Znaleziono 0 artykułów
30.05.2023

Birkenstocki: Ortopedyczne obuwie, które stało się kultowe

30.05.2023
Fot. Getty Images

Czy sandały marki Birkenstock mogą być sexy? Nie tylko bliźniaczki Olsen udowadniają, że tak. Harel analizuje fenomen ortopedycznego obuwia z Niemiec. 

Gdy w 2011 r. Ashley Olsen została sfotografowana w luźnej niebieskiej koszuli, podwiniętych dżinsach i czarnych Birkenstockach Gizeh, w internecie zaroiło się od nagłówków, jakoby była jedyną osobą, nie licząc jej siostry bliźniaczki, która jest w stanie sprawić, że to obuwie wygląda dobrze. Jeśli jakiekolwiek zakazy w modzie istniały, siostry Olsen z wrodzoną nonszalancją łamały je jeden po drugim. Niemieckie sandały ortopedyczne zdecydowanie były jednym z takich punktów, wokół którego moda krążyła nieufnie, raczej podśmiewając się czy wręcz krytykując niż przyjmując pod swoje czułe skrzydła. Oczywiście do czasu, bo nie po to mamy na świecie trendsetterki, do których słynne bliźniaczki bez wątpienia należą, by ich działania przechodziły bez echa. 

(Fot. Getty Images)

Droga na wybieg

Mniej więcej w tym samym czasie regularnie bywałam w Berlinie i obserwowałam, że coś, co na Olsenkach wzbudza sensację, na stopach berlińczyków jest standardem nie mniejszym niż trampki Converse czy bardzo wówczas modne Superstary Adidasa. Nad birkenstockami nikt się nie zastanawiał, tylko po prostu je nosił. Rano do knajpy na śniadanie, w drodze do pracy rowerem czy metrem, na zakupy, na koncert w plenerze. Dominował model Arizona, z dwoma paskami, zarówno na stopach damskich, jak i męskich. Można je było kupić na każdym rogu, choć te czarne, najbardziej klasyczne, nie były wcale tak łatwe do znalezienia, bo znikały najszybciej. Czy Phoebe Philo, ówczesna dyrektor kreatywna domu mody Celine, bywała w Berlinie? A może po prostu należała do tych osób, które w Birkenstockach chodziły od dzieciństwa? Z pewnością musiała tu być jakaś fascynacja, bo to właśnie Philo podniosła ich rangę, inspirując się fasonem kultowych sandałów przy tworzeniu kolekcji na wiosnę-lato 2013. Nawet Jo-Ann Furniss, recenzująca kolekcję dla „Vogue’a”, użyła nazwy niemieckiej marki, choć nie była to żadna kooperacja, a swego rodzaju hołd. Wyściełane w środku czarnym lub kolorowym futerkiem, z nieco przeskalowanymi paskami i kolorem w miejscu korka, wersje Celine podbiły serca zmęczonych szpilkami wielbicielek mody. A co sprytniejsze z nich z marszu sięgnęły po ekonomiczną i znacznie bardziej uniwersalną wersję. I tak Birkenstocki na dobre zostały w modzie.

Alexa Chung na tygodniu mody w Londynie, 2014 (Fot. Getty Images)

Gdyby Phoebe Philo zaproponowała wtedy współpracę marce, dołączyłaby do zacnego grona projektantów, którzy w późniejszym czasie tworzyli autorskie wariacje na temat najbardziej znanych modeli. Czyli do Ricka Owensa, Jil Sander czy Jacka McCollough i Lazaro Hernandeza z Proenza Schouler. Albo tych nieco młodszych, z londyńskiej uczelni Central Saint Martins, którzy w 2018 r. zostali zaproszeni do archiwów marki w Niemczech, USA, Japonii i we Włoszech, by zbadać historię butów i stworzyć własną ich reinterpretację. Wszystkie te ciekawostki kryją się pod numerem 1774, czyli w paryskim biurze i showroomie Birkenstock odpowiedzialnym za wprowadzenie marki na rynek dóbr luksusowych, budowanie nowych relacji partnerskich oraz rozwój innowacji. W apartamencie przy Rue Saint Honoré, we wnętrzach zaprojektowanych przez londyńską pracownię Vinson & Co, rodzą się idee najgorętszych, limitowanych kolekcji, dostępnych tylko w wybranych miejscach na świecie. I w sklepie internetowym, choć tutaj ciężko liczyć na łut szczęścia – ostatnia kolekcja we współpracy z kalifornijską marką Stüssy wyprzedała się w kilka minut. Promocja? To nie było potrzebne. Kto ma wiedzieć, ten wie. 

Bikenstock x Rick Owens (Fot. Materiały prasowe)
Birkenstock x Proenza Schouler (Fot. Materiały prasowe)

Historia wygody

Nazwa paryskiego biura nie jest przypadkowa. Wszystko zaczęło się właśnie w 1774 r., gdy Johann Adam Birkenstock podjął zawód szewca. Nikt raczej nie przewidywał, że biznes przetrwa przez sześć kolejnych pokoleń, by w 2021 r. dołączyć do LVMH, grupy skupiającej najważniejsze światowe marki. To niemal 250 lat tradycji, w tym 125 ze słynną, opatentowaną (i jedną z najczęściej podrabianych na świecie) ortopedyczną wkładką. Jednak Birkenstocki, które doskonale znamy, powstały dopiero w drugiej połowie XX w. Pierwszym modelem, który przetrwał do dziś, był Madrid: z jednym szerokim paskiem zapinanym na charakterystyczną klamrę. To właśnie wtedy ortopedyczne dziedzictwo spotkało się ze współczesną modą. Co ciekawe, fason tych butów praktycznie nie zmienił się do dziś. I wciąż mocno trzyma się podium, wraz z dwoma pozostałymi najpopularniejszymi modelami: Arizoną (1973 r.) i wspomnianym wcześniej Gizeh (1983 r.). 

(Fot. Getty Images)

Dlaczego są tak wygodne? Na to pytanie jest wiele odpowiedzi. Przede wszystkim to słynna podeszwa, składająca się z warstw korka, lateksu i juty, wyprofilowana w najbardziej ergonomiczny dla stopy sposób, a w dodatku dostępna w dwóch wersjach: węższej i szerszej, dzięki czemu można dopasować nie tylko rozmiar wzdłuż, lecz również wszerz. Mamy tu odpowiednie wsparcie pięty, stabilizację kości skokowej, naturalne wzniesienie dla palców, dzięki któremu pozostają w swobodnej pozycji, a także wysoko ukształtowany skraj podeszwy, który chroni przed przesuwaniem się stopy. Jest też tzw. warstwa softbed, ze spulchnionej pianki z milionami pęcherzyków powietrza, dzięki czemu te buty nosi się równie komfortowo, co profesjonalne obuwie sportowe. 

Buty dla każdego

Choć popularna na całym świecie, marka Birkenstock pozostaje tak lokalna, jak tylko się da. Do dziś 95 proc. kolekcji wytwarzane jest w Niemczech, również 95 proc. z ponad 5 tys. pracowników zatrudnionych jest w tym kraju. Tu powstają półprodukty, jak klamry czy napy. Jedynie korek pozyskiwany jest w Portugalii. Tworzywo z dębu korkowego, podobnie jak lateks, należy do tzw. zasobów odnawialnych. W ciągu całego życia drzewo może być okorowane ok. 12 razy. To warstwa, którą można zbierać bez szkody dla rośliny, ponieważ kora odrasta i nie wpływa na jej żywotność. Bycie fair wobec środowiska należy do kluczowych zasad marki, co być może tłumaczy, dlaczego wciąż dostępnych butów jest mniej niż chętnych na nie. Szczególnie w ciągu ostatniego roku popyt wzrósł znacząco – z pewnością nie pomogło tu pierwsze w historii firmy zamknięcie fabryk na dwa miesiące z powodu pandemii w roku 2020. Prawdopodobnie nawet jeśli ktoś jeszcze nigdy Birkenstocków nie miał, w ciągu najbliższego roku się na nie zdecyduje. Brak dostępności niektórych modeli nie jest celową strategią firmy, z pewnością jednak podsyca pragnienie. A jeśli moda nas nie przekonuje, zawsze pozostają względy zawodowego komfortu. Stąd w otwartym w 2015 r. sklepie internetowym specjalne kategorie z ofertą m.in. dla pracowników medycznych i gastronomicznych. 

Gilda Ambrosio (Fot. Getty Images)
Frances McDormand i Sam Rockwell na gali rozdania Oscarów, 2019 (Fot. Getty Images)

Jednym z najważniejszych punktów filozofii marki jest tworzenie butów dla każdego. Nie ma podziałów na modne i niemodne, atrakcyjne i nie. W Birkenstockach można wyjść na czerwony dywan (tu ukłon w stronę Frances McDormand i jej oscarowej kreacji od Valentino, łącznie z żółtymi zamszowymi Arizonami, które powstały we współpracy z włoską marką w 2019 r.), można też brać ślub (jak Julia Hofgartner, austriacka blogerka lifestyle’owa) lub, wzorem sióstr Olsen, a może raczej zrelaksowanych mieszkańców Berlina, po prostu wieść w nich życie. Ich fason, bez względu na model (a tych jest ok. 800), na dobre wpisał się w kanon współczesnej mody, a określenie ugly shoes (czyli brzydkie buty) niepostrzeżenie stało się kluczowe w raportach najważniejszych trendów. I bodaj na dobre straciło pejoratywny wydźwięk. 

Harel
Proszę czekać..
Zamknij