Epidemia zdominowała nasze życie. Wyznacza sposób naszego codziennego funkcjonowania. Ale też przykryła problemy, które wcale wraz z nią nie zniknęły. Bo czy w czasie kwarantanny zniknęła przemoc z domów? Czy właśnie jeszcze ją zwiększyła? Adeline Dieudonné w debiutanckiej powieści „Prawdziwe życie” na strachu przed agresywnym i złym ojcem konstruuje doskonały thriller rodzinny.
Gdy nikt nie widzi, dziewczynka wchodzi do pokoju trupów. Tak go nazywa, bo ojciec gromadzi w nim trofea myśliwskie. Wypchane dziki, sarny, jelenie, zebry, antylopy lub tylko ich łby pochodzą z najróżniejszych stron świata. Wśród nich najcenniejszy jest kieł słonia, wiszący na hakach na ścianie. Tylko jeden. Polowanie było bardzo drogie, więc ojciec koszty podzielił z kolegą na pół, nagrodę też. Dziewczynka bardzo lubi głaskać kieł słonia – jest taki gładki. Za to spojrzenia złowrogo patrzącej hieny stara się unikać.
Ojciec poza zabijaniem zwierząt lubi jeszcze pić whisky i oglądać telewizję. Gdy wstanie lewą nogą, lubi też przywalić matce. Matka „była chuda, miała długie cienkie włosy. Nie wiem, czy w ogóle istniała, zanim go spotkała. Zapewne tak. Musiała przypominać jakąś prymitywną, jednokomórkową, półprzezroczystą formę życia. Amebę. Składającą się z ektoplazmy, endoplazmy, jądra i wakuoli pokarmowej. Przez lata kontaktu z ojcem ciało ameby wypełniło się strachem” – wierzy dziewczynka.
Rodzina zawsze wyczekiwała z utęsknieniem kolejnego wyjazdu na polowanie. Każdy dostawał wtedy, co lubił. Ojciec trofea, matka-ameba kilka tygodni bez nowych siniaków, dziewczynka i jej brat – swobodę.
Gdybym miała zaklasyfikować debiut belgijskiej pisarki Adeline Dieudonné „Prawdziwe życie” do jakiejś kategorii, określiłabym go jako thriller rodzinny. Oddając książkę do druku, Dieudonné miała 36 lat. Choć jest to już wiek dojrzały, wściekłością, którą eksploduje autorka w powieści, mogłaby się podzielić z wieloma krzywdzonymi żonami, matkami i dziećmi.
Gdy książka się zaczyna, dziewczynka ma 10 lat, a jej braciszek Gilles – o 4 mniej. Dzieci nie mają co liczyć na jakiekolwiek zainteresowanie czy czułość ze strony rodziców, więc dziewczynka stara się obdarować brata największą miłością, jaką tylko potrafi. Żeby choć on czuł się szczęśliwy – myśli sobie. Jego śmiech jest dla dziewczynki wystarczającą nagrodą. Zabiera go więc na łąki, chodzą do Moniki, starszej sąsiadki mieszkającej w lesie, którą oboje uważają za czarodziejkę, i odwiedzają złomowisko starych samochodów. Wsiadają do aut, wymyślają im imiona i rozmawiają z nimi, żeby ulżyć im w smutnej niedoli bycia porzuconymi i samotnymi wrakami.
Mieszkają na osiedlu o wdzięcznej nazwie Pokazowe. Latem codziennie wieczorem przyjeżdża furgonetka z przenośną lodziarnią. Słychać ją z daleka w uliczkach między domami, bo wygrywa „Walc kwiatów” Czajkowskiego. Za każdym razem dziewczynka nieśmiało prosi ojca o drobne, po czym bierze za rękę Gillesa i biegną po swoje porcje lodów. Tata z niewiadomego powodu zabrania im kupowania bitej śmietany, ale ona bardzo ją lubi, więc w sekrecie do dwóch kulek lodów zawsze dostaje porcję od starszego, miłego sprzedawcy. Aż nadchodzi feralny dzień. Syfon do robienia bitej śmietany wybucha i przebija na pół głowę lodziarza, który umiera na miejscu. Kawałki twarzy lądują na sześcioletnim Gillesie. Chłopiec kamienieje, nie odezwie się słowem przez następne kilka dni. Rodziców wiele nie obejdzie ten tragiczny wypadek.
Dziewczynka czuje, że straciła braciszka, którego coraz częściej widuje wtulonego w martwą hienę w pokoju trupów. Czy już nigdy nie usłyszy jego śmiechu? Postanawia, że zbuduje wehikuł czasu i cofnie się do chwili zamawiania lodów, wtedy już nie poprosi o bitą śmietanę i do niczego złego nie dojdzie. Widziała to na filmie „Powrót do przyszłości”.
Przez następne lata dziewczynka będzie intensywnie pracować nad swoim wynalazkiem, zgłębiać naukowe publikacje o czasie, zawzięcie uczyć się indywidualnie fizyki – oczywiście w tajemnicy przed ojcem. Chce zostać drugą Marią Curie-Skłodowską. Mimo że brat coraz częściej zaczyna przypominać raczej małego potwora niż dawnego kochanego Gillesa, ona nie straci przekonania, że złe robactwo, które się w nim zalęgło, pewnego dnia da radę wytrzebić.
Powieść jest jednocześnie okrutna, smutna i trzymająca w napięciu jak dobry kryminał. Wybranie dziewczynki na narratorkę jest doskonałym zabiegiem. To skuteczna manipulacja czytelnikiem. W dobrej wierze, rzecz jasna. Trudno po lekturze nie czuć wściekłości na to, że system społeczny, w jakim funkcjonujemy, jest nadal bardzo słabo wyposażony do walki z domową przemocą. Że tak niewiele wiemy, co dzieje się za drzwiami mieszkania sąsiadów. Że ciągle za mało robimy, żeby temu zapobiegać. Żeby sprzeciw i krzyk ofiar był naprawdę usłyszany.
Adeline Dieudonné, „Prawdziwe życie”, z francuskiego przełożyła Beata Geppert, Wydawnictwo Znak
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.