Znaleziono 0 artykułów
18.10.2025

„Smashing Machine” to więcej niż biopik o Marku Kerrze. To opowieść o współczesnej męskości

18.10.2025
(Fot. Materiały prasowe Monolith Films)

„Smashing Machine” to więcej niż biopik Marka Kerra czy opowieść o narodzinach mieszanych sztuk walki. Reżyser Benny Safdie rozprawia o kondycji współczesnej męskości, pytając o jej czułe i kruche wymiary. Czy mężczyzna o reputacji twardziela takiego, jak Mark Kerr, może pokazać słabość? Zwątpić w siebie?

Ostatnio modne stały się łysiejące fryzury. Mężczyzna z przerzedzonymi włosami na czubku czaszki wygląda bezbronnie, gdy bujny gąszcz wieńczy lśniąca pustynia. Albo wiatr nagle zwieje zaczeskę i oczom ukaże się niezarośnięta część głowy. Niegdyś w sytuacji pośredniej było przyjęte – gdy włosy nikną na szczycie, lecz mocno porastają zbocza – nosić tupecik. Zaciągać pożyczkę.

Ulubiony odtwórca roli Jamesa Bonda – Sean Connery – we wszystkich filmach z cyklu występował w peruce. Podobał się i wcale nie wymagano, żeby utwardzona brylantyną fala nad czołem była koniecznie prawdziwa.

Dziś wracamy do myślenia o męskości jako polu przegranej bitwy z młodością. Po co się zmagać, uderzać w rozpaczliwe nuty, przywożąc z Turcji naręcza nitek przytwierdzonych do czoła. Zakola tych, którzy uparcie odmawiają ostrzyżenia na zero, nie budzą nic więcej niż czułość. To jak familiarne zbliżenie się do głowy rodziny, gdy dzieci dorastają i wreszcie stają się wyższe od ojca – mogą dostrzec jego łysinę.

Mężczyzna myślący nie musi chełpić się grzywką ani plerezą. Na wulkanie trawa nie rośnie, jeśli tylko pod kopułą kipi lawa refleksji. Gdy ostygnie, żeby wyglądać mądrzej, można zawsze założyć okulary. Zaparowane obudzą czułość. Zdjęte ukażą głębię spojrzenia i delikatną skórę wokół oczu. Wrażliwa męskość jest dziś na czasie jeszcze bardziej niż łysina. Symbolem obu jest „The Rock” za sprawą swoją roli w „Smashing Machine” – filmie nagrodzonym Srebrnym Lwem na festiwalu w Wenecji.

W „Smashing Machine” opowieść o narodzinach mieszanych sztuki walki staje się pretekstem do pytania o współczesne wzorce męskości

(Fot. Materiały prasowe Monolith Films)

Film opowiada o narodzinach mieszanych sztuki walki, znanych jako MMA, a wtedy UFC. Jest rok 1997 i już wtedy mówi się, że mają zakazać tej brutalnej rozrywki. Na czym polega ta dyscyplina i czy przeciwnicy rzeczywiście muszą się nienawidzić, żeby ze sobą walczyć? To właśnie próbuje wytłumaczyć główny bohater napotkanej w poczekalni u lekarza staruszce. Filozof jatki, chwilowo ze śliwą pod okiem, mówi wyważonym tonem: „Narzucam swoją wolę komuś, kto poddaje się w moich rękach”. Wcale nie brzmi jak rzeźnik, a raczej jakby medytował.   

Skupienie na przeciwniku rozumie jako laser, precyzyjnie nakierowany na słaby punkt, a nie rozedrgany jak latarka, której światło miota się, nie wiedząc, gdzie uderzyć. Szkoda, że „Smashing Machine” sam nie jest tak dokładny. Reżyser filmu Benny Safdie debiutuje w tej roli solo, bo wcześniej pracował wspólnie z bratem Joshem, z którym zrealizował „Nieoszlifowane diamenty”, „Good Time” i „Bóg wie co”.

Odkąd rozstali się twórczo, Benny pracował z Nathanem Fielderem nad serialem „The Curse”, a Josh zrealizował „Wielkiego Marty’ego” z Timothéem Chalametem w roli głównej. Obaj bracia weszli w wiek średni, dlatego nic dziwnego, że przyglądają się – każdy na swój sposób – początkom kryzysu połowy życia oraz współczesnym wzorcom męskości. Łysienie i to, jak się na nie reaguje, jest tu dobrym miernikiem. Czy można nie wstydzić się tego przecież naturalnego procesu?

Znany jako „The Rock”, Dwayne Johnson postaci Marka Kerra nadaje ciepło i słabość. Przewiduje się, że za tę rolę dostanie Oscara

(Fot. Materiały prasowe Monolith Films)

Dwayne Johnson został obdarzony mocno kręconymi, ciemnymi kędziorami i próżnią, która zaczęła się pomiędzy nimi pojawiać, gdy tylko skończył 30 lat. Jak mech, którego kawałki zaczęły się rozpadać, tak spod kawałków afro poczęła wyzierać lustrzana powierzchnia, z którą „The Rock” jest często utożsamiany.

Atletyczna sylwetka i twarz o gładkiej powierzchni, która odbija światło, stała się znakiem rozpoznawczym aktora. Wizerunek legendy wrestlingu sprawdził się w filmach: od „Baywatch” przez „Jumanji” po „Black Adam”. Natomiast umieszczenie porostu na powierzchni jego głowy z lekkim przesianiem na szczycie czyni z niego na powrót kruchą istotę. Czy dostrzega, że już łysieje?

Przerzedzony placek widzimy przelotnie, gdy Mark Kerr, w którego wciela się Dwayne Johnson, siedzi za kierownicą. Uzależniony od opioidów, dzwoni po receptę, po tym jak przegrał w walce, która na szczęście została unieważniona. Siłacza boli życie, a dokładniej – słabość, do której odbiera mu się prawo. Może i mężczyźnie wolno być delikatnym, ale na pewno nie wtedy, gdy ma być twardzielem i przywalić przeciwnikowi tak, żeby nie wstał.

Przerzedzony wierzchołek zalesionej góry buduje kruche oblicze aktora w „Smashing Machine”, któremu za rolę w biopiku wieszczona jest nominacja do Oscara. Jego bohater jest prawdziwą osobą, która pojawia się w ostatniej scenie filmu – wtedy możemy dokonać porównania. Wypada ono na korzyść aktora, rzeczywiście podobnego do Marka Kerra, tylko monumentalnego.

Charakteryzacja Dwayne’a Johnsona w „Smashing Machine” to prawdziwe mistrzostwo, za które odpowiada zdobywca Oscara – Kazu Hiro

Charakteryzację Johnsona stworzył Kazu Hiro, dwukrotny zdobywca Oscara za przemianę Gary’ego Oldmana w Winstona Churchilla („Darkest Hour”) oraz Charlize Theron w Megyn Kelly („Bombshell”). Kontrowersyjna była jego praca nad „żydowskim nosem” Leonarda Bernsteina, w którego wcielił się Bradley Cooper („Maestro”).

Fizys Marka Kerra to twarz obita – opuszczone łuki brwiowe, które zasłaniają oczy, rozkwaszony nos, uszy kalafiory. Rysy innych, autentycznych zawodników MMA wyglądają bardzo podobnie, jakby właśnie zostały dotknięte ciosem. To, że zbytnio się od siebie nie różnią, tworzy spójną galerię postaci, jest dowodem na sukces charakteryzacji.   

Dwayne Johnson spędzał trzy godziny na fotelu przed każdym dniem zdjęciowym, ale i tak kluczowe były popisy efektów bójki na ringu. Połamane, pęknięte kości, tryskające naczynia krwionośne, siniaki, opuchlizna. Gdy bohater idzie się ogolić na łyso, pod nałożonymi włosami wcale nie znajdowała się prywatna glaca aktora, lecz sztuczna, przypominająca głowę Kerra.

Kazu Hiro stworzył image człowieka cichego oraz łagodnego w życiu prywatnym, który w pracy musi wydobywać z siebie bezwzględność i brutalność. Te dwie części osobowości Kerra mają trudność, aby połączyć się w jedną. Wpływają na siebie. Mark potrzebuje spokoju, nieustannie poszukując sposobu na uśmierzenie bólu psychicznego. Nie potrafi zaakceptować porażki ani przyznać się przed sobą, że cierpi. To, jakie uczucia pragnie zagłuszyć, próbujemy zrozumieć wspólnie z nim i jego dziewczyną Dawn Staples, graną zupełnie niepotrzebnie przez Emily Blunt.

Emily Blunt jako Dawn Staples to nieoczywisty wybór. Co sprawiło, że taka aktorka zdecydowała się na tę rolę?

(Fot. Materiały prasowe Monolith Films)

Po roli w „Looperze”, „Sicario” czy „Kaskaderze” ta wyrafinowana aktorka o szerokim wachlarzu środków ekspresji, którą jest Emily Blunt, najwyraźniej zasmakowała w towarzyszeniu osiłkom. Rolą drobnej kobietki, jaką gra w „Smashing Machine”, jest wkładanie małej rączki w wielką łapę giganta oraz pilnowanie jego nastroju, stretchingu i diety.

Niby szczęśliwa przytakuje partnerowi z wyraźnym przekąsem, niby atrakcyjna w opiętych strojach z bezkresnym dekoltem wydaje się skupiona wyłącznie na sobie. Martwi się o chłopaka, stara się być miła, ale właśnie – musi się starać, bo wcale nie przychodzi jej to naturalnie.

Co doprowadziło ją do tego miejsca? Ile straciła po drodze? Odpowiedzi na te pytania możemy się tylko domyślać. Widocznie ma już dość faceta, jakim jest Mark Kerr. Odziana w białą sukienkę wiązaną na szyi dziwi się, że on nie gra w tej samej konwencji, co ona – Marilyn Monroe wobec Joe DiMaggio. Wizje tych dwojga zupełnie się nie pokrywają.

Rozszczepiony obraz uzależnienia – filmowy Mark Kerr wiarygodnie oddaje mechanizmy psychologiczne osoby uzależnionej

Kamera chwilami pokazuje Marka Kerra podwójnie, w rozszczepionym obrazie. Ten zabieg optyczny, jak w pryzmacie kryształu, oddaje rozdwojenie rzeczywistości, bo już nie wiadomo, kto ma rację – sędzia, który obwieścił wygraną, czy sfaulowany według nowych zasad gry zawodnik. Podobny efekt reżyser Benny Safdie stosował w „The Curse”, gdzie deformacja zdjęć oddawała polityczną poprawność, tak słuszną, że aż potrafi krzywdzić. Każde świństwo, byle popełniane w imię szlachetności.

Taka postawa przypomina tych, którzy zastanawiają się, co ćpać po odwyku. Ćpać można też trzeźwość, czyli rygoryzm, pogardę, poczucie wyższości. Wychodząc z ośrodka, Kerr zachowuje się jak typowy człowiek uzależniony. Początkowa euforia, ulga, duma z powodu porzucenia szkodliwego trybu życia przekształcają się w patologię, gdy tylko pojawia się pustka. Rozbity Kerr chce czymś zatkać powracające fale głodu.

Taki człowiek będzie przekonywał sam siebie, że zachłyśnięcie się czymkolwiek innym niż to, od czego jest uzależniony, stanowi lekarstwo na to poprzednie. Chora pozostaje niezmiennie jego wizja siebie: coraz bardziej megalomańska, nieustępliwa, w której brakuje miejsca na dostrzeżenie innych wokół siebie. Uzależnieni to wybitni kłamcy, potrafią nagiąć rzeczywistość zgodnie z własną percepcją, w której nałóg, a raczej jego przyczyna, ma być schowany pod dywan nawet przed samym sobą.

W „Smashing Machine” zwycięstwo nie jest wcale nagrodą dla tego, kto najbardziej obsesyjnie myśli o wygranej

(Fot. Materiały prasowe Monolith Films)

Na szczęście Dwayne Johnson nadaje tej furiackiej figurze dużo spokoju i ciszy – czegoś rzadko spotykanego u alkoholików czy narkomanów, a także osób zwyczajnie uzależnionych od wyrzutów kortyzolu czy adrenaliny. Walka nawet go nie kręci. Nie wie, co właściwie go do niej popycha.

Jedyne, co go naprawdę żywo interesuje, to własny obraz pozbawiony skazy. Jeśli przyzna się do błędu, to tylko jakiegoś zupełnie nieistotnego. Tych kardynalnych nie popełnia, przecież odkąd nie ćpa ani nie chleje, jest ideałem. Wygrana? Może od bycia niezwyciężonym właśnie się uzależnił.

Dlatego przegra, a trofeum trafi w ręce tego, który nie jest tak obsesyjnie skupiony na zwycięstwie, tylko dba o relacje z bliskimi. Mark Coleman, przyjaciel Marka Kerra, został zagrany przez prawdziwego zawodnika MMA – Ryana Badera. Spokojna pewność siebie, znajomość własnych ograniczeń i podejmowanie decyzji, w którzych bierze się pod uwagę inne osoby, a nie tylko własne widzimisię, sprawią, że dotknie go łaska triumfu.

Przyjemnie się patrzy na tego rodzaju zmaganie. Brak w nim oślepiającego blasku ego. Po prostu zwycięża ten, kto w danym momencie ma lepszą formę, umiejętności, łut szczęścia. Coleman długo siedzi, patrząc na zwycięski pas, nie może uwierzyć, że właśnie jemu przypadł teraz w udziale.

Walka w domu zamiast na ringu – związek Marka i Dwan od pewnego momentu skazany jest na porażkę

(Fot. Materiały prasowe Monolith Films)

Jak na film o sztukach walki „Smashing Machine” zawiera stosunkowo niewiele scen ukazujących starcia na ringu czy w oktagonie. Dominują raczej starcia w parze – to one w końcu zagarniają akcję filmu. Trudno się ogląda małżeńskie awantury, rzucanie przedmiotami, demolkę.

Ostatni taki obraz kinowy, jaki pamiętam, to scena niszczenia wnętrza przez księdza (Mariusz Pudzianowski) z wizytą po kolędzie u pracownicy seksualnej (Anna Mucha) w filmie „Sąsiady”. Podobna furia niepowstrzymanej wściekłości przetacza się przez willę Kerra, niszcząc japońskie wazy i kaktusy rosnące nad basenem.

Kluczowa scena stanowiąca ilustrację tego, jak para się rozminęła, ma miejsce w wesołym miasteczku. Karuzela nie nadaje się na słaby żołądek Marka, lecz Dawn nie może zaakceptować jego słabości. Ona lubi patrzeć, jak auta na torze się rozbijają, on nie może znieść tego widoku, bo dobrze wie, jak to jest, gdy nieprzytomnego rannego wyciąga się z miejsca kraksy.

On jest w środku, ona na zewnątrz. Ona jest widzką, on uczestnikiem. Gdy leżąc na leżaku, podaje mu nóż skierowany ostrzem do niego, wiadomo już, jaki koniec czeka tych dwoje.

Twórcy „Smashing Machine” chcą nam powiedzieć też coś o polityce. Jakich metafor używają?

Harfa na ringu bokserskim – trudno o lepszą metaforę tego filmu. Jak znaleźć subtelne nuty w brutalności? Pyta o to reżyser Benny Safdie, nasycając ścieżkę dźwiękową „Smashing Machine” muzyką Nali Sinephro, mistycznym brzmieniem, które nadaje brutalnej walce wymiar duchowych rozważań.

Gdy przed pojedynkiem dziewczyna z warkoczykami gra hymn Stanów Zjednoczonych na harfie ustawionej na ringu bokserskim, wiemy już, że twórcy chcą nam powiedzieć coś więcej o polityce. Słowa hymnu brzmią jak szyderstwo. Sens idei wypaczył się w świetle dzisiejszych wydarzeń.

Wcześniej Mark Kerr, zapytany o to, kto jest amerykańskim prezydentem (w czasie akcji filmu jest rok 1997), wypala, że Ronald Reagan. Śmieje się oczywiście z własnej pomyłki, ale chyba nie pamięta, jaka jest prawda, bo właściwe nazwisko nie pada.

Bill Clinton, który wtedy rządził Ameryką, błyskawicznie osiwiał, jak tylko przyszedł do Białego Domu, miał już lekko srebrny włos. Śmiano się z niego. Z białej grzywy, jaką wtedy nosił, na krańcu głowy prześwitywała różowa skóra. Mówiono, że łysieje tak szybko, jak rośnie dług publiczny w USA.

Ostateczne starcie w walce między męskością a młodością rozgrywa się ciągle wokół nas. Wystarczy się rozejrzeć

Jednak Clinton do dziś nosi włosy. Dużo starszy od niego podczas piastowania tego stanowiska Joe Biden zrobił sobie przeszczep pod wpływem lęku, że wyborcy potrzebują „młodego”, przystojnego kandydata. Włosy mężczyzny mają być symbolem mocy, rzekomej potencji. W końcu dotąd Ameryką rządziło tylko trzech łysych prezydentów: Eisenhower i dwóch Adamsów (ojciec i syn).

Przeszłość wciąż trwa i jesteśmy do niej tak przywiązani, że nie chcemy przyjąć teraźniejszości do wiadomości. Łysiny są tego symbolem. Można się śmiać, że reliktem jest fryzura Trumpa, ale mówi ona więcej o zbiorowym wyobrażeniu męskości, niż sami chcielibyśmy wiedzieć. Dla obrazu kruchości osób sprawujących władzę dużo zrobił książę William, który z dystansem do swojego wyglądu podkreślał, że łysieje w młodym wieku.

Już Szekspir w „Komedii omyłek” pisał, że nad światem świeci „jasna łysa czaszka samego tatusia Czasu” i „nie ma czasu na odzyskanie włosów straconych przez naturalne wyłysienie”, skoro „sam Czas jest łysy, a więc do końca świata będzie miał łysych towarzyszy”. Walkę męskości z młodością lepiej więc wygrać walkowerem.

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Smashing Machine” to więcej niż biopik o Marku Kerrze. To opowieść o współczesnej męskości
Proszę czekać..
Zamknij