Znaleziono 0 artykułów
15.10.2018

Kobiety kobietom

15.10.2018
Katarzyna Wierzbowska i Dorota Czekaj (Fot. Luka Łukasiak)

Dorota Czekaj i Katarzyna Wierzbowska wspierają biznesy zakładane przez kobiety. Dzięki nim powstało już 167 firm. Rozmową z założycielkami Fundacji Przedsiębiorczości Kobiet rozpoczynamy nowy cykl. Przedstawimy w nim historie dziewczyn, które nie bały się zaryzykować, rzucić korporację i stworzyć własne firmy. 

Katarzyna Wierzbowska (Fot. Luka Łukasiak)

Jak się poznałyście?

Dorota: W liceum, w naszym rodzinnym Krakowie. Siedziałyśmy w sąsiednich ławkach. Po studiach obie byłyśmy w Paryżu w ramach programu „Kopernik”. Kasia w pierwszej edycji, ja poszłam w jej ślady w drugiej. To były studia podyplomowe MBA dla prawników, ekonomistów i inżynierów, które miały kształcić kadry korporacji francuskich wchodzących wtedy na polski rynek. Tak trafiłam do L’Oreala. Biznes mnie wciągnął, choć jako absolwentka prawa mogłam też praktykować na sali sądowej. Byłam jednym z pierwszych pracowników polskiej filii L’Oreal. W pracę byłam zaangażowana w stu procentach. Spotkało mnie jednak rozczarowanie. Po kilkunastu latach kariery, gdy nastał kryzys, bezpardonowo się ze mną pożegnano. Usłyszałam, że na moje miejsce można przyjąć kilka tańszych i młodszych osób. Mocno to przeżyłam. Wszyscy uważali, że dam sobie radę, bo przecież mam wszystko – szczęśliwą rodzinę i karierę. Ale ja potrzebowałam nowego wyzwania. 
Kasia: Ja skończyłam cybernetykę ekonomiczną, ale że rewolucja informatyczna miała dopiero nadejść, więc szukałam swojej drogi. Zaczęłam pracę w agencji reklamowej. Planowałam kampanie. Tworzyłam pierwszy dom mediowy. Przeprowadziłam się już wtedy do Warszawy, bo Kraków wydawał mi się zbyt ciasny. Wyszłam za mąż, pojawiły się dzieci. Z każdym z nich zostawałam w domu na rok urlopu macierzyńskiego. Wracając, chciałam zachować work life balance, ale to okazało się niemożliwe. Próbowałam pracować na pół etatu. Pracodawcy nie szli jednak matkom specjalnie na rękę. Po drugim urlopie macierzyńskim zwolnił mnie nowy szef mojej firmy, młodszy ode mnie Amerykanin. Pokazując mi plazmę na ścianie, powiedział, że dużo firmę kosztowała, więc musi dokonać cięć. Padło na mnie. Chwilę później okazało się, że jestem w trzeciej ciąży. 

Nie zbuntowałaś się?

Kasia: Nie wiedziałam, jak! Nie było na to miejsca w tamtej sytuacji. Odchowałam trzecie dziecko i poszłam do kolejnej pracy. Coraz częściej słyszałam historie innych kobiet o tym, jak zostały przez pracodawców potraktowane. Widziałam, że moja kariera spowolniła, bo zostałam matką. Koledzy, z którymi zaczynałam, byli ode mnie co najmniej o szczebel wyżej. Nigdy nie żałowałam, że założyłam rodzinę. Obserwowałam kobiety, które postawiły wyłącznie na karierę, i w większości czegoś im brakowało. A znowu te, które skupiły się na życiu rodzinnym, często w pewnym momencie zostawały z niczym. Mąż odchodził do młodszej, a dzieci w końcu wyfruwały z gniazda. 

Dorota Czekaj (Fot. Luka Łukasiak)

To kiedy nastąpił przełom?

Kasia: Przeszłam przez kilka firm doradczych, marketingowych, CSR-owych. Często bywałam numerem dwa. Wypaliłam się. I wtedy spotkałam znów Dorotę, która – jak się okazało – była w podobnym momencie życia. Obie miałyśmy dosyć pracy dla kogoś, więc zaczęłyśmy myśleć o czymś własnym. W poszukiwaniu pomysłu na biznes, trafiałyśmy na różne spotkania kobiet: konferencje, warsztaty, śniadania. Zdziwiłyśmy się, że jest tego aż tyle. Gdy przyjrzałyśmy się bliżej tym inicjatywom, rozczarowała nas ich miałkość. Niewiele z nich wynikało. 
Dorota: Wpadłyśmy na pomysł, żeby stworzyć miejsce, przestrzeń dla kobiet w biznesie.
Kasia: To było sześć lat temu. Najpierw powstał profil Sieć Przedsiębiorczych Kobiet na Facebooku. Natychmiast zaczęto nas bombardować wiadomościami. Dziewczyny pisały, że czekały na taką inicjatywę. Zwierzały się z tego, że mają pomysł na firmę, ale mąż je wyśmiał albo brakuje im budżetu. Chciałyśmy pokazać pozytywne wzorce i podzielić się wiedzą. 
Dorota: Wiele kobiet mówiło nam też, że udało im się osiągnąć sukces we własnym biznesie, ale ich droga była wyboista. Chętnie więc doradziłyby innym, jakich błędów uniknąć. 
Kasia: Odpaliłyśmy pilotażowy program mentoringu biznesowego. Chciałyśmy pożenić młode dziewczyny, które chcą założyć biznes, z bardziej doświadczonymi mentorkami. Mówiono nam, że porywamy się z motyką na słońce. Choćby dlatego, że nie oferowałyśmy pieniędzy na start, a przecież wiadomo, że do stworzenia biznesu potrzebny jest kapitał. Skojarzyłyśmy ze sobą osiemdziesiąt kobiet, by stworzyć czterdzieści projektów. Po półrocznym pilotażu miałyśmy super wyniki.
Dorota: Przydało się doświadczenie z korporacji. Wiedziałyśmy, że przekonamy ludzi, gdy pokażemy im badania, dane, wykresy. 
Kasia: Z czterdziestu projektów dwadzieścia siedem zostało zrealizowanych. Dwadzieścia kobiet założyło firmy, zrealizowały łącznie 80 proc. swoich celów biznesowych. Zaczęłyśmy też organizować spotkania i konferencje. Na panelach słyszałyśmy z ust dziewczyn, które założyły firmę, że „wreszcie ktoś we mnie uwierzył”, „dostałam wiatru w żagle”, „niemożliwe stało się możliwe”. A ich mentorki były dumne, że mogły im pomóc. Dostałyśmy grant z Fundacji Kronenberga, dzięki czemu powstał program akceleracyjny Biznes w kobiecych rękach, udało nam się zrealizować cztery edycje programu, właśnie zaczęła się piąta.

Dorota i Katarzyna (Fot. Luka Łukasiak; makijaż: Kasia Piechocka Lenartowska, makijaze.net)

Jak wyglądała wtedy wasza codzienna praca?

Dorota: Zachłysnęłyśmy się wolnością po korporacji.
Kasia: Pracowałyśmy w kawiarniach, ja mieszkam na Wilanowie, Dorota na Żoliborzu, więc spotykałyśmy się w połowie drogi. 
Dorota: Na podkładkach w restauracjach rozrysowywałyśmy naszą wizję. Chciałyśmy wymyślić formułę na naszą pracę z wykorzystaniem naszego potencjału i doświadczenia. Najważniejsza była chęć wspierania kobiet. Kasia jako cybernetyk chciała stworzyć system – platformę, coś na kształt śnieżnej kuli, która będzie się toczyć, angażując coraz to nowe osoby. 
Kasia: Założyłyśmy fundację, zaczęłyśmy zatrudniać i powiększać zespół, a w naszym akceleratorze zaczęło przybywać nowych firm – powstało ich do dzisiaj już 167! Na przekór modzie na wirtualne biznesy, stawiamy też na te realne, np. szwalnie, sklepy, firmy produkujące kosmetyki, marki modowe, szkołę stepowania. Ale są też nowoczesne startupy technologiczne.
Dorota: Na potrzeby programu powstał Klub Mentorek, także takich, które chcą w młode firmy inwestować. Ale najważniejsze jest wsparcie, które pozwala budować poczucie własnej wartości. Żeby nie płakać, że nas wyrzucają z pracy, tylko znać swoje możliwości. 
Kasia: Z czasem założyłyśmy sieć Anielic Biznesu, czyli inwestorek indywidualnych, które inwestują w kobiece biznesy. Niedawno sieć przekształciła się w fundusz venture capital, Black Swan. To już zdecydowanie wyższy poziom wspierania biznesu. Wyszukujemy młode firmy z potencjałem na rozwój i skalowanie, a z drugiej strony animujemy i edukujemy środowisko inwestorów. W efekcie aniołowie obejmują udziały w zamian za inwestycje, by po jakimś czasie wyjść z zyskiem. 
Dorota: Kobiety nie wierzą w siebie, są zbyt skromne, boją się konfrontacji. To widać nawet po sposobie, w jaki się przedstawiają. Nasze mentorki, szefowe firm, mówią, że w nich pracują. Nie chcą zdradzać stanowiska. Drugą stroną tej skromności jest ambicja. Chcemy dowieźć najlepsze możliwe wyniki zarówno w biurze, jak też w domu. A to niemożliwe. Musimy nauczyć się odpuszczać, żeby nie przypłacić perfekcjonizmu zdrowiem. I przyznawać się do porażek, bo bez nich nie można osiągnąć sukcesu. Dlatego na naszych konferencjach uczymy kobiety traktować te upadki jako lessons learned. Mentorki opowiadają o tym, co im się nie udało, jak wyszły z dołka, czego żałują.

Kasia i Dorota ze współpracowniczkami w warszawskim Brain Embassy (Fot. Luka Łukasiak)

Czego jeszcze nauczyłyście się podczas pracy?

Kasia: Tego, że kobiety lubią być razem. Potrzebują wzajemnego wsparcia. Jak siedzimy w domu, użalając się nad sobą, nie stworzymy nic nowego. Wychodząc na świat, by porozmawiać z innymi kobietami, zaczynamy rozumieć, że nie jesteśmy w naszych doświadczeniach odosobnione. Nauczyłyśmy się też, i teraz uczymy inne kobiety, że wypada mówić o biznesie wśród przyjaciółek. Networking nie przeczy przyjaźni! 

Jakie kobiety do was przychodzą?

Kasia: Różne! Takie, które pracują w korporacji, ale chcą się wyrwać. Takie, które właśnie zostały matkami, więc chcą mieć więcej wolności. Takie, które nie chcą jeszcze rezygnować ze stałej pracy, więc rozwijają biznes po godzinach. Są też odrobinę starsze, wypalone zawodowo. 

Przez ten cały czas nie miałyście obaw, że wasza przyjaźń ucierpi z powodu wspólnego biznesu?

Dorota: Nie, ale znałyśmy się naprawdę dobrze. Nasze dzieci się przyjaźnią, jeździłyśmy rodzinnie na wakacje. Kasia była też przy mnie w najtrudniejszym momencie życia. I nie był to wcale koniec kariery w L’Orealu. Rozstanie z mężem kosztowało mnie jeszcze więcej. Zostawił mnie z czwórką dzieci, żeby szukać szczęścia z inną kobietą. „Zestarzeć się szczęśliwie”, jak to określił. Podłamało mnie to. I utwierdziłam się w przekonaniu, że kobieta musi być niezależna. Chociaż wcześniej miałam stabilność i dobrą pensję, po tym, jak straciłam pracę i męża, musiałam sama wychować czwórkę dzieci. 

Czwórkę! To imponujące! Jak sobie poradziłaś?

Dorota: Wcale nie jest tak, że im starsze, tym łatwiej. (śmiech) Każde z nich dzieli mniej więcej pięć lat. Najmłodsza ma 11 lat, najstarsza córka 27. Najstarsza pracuje, druga studiuje we Francji, syn zdaje maturę, a najmłodsza chodzi do podstawówki.  Łączy ich pasja do gry w polo. Każde wymaga mojej uwagi w inny sposób.   

Nigdy nie narzekały, że mamy nie ma w domu?

Dorota: Dzieci są przyzwyczajone do tego, że mama pracuje. Zawsze dużo pracowałam. I one to szanowały. Gdy były małe, dzieliliśmy się z mężem obowiązkami. Dzieci wykorzystywały już od młodego wieku umiejętności biznesowe, żeby pracować. Przy koniach i udzielając korepetycji. Były zaangażowane w start naszego projektu. Przed pierwszą konferencją synowie skręcali nam meble. Teraz są wolontariuszami przy naszych wydarzeniach. 
Kasia: Dzieciaki wychowane przez pracujące mamy są bardziej samodzielne. Moje wszystkie potrafią gotować. 
Dorota: I wzajemnie się wspierają, mogę na nie liczyć. Starsze opiekują się młodszymi. To uczy odpowiedzialności.
Kasia: Ale wiadomo, że czasem dzieciom jest ciężko. Skarżą się. I to nawet, jak są całkiem już duże. Mój siedemnastoletni syn powiedział mi ostatnio: „Mamo, ciebie ciągle nie ma. Kiedy wreszcie będziesz po pracy w domu?”. 

Katarzyna Wierzbowska, współzałożycielka Fundacji Przedsiębiorczości Kobiet (Fot. Luka Łukasiak)

Wasza przyjaźń przetrwa wszystko?

Kasia: Nasza przyjaźń w tych najtrudniejszych chwilach dawała oparcie. Gdy Dorota borykała się z problemami w domu, ja przejęłam na siebie większość obowiązków. I odwrotnie. Obie chyba wykazałyśmy się dojrzałością, czerpiąc lekcje także z tych trudnych doświadczeń. 
Dorota: Uzupełniamy się z Kasią. I znamy swoje mocne i słabe strony. Kasia szkoli mnie z technologii. Tworzy strategie, programy, śledzi trendy, więcej siedzi w Excelu, ja jestem relacyjna. 
Kasia: Ja lubię wymyślać nowe kierunki, nowe projekty, do ich wdrożenia wkracza Dorota. Często słyszymy, że to niezwykłe, że przez sześć lat wspólnej pracy nigdy się nie pokłóciłyśmy. I że super, że jesteśmy razem.
Dorota: Nie poradziłabym sobie sama. Cenię sobie to, że mam oparcie w Kasi. 

 

Dorota Czekaj, która z Kasią założyła Fundację Przedsiębiorczości Kobiet (Fot. Luka Łukasiak)

Program Biznes w Kobiecych Rękach realizowany jest dzięki wsparciu Fundacji Kronenberga przy Citi Handlowy i Citi Foundation z Nowego Jorku.

Podpis

 

Anna Konieczyńska
Komentarze (1)

Magdalena Korol
Magdalena Korol16.10.2018, 19:02
Kasia! Dorota! Gratuluję Wam Kochane! Waszej przyaźni, kompetencji, wzajemnego uzupełniania się. To wszystko złożyło się na Wasz sukces, a ja cieszę się, że mogę być jego częścią! To prawdziwa przyjemność pracować z Wami i tworzyć to niezwykłe, kobiece community :).
Proszę czekać..
Zamknij