Znaleziono 0 artykułów
09.09.2025

Jak Dwayne „The Rock” Johnson z wrestlera stał się gwiazdorem numer jeden

09.09.2025
Dwayne Johnson, Fot. Andreas Rentz/Getty Images

W nagrodzonym Srebrnym Lwem w Wenecji „The Smashing Machine” Dwayne „The Rock” Johnson wciela się w zawodnika MMA Marka Kerra. W roli, która może przynieść mu nominację do Oscara, wykracza poza dotychczasowe rejestry gry aktorskiej, tworząc najbardziej intensywną i złożoną postać w karierze. Udowadnia przy tym, że choć wciąż nosi przydomek „The Rock”, to z całą pewnością nie ma serca z kamienia.

Maszyna do rozjeżdżania – tak określano Marka Kerra, dwukrotnego mistrza turniejowego UFC oraz jednego z pierwszych czempionów MMA, który do 2000 roku nie przegrał żadnej walki. Określenie the smashing machine świetnie pasuje też do Dwaynea Johnsona, który wciela się w jego postać w nowym biograficznym dramacie wyreżyserowanym przez aktora i reżysera Bennyego Safdiego („The Curse”, „Oppenheimer”). W końcu gwiazdor o samoańskich i kanadyjskich korzeniach ze swoimi 196 cm wzrostu i 120 kg wagi wydaje się nie do pokonania. Zarówno jako były sportowiec, jak i aktor, przedsiębiorca, biznesmen i celebryta. 

Dwayne Johnson na premierze „The Smashing Machine" Fot. Michael Loccisano/Getty Images

O czym nawet nie marzył Dwayne Johnson

Jego popularność wydaje się niekwestionowana. Na Instagramie obserwują go dziś 392 miliony osób. Więcej mają tylko trzy osoby na świecie: Cristiano Ronaldo, Lionel Messi i Selena Gomez. W 2021 roku rozważano jego start w wyborach prezydenckich – jak donosił „Guardian”, według sondaży jego kampanię poparłoby aż 46% Amerykanów. Co roku na liście „Forbesa” ląduje na pierwszym lub drugim miejscu najlepiej opłacanych aktorów. Gdy 53-latek pojawił się na czerwonym dywanie na tegorocznym Biennale Cinema w Wenecji, inne gwiazdy straciły blask, a owacje zdawały się nie mieć końca. Wszyscy pragnęli dostać autograf właśnie od niego.

Obecność na jednym z najważniejszych festiwali filmowych to skutek wieloletniej, przemyślanej strategii. A także spełnienie marzenia o tym, aby choć na moment stać się kimś innym. – Czuję, że sny to coś, co można osadzić w konkretnym kontekście. Wyobrażamy sobie rzeczy i scenariusze w naszych głowach. To jednak wykroczyło poza moją wyobraźnię i było czymś, co moje serce z trudem mogło pojąć. Wszyscy byliśmy głęboko poruszeni – Benny, Emily, Mark i ja – wyznał aktor na swoim instagramowym profilu tuż po premierze. Na towarzyszącym opisowi nagraniu wideo, ukazującym żywiołowy aplauz publiczności po pierwszym pokazie, Johnson ociera łzy wzruszenia. I tak jak grany przez niego bohater udowadnia, że nawet najsilniejsi mężczyźni świata mogą pozwolić sobie na łzy, bo wrażliwość jest siłą, a nie powodem do wstydu. 

The Rock, 1999 r. Fot. Frank Micelotta/Getty Images

Jak Dwayne Johnson stał się Markiem Kerrem

W nowym filmie młodszy z braci Safdie skupia się na kluczowych punktach zwrotnych w karierze słynnego w latach 90. wrestlera, który próbuje uporać się z niszczącym go uzależnieniem. Tytuł porównuje się do „Wściekłego byka”, choć reżyser przyznaje się raczej do inspiracji „Rockym”, „Zemstą rewolwerowca” i świątecznym klasykiem „To wspaniałe życie”, także eksplorującym ewolucję perspektywy bohatera. Nie sposób też uniknąć porównań z „Zapaśnikiem” Darrena Aronofskyego – produkcją prywatnie uwielbianą przez Johnsona (– Postać Mickeya Rourkea to był mój tata, to byli moi wujkowie, to byli członkowie mojej rodziny – zwierzył się w wywiadzie z „The Esquire”). W filmie Safdiego w równym stopniu istotne jest życie wewnętrzne Kerra, co jego relacja z bliskimi, a szczególnie z partnerką Dawn Staples, w którą wcieliła się przyjaciółka Johnsona, Emily Blunt. Aktorzy poznali się na planie filmu przygodowego „Wyprawa do dżungli” (2020). Twórców interesuje proces nauki popełniania błędów i przezwyciężania własnych słabości. Film staje się tym samym polemiką z obiegowymi wyobrażeniami o męskości i niepokonanych, twardych siłaczach.

Johnson przyznaje, że wiele go z Kerrem łączy. Podobnie jak on uwielbia wygrywać, choć zwycięstwa w pewnym momencie stały się dla niego rodzajem pułapki. Pochodzi również z rodziny, w której dla wrestlingu poświęcono wszystko. Jak stwierdził w jednym z wywiadów, od lat marzył o wcieleniu się w sportowca, który był bohaterem dla takich jak on. Po raz pierwszy spotkał Kerra w latach 90., gdy ten był u szczytu sławy. Na pogłębienie zainteresowania jego postacią wpłynął dokument HBO „The Smashing Machine: The Life and Times of Extreme Fighter Mark Kerr” z 2002 roku. Jak donosi „Vanity Fair”, po seansie „Nieoszlifowanych diamentów” (2019) Johnson był już pewien, że nad scenariuszem chciałby pracować właśnie z Safdiem. Pomysł udało się zrealizować po pandemii. 

Aby upodobnić się do słynnego zapaśnika, „The Rock”, dotychczas wcielający się w filmach w samego siebie, po raz pierwszy zgodził się poddać tak wyrazistej charakteryzacji. Na zazwyczaj ogolonej do zera głowie pojawiły się krótkie czarne loki, a na twarzy – szeroki i płaski nos, który codziennie przyczepiano mu w formie specjalnej protezy. – Johnson posiada ten rodzaj płomiennej charyzmy, z której jest naprawdę znany, ale jest dość nieśmiały i introwertyczny. To interesująca i bardzo rzadka mieszanka pewności siebie i pokory – opisuje jego charakter odtwórczyni roli Dawn, która pierwszego dnia na planie podobno go nie poznała. Fizyczna przemiana pomogła wydobyć te zazwyczaj ukryte przed publiką wymiary charakteru. I choć trudno mówić o zerwaniu z emploi, to z całą pewnością Johnson stworzył tu najbardziej kompleksową i pełną nieoczywistej wrażliwości rolę w karierze.

The Rock i Michael Clarke Duncan na premierze „The Scorpion King", 2002 r. Fot. Kevin Winter/ImageDirect

„The Rock” podbił Hollywood, słuchając nie doradców, ale intuicji

Niewiele zapowiadało tak dynamiczny aktorski rozwój. 23 lata temu, kiedy wystąpił w jednym ze swoich pierwszych filmów – „Król Skorpion”, prezenter Howard Stern w swojej audycji radiowej szczerze powątpiewał, by kiedykolwiek ktoś chciał iść jeszcze na film z Dwayneem Johnsonem. W końcu zdobył popularność, występując nie pod własnym imieniem i nazwiskiem, lecz jako „The Rock” – wrestler przyciągający tłumy na trybuny z powodu predyspozycji fizycznych i wyrazistej osobowości (jego znakiem rozpoznawczym stało się uniesienie jednej z brwi, określanej mianem peoples eyebrow). To właśnie charyzma na ringu zwróciła uwagę producentów, którzy w 2001 roku zaproponowali mu rolę w filmie „Mumia powraca”. Tytuł odniósł sukces i przez jakiś czas wydawało się, że Hollywood przyjmie Johnsona z otwartymi ramionami. 

W wywiadach Johnson przyznaje, że w tamtym okresie, chcąc zerwać z wizerunkiem zawodnika MMA, znacznie schudł, słuchając wskazówek doradców. Czuł jednak, że owa przemiana nie przechodzi w naturalny sposób, co odbijało się na wyniku komercyjnym kolejnych przedsięwzięć. Postanowił posłuchać intuicji i podejść do Hollywood tak jak do wrestlingu – zastosować się do tej samej dyscypliny i procedur. Inspirując się karierami Willa Smitha i Georgea Clooneya, zaczął szukać artystów, którzy mogliby mu pomóc wznieść jego aktorstwo na nowy poziom. – Przybyłem do Hollywood w poszukiwaniu kariery, która będzie trwała. Nie bałem się podejmować ryzyka, ponieważ byłem zabezpieczony finansowo. Bardziej niż chęć zysku motywowała mnie udana transakcja. Byłem też wystarczająco mądry, aby zdawać sobie sprawę, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania i muszę otaczać się mądrymi ludźmi, być gotowym na ryzyko i porażki – opowiadał na łamach „The Esquire”.

Razem z byłą żoną Dany Garcią zdecydował się na zatrudnienie nowego zespołu. A że słynie z imponującego uporu i determinacji, sukces przyszedł szybko. Kluczowy okazał się występ w serii „Szybcy i wściekli”, do której dołączył jako Luke Hobbs w piątej części, zapewniając produkcji niemal dwukrotnie większy dochód. Równocześnie pracował nad innymi projektami, z których – jak sam przyznał na konferencji prasowej w Wenecji – część była dobra, a część nie. Pojawił się w nowych ekranizacjach „Jumanji”, w filmie „Baywatch. Słoneczny patrol”, inspirowanym słynnym serialem, oraz w komedii „Czerwona nota” obok Gal Gadot i Ryana Reynoldsa. Sprawdził się też jako aktor dubbingowy, m.in. w animacjach Disneya o Vaianie. Celowo wybierał role w dużych rozrywkowych, przystępnych produkcjach. Z tego powodu w internecie zaczął krążyć żart, że zawsze gra w tym samym filmie. „The Smashing Machine” jest pod tym względem wyborem całkowicie odmiennym – wyprodukowanym przez ambitne studio A24, stawiającym na realizm, o poważniejszej wymowie. – Zdałem sobie sprawę, że rola w tym filmie była dla mnie szansą, aby rozwinąć się w zupełnie nowy sposó– wyznał w wywiadzie dla magazynu „GQ”. – A także podjąć wyzwanie, z jakim nigdy wcześniej się nie mierzyłem.

Dwayne Johnson i Emily Blunt, Fot. Ernesto Ruscio/Getty Images

Od siedmiu dolarów po milionowe budżety

Jeśli jednak jest do czegoś przyzwyczajony, to właśnie do wyzwań. W końcu nawet nazwa jego firmy producenckiej – Seven Bucks Productions – wzięła się od stanu jego portfela u progu kariery. Zanim przeobraził się w uwielbianego przez miliony „The Rocka”, był jedynakiem bez korzeni, który w poszukiwaniu pracy przemierzał wraz z rodzicami kolejne stany USA – od północnej Kalifornii, w której się urodził, przez Hawaje, z którymi czuje się najbardziej emocjonalnie związany, po Connecticut, Pensylwanię czy Florydę. Z tego powodu szybko musiał nauczyć się zaradności i samodzielności.

Początkowo marzył o karierze zawodowego futbolisty (grał nawet na pozycji defensywnego rozgrywającego na Uniwersytecie Miami), ale nie udało mu się oszukać przeznaczenia i uniknąć kariery wrestlera, którą miał we krwi. W końcu jego ojciec Rocky Johnson i samoański dziadek ze strony matki Peter Maivia odnosili sukcesy jako zawodowi zapaśnicy. W wieku pięciu lat chodził z tatą na ring i siłownię, od rana do wieczora przyglądając się walkom. W wywiadach przyznaje, że wychowano go twardą ręką, a jego relacja ze zmarłym w 2020 roku ojcem do końca pozostawała złożona. W rozmowie z Chrisem Heathem dla „Vanity Fair” wyznał: – W naszej napędzanej testosteronem relacji niektóre z moich najlepszych cech, którymi miałem szczęście dzielić się ze światem, odziedziczyłem po nim. Odporność, etykę pracy, credo w stylu: „Nikt ci tego nie da, więc musisz ruszyć tyłek i ciężko pracować, aby zdobyć szacunek”. Zawsze będę nosił te zasady w sobie.

Imperium Dwaynea Johnsona to znacznie więcej niż pokłosie gry aktorskiej

W ostatnich latach kariera filmowa stanowiła tylko jeden z obszarów jego działalności. Oprócz występów aktorskich Johnson ma udziały w lidze futbolowej UFL i odpowiada za prowadzenie kilku biznesów (m.in. linii odzieży sportowej Project Rock we współpracy z marką Under Armour czy sprzedaży tequili Teremana). – Uwielbiam tworzyć produkty i marki, które mają w sobie określoną jakość do zaoferowania ludziom. […] Kocham to, co robię. Uwielbiam budować od podstaw tymi dwiema starymi, dinozaurowatymi rękami – deklarujeI choć jego stan konta od dawna pokazuje kwoty z imponującą liczbą zer, to nic nie zapowiada, aby chciał przejść na przedwczesną emeryturę.

„The Rock” twierdzi też, że nie potrzebuje aktorstwa, aby rozwiązywać swoje problemy. Rozwiązuje je sam. I może nie ma w tym przesady, bo faktycznie wydaje się poukładany i spełniony zarówno na polu zawodowym, jak i w wymiarze relacji rodzinnych. Swojej drugiej żonie, Lauren Hashian, z którą jest związany od 19 lat, przysiągł „absolutne tak” na hawajskiej plaży w 2019 roku. W sławie najbardziej lubi poczucie, że sprawia odbiorcom przyjemność. A publiczność ten entuzjazm czuje – podobnie jak autentyczność, szczerość i charakterystyczną dla niego stałość, która wzbudza tak kluczowe w aktorstwie zaufanie. Jak stwierdził Zach Baron w artykule dla „GQ”, „jego sztuką jest bycie sobą”A to dziś, w epoce niepewności i postprawdy, może być jedną z najcenniejszych wartości do zaoferowania. 

 

Justyna Najbor
  1. Moda
  2. Zjawisko
  3. Jak Dwayne „The Rock” Johnson z wrestlera stał się gwiazdorem numer jeden
Proszę czekać..
Zamknij