkich planach, którego brakuje jej na rodzimym podwórku, oraz o tym, dlaczego zamiast cieszyć się sukcesem polskich aktorów odbieramy im go hejtem.

W Polsce jesteśmy przed premierą „Babilonu”, ale w Stanach film jest już w kinach. W jego pierwszych recenzjach najczęściej padają słowa „szaleństwo”, „dzikość”, „doskonałość”. O czym jest ta ekscytująca historia, której stałaś się częścią?

To film, którego ludzie nie spodziewają się po Damienie Chazelle’u. Jest i dziki i zwariowany, bo takie były lata 20. i 30. w Stanach – nie było żadnych zasad w środowisku filmowym, żadnych kar, nikt nie brał odpowiedzialności za swoje zachowanie. „Babilon” jest wspaniałą historią dla wszystkich, którzy pracują w branży filmowej – będzie to niesamowita podróż przez proces tworzenia filmu. Żarty będą śmieszyć najbardziej tych, którzy spędzili choć jeden dzień na planie filmowym. Dla widzów to przypomnienie, jakie emocje daje kino. Jak bardzo jest potrzebne. To piękny film, który zabiera nas do epoki, kiedy się rodziło kino i oczarowywało widzów.

Kim jest twoja bohaterka?

Gram Olgę Putti, węgierską aktorkę kina niemego, drugą żonę Jacka Conrada, granego przez Brada Pitta. Jej postać została wykreowana na wzór autentycznej aktorki żyjącej w tamtych czasach, ale nie mogę zdradzić jej prawdziwego imienia i nazwiska. Jedyne, co mogę powiedzieć o mojej bohaterce, to, że jest bardzo porywcza. Ma zdecydowanie włoski temperament.

Karolina Szymczak jako Olga Putti na planie Babilonu / Paramount Pictures

Przygotowując się do roli, mogłaś poznać bliżej swoją postać?

Tak, jak najbardziej. Czytałam o niej wycinki biograficzne, co pozwoliło mi poznać jej osobowość. Moja rola jest bardzo mała, więc wiedziałam, że muszę nadać jej wyrazistego charakteru. Dzięki temu, że zgłębiłam jej życiorys, na planie mogłam zaproponować Damienowi i Bradowi sposób, w jaki chciałabym zagrać daną scenę, bo czułam, że Olga właśnie tak by to zrobiła. Możliwość przygotowania się na podstawie archiwalnych nagrań czy tekstów to wielka pomoc w pracy. 

Ale zanim stanęłaś na planie, musiałaś przejść cały proces castingowy i pokonać konkurencję liczącą setki aktorek, co jest ogromnym sukcesem. Jak stałaś się częścią „Babilonu”?

To był ogólnoświatowy casting – do tej roli szukali Europejki, uczestniczyły w nim też moje koleżanki z Polski. Mój agent zgłosił mnie do castingu, nagrałam self-tape jeszcze w pandemii w 2020 r., wysłałam ją i zapomniałam o niej, zajęłam się kolejnymi sprawami. Rok później dostałam telefon od agenta, który zapytał, czy pamiętam o tym nagraniu, bo pytają o moje terminy i chcą, żebym nagrała tę scenę po węgiersku. Byłam pewna, że będę miała chociaż tydzień na przygotowanie, ale okazało się, że muszę to zrobić na następny dzień, co wydawało mi się niewykonalne. Mój agent powiedział, że albo to biorę, albo nie – na moje miejsce były setki innych dziewczyn. Skontaktowałam się przez portal do nauki języków z nauczycielką węgierskiego, która nauczyła mnie wypowiadać te kwestie. Napisałam je sobie na kartkach, okleiłam nimi pokój, nauczyłam się ich na pamięć i zaczęłam nagrywać. W tym czasie zapukał do naszego mieszkania ochroniarz, bo dostał zgłoszenia o awanturze. Wytłumaczyłam mu, że nagrywamy scenę, poprosiłam, żeby dał mi szansę na jeszcze jedną próbę „awantury”, na co się zgodził. Wysłałam nagranie, a do mojego managera po 15 minutach osobiście zadzwoniła Francine Maisler, jedna z najlepszych kierowniczek obsad w Stanach, z dobrymi wieściami. Pierwsze, co zrobiłam, to pobiegłam do ochroniarza powiedzieć mu, że wygrałam casting. 

W polskich mediach twoje spotkanie na planie z Bradem Pittem odbiło się szerokim echem. Pomińmy sensacyjne nagłówki, jak wspominasz pracę na planie?

Niestety wszyscy skupili się na tym, że się „chwalę”, że przytulił mnie Brad Pitt. Przytuliła mnie także Olivia Hamilton, Damien Chazelle – cały plan! To jest normalne, że po dużej, wyczerpującej scenie aktorzy chcą się wesprzeć, podziękować, wyrazić emocje. To, że przytulił mnie Brad Pitt, akurat nie jest moim największym sukcesem. 

Ale usłyszałaś od niego słowa uznania. To już na pewno jest sukces.

Karolina Szymczak / Fot. Agata Serge

Powiedziałam to w mediach, bo to dla mnie naprawdę ogromne przeżycie. Kiedy byłam dziewięcioletnią dziewczynką, wzięłam udział w przeglądzie teatrzyków szkolnych i wygrałam nagrodę na najlepszego Kopciuszka. Szłam z tą nagrodą z mamą do dziadków i powiedziałam jej wtedy, że moim największym marzeniem byłoby zagrać z Bradem Pittem. Spełniłam marzenie tej dziewczynki! Zagrałam z Bradem Pittem! Moim osobistym sukcesem jest to, że zaufał mi sam Damien Chazelle i mogłam stanąć oko w oko z Bradem na planie. Podglądać go, jak pracuje. Uczyć się od niego. To było niesamowite doświadczenie, które pozostanie w moim sercu na zawsze. Myślę, że każdy, kto spełniłby swoje marzenie, cieszyłby się tym i dzielił z innymi.

Na planie spotkałaś całą plejadę wielkich nazwisk na czele z Damienem Chazelle’em, który nie robi skromnych filmów. Oszałamiająca była nie tylko obsada i scenografia, lecz także kostiumy.

Mary Zophres pracowała z Damienem Chazelle’em przy większości filmów. Wspaniale czuje to, jak powinny wyglądać kostiumy, by oddać charakter filmu i poszczególnych osobowości. Ale to też wynika z tego, że Chazelle dobiera sobie osoby, które lubią współpracować. Mary też nie jest z tych, którzy tkwią uparcie przy swojej wizji. Pytała mnie, co chciałabym mieć w danej scenie, jak widziałabym siebie w tej czy innej propozycji. Zależało jej na tym, żeby odkryć styl Olgi razem ze mną.

Damien Chazelle wyrasta na jednego z najważniejszych reżyserów kina. Jak wspominasz pracę z nim? Dużo mówi się o jego wyjątkowym sposobie prowadzenia aktorów.

Jest magicznym reżyserem. Przypomina genialnego chłopca, który tworzy swój świat, do którego ma dostęp tylko on i kilka osób. To, jak się tym cieszy, jest piękne. Biega po planie, skacze, zachwyca się, jak aktor wymyśli coś fajnego, wspiera na każdym kroku. Jest bardzo ciepły i wyrozumiały. Ma swoją wizję reżyserską, ale przegaduje ją z aktorami. Miałam scenę, na którą każde z nas – ja, Brad i Damien – mieliśmy zupełnie inny pomysł. To, co im zaprezentowałam, zaskoczyło ich, nie do końca rozumieli, czemu tak poprowadziłam emocje. Wytłumaczyłam im, że Olga jest Europejką, Węgierką, ma zupełnie inną osobowość niż Amerykanki, wychowała się w innej kulturze. To do nich przemówiło.

Poza tym Damien bardzo kocha aktorów, jest zafascynowany nimi i tym, że dzięki nim może pokazywać historie, które wymyślił. Wydaje mi się, że pomaga mu małżeństwo z aktorką, Olivią Hamilton, która jest także producentką „Babilonu”. Dzięki niej ma jeszcze lepsze spojrzenie na perspektywę aktora. Większość osób z ekipy filmowej mówiła, że to był najtrudniejszy plan zdjęciowy, na jakim pracowali, dlatego wsparcie Damiena było tak ważne.

Dlaczego był tak trudny?

Sceny były ogromne. Dopiero, gdy zobaczysz film, zrozumiesz, o czym mówię. Zgrać w jednym momencie tak wielkie ujęcia, na których dzieje się tak dużo naraz, to wielka sztuka i wyczerpujące zajęcie, nad którym ekipa spędzała całe dnie. A Damien ani razu nie tracił cierpliwości, nie powiedział nikomu złego słowa, nawet w trudnych sytuacjach zachował empatię.

Co szczególnie zapadło ci w pamięć z pracy na planie, a może coś cię zaskoczyło?

Cudowne doświadczenie wsparcia między kobietami aktorkami, którego brakuje mi w Polsce. Miałyśmy wspólną scenę z Olivią Wilde i Katherine Waterston, wspaniałymi aktorkami, które, mogłoby się wydawać, jako hollywoodzkie gwiazdy, spoglądają na innych z góry. Nic bardziej mylnego. Kiedy grałyśmy razem, były tak wspierające, otwarte do rozmowy ze mną, traktowały mnie na równi. One znają swoją wartość, wiedzą, w jakim są miejscu i dlaczego się tu znalazły. Nie muszą niczego już udowadniać. Jest to nam bardzo potrzebne w Polsce, żebyśmy patrzyli na siebie z perspektywy tego, co mamy, co możemy, jakie są nasze wartości, bez zazdroszczenia innym. To spotkanie z Olivią i Katherine umocniło mnie jako kobietę, dzięki nim i Damienowi nie czułam się gorsza na tym planie.

Premiera filmu Babilon Damiena Chazellea w Los Angeles / Paramount Pictures

Wchodząc na plan, wiedziałaś, że to będzie coś wielkiego – zagrasz w filmie Chazelle’a u boku Brada Pitta i innych wielkich nazwisk Hollywood. Byłaś tym bardziej zestresowana czy wręcz przeciwnie – zmotywowana? Jak taki plan działa na aktorkę?

Nie będę ukrywać, że denerwowałam się spotkaniem z Bradem. To paraliżujące uczucie, kiedy masz zagrać z aktorem takiego kalibru. Ale z drugiej strony, jak jest „akcja!”, to nie myślisz o strachu, jesteś postacią, którą wykreowałaś wcześniej. Wtedy nie interesuje cię już, czy to jest Brad Pitt, czy Damien Chazelle. Brad mi pomógł, bo jest bardzo wspierający i zabawny. To on jest tą osobą na planie, która wszystkich rozbawia. Ma doskonałe żarty.

Któryś zapadł ci w pamięć?

W jednej scenie miał śpiewać pewną piosenkę, ale śpiewał ją przez cały czas ze swoim akcentem z Missouri i wszyscy błagali go, żeby już przestał. Kiedy w końcu mieliśmy grać scenę, w której naprawdę miał ją zaśpiewać, Lukas Haas wyskoczył z „Jack, please stop!” (a tej kwestii nie miał w scenariuszu) i wtedy wszyscy parsknęliśmy śmiechem, przerwaliśmy ujęcie. Brad lubi opowiadać anegdotki, wprowadza bardzo luźną atmosferę, wszyscy dobrze się przy nim czują. Chociaż przy pierwszym kontakcie rzeczywiście jest nieśmiały. Kiedy powiedziałam to po raz pierwszy w polskich mediach, nie sądziłam, że ktoś odbierze to, że speszył się na mój widok. Nic podobnego! Aktorzy też bywają nieśmiali, mój mąż należy do takich osób. Chodziło mi o to, że Brad nie obnosi się ze sobą, jest zupełnie normalny i wszystkich traktuje na równi.

Masz na koncie rolę w filmie, który został okrzyknięty jednym z najlepszych filmów roku – dostał aż pięć nominacji do Złotych Globów, a przed nim jeszcze oscarowy wyścig. Czy Olga już otworzyła przed tobą kolejne filmowe propozycje?

Karolina Szymczak / Fot. Agata Serge

Cały czas biorę udział w castingach, ale też okres świąteczno-noworoczny jest martwy w Hollywood, wszystko na nowo ruszy w styczniu. Jeśli dostanę szansę w Stanach będę przeszczęśliwa. Moim marzeniem jest też zagrać u nas, w Polsce. Nie zrezygnuję ze Stanów, ale chciałabym móc zagrać w polskim filmie, w którym mogłabym pokazać, że czegoś jednak się nauczyłam. 

Z czego to wynika? Paradoksalnie łatwiej przebić się w Stanach?

Łatwiej mi brać udział w castingach w Stanach. Nikt nie traktuje mnie jak „żonę Piotra Adamczyka”, nikt nie patrzy na to, czy mam dyplomy Akademii Teatralnej, znaczenie ma to, co potrafię, i czy nadaję się do danej roli czy nie. 

W Polsce czujesz się zaszufladkowana?

Niestety tak. W Stanach jestem Karoliną Szymczak, nagrywam casting i jak się podobam, dostaję rolę, jeśli nie – próbuję dalej. Pracuję tylko na swoje nazwisko. Marcin Dorociński trafnie to ujął – zrobił 1200 castingów, zanim dostał angaż w „Mission Impossible”. Za tym jednym tytułem stoi ogrom pracy. W finale castingu jestem ja i jeszcze jedna aktorka ubiegająca się o rolę. A przed nami odrzucono setki innych, zdolnych dziewczyn, o których nikt nie mówi, i o tej, która z nas jej nie dostanie, też nie będzie się mówiło. W tej branży nie ma drugiego miejsca. Ale dla nas, aktorek, bycie w tej najmniejszej puli to też sukces. Martwię się, że w Polsce jestem postrzegana przez pryzmat żony znanego męża, która nic nie potrafi, bo mąż jej wszystko załatwił.

Czy myślisz, że po polskiej premierze „Babilonu” coś się w tej kwestii zmieni?

Jeśli mam być szczera – nie. Pamiętam, jak potraktowano Rafała Zawieruchę po „Pewnego razu... w Hollywood”. Zagrał u Tarantino, dostał wielkiego kopniaka na szczęście i cóż? Wylicza mu się sekundy na ekranie. Nikt nie mówi o tym, że Polakowi udało się wygrać casting u Quentina Tarantino, zagrać u niego, a przy tym zaprzyjaźnić się z Margot Robbie (osobiście opowiadała mi, że dzień wcześniej rozmawiali przez telefon z Rafałem, bo musiała mu powiedzieć, że zagra z polską aktorką). A jemu w Polsce odbiera się ten sukces. Czasy się jednak zmieniają. Ana de Armas wcieliła się w postać Marilyn Monroe – imigrantka zagrała rolę Amerykanki. Wierzę, że komuś z Polski też uda się zagrać ważną rolę w tak dużej produkcji. Życzę nam tego.

Ewelina Kołodziej
Proszę czekać..
Zamknij