Znaleziono 0 artykułów
17.06.2022

Książka tygodnia: Marcin Meller, „Czerwona ziemia”

17.06.2022
Fot. Materiały prasowe

Debiut powieściowy Marcina Mellera jest sprawnie poprowadzonym thrillerem. Dzieje się w kilku planach czasowych, na dwóch kontynentach i odwołuje się do polskiej rzeczywistości przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Jednak nie ma ambicji opisywania zdarzeń bardzo prawdopodobnych. „Czerwona ziemia” to dobra lektura na wakacje, znak, że nieodwołalnie się zbliżają.

Bohater to Wiktor Tiszler, naczelny redaktor tygodnika „Reflektor”, sprzeciwiającego się obecnej władzy i jej machinacjom. Meller wymyśla postać dziennikarza znanego i zaangażowanego, autora reportaży z miejsc zapalnych w Afryce, którego dobrym słowem i skromnym stypendium wspiera na kartach powieści sam Ryszard Kapuściński. Tiszler pisze reportaże z Ugandy i z Demokratycznej Republiki Konga, nie tak dawno nazywającej się Zairem, czyli z kraju podduszonego uciskiem dyktatora i kleptokraty, niejakiego Mobutu Sese Seko, i po dziś dzień pozostającego w nadzwyczajnym chaosie. Zresztą Uganda, gdzie przede wszystkim przebywa Tiszler senior, też jest krajem mocno potarganym, gdyż trwa w nim wojna domowa między władzami ze stołecznej Kampali a rebeliantami z północy pod wodzą absolutnie autentycznego Josepha Konyego, z armią złożoną głównie z małoletnich, zmanipulowanych i zindoktrynowanych, ale za to niezwykle okrutnych żołnierzy.

Fot. Materiały prasowe

Wiktor Tiszler to Tiszler senior z tej racji, iż między jedną a drugą wyprawą do Afryki dorobił się progenitury w osobie Marcina Tiszlera, zbuntowanego syna z namiętnego związku z absolutnie piękną, zielonooką i rudowłosą, ale też porywczą Moniką. Tiszler junior wyrusza do Afryki niejako śladem wcześniejszych przygód znanego i docenianego ojca, po czym znika na amen. Strach o dorosłe dziecko sprawia, iż Tiszler senior jedzie do Ugandy i Konga, zostawiając warszawskiej redakcji rozgrzebane śledztwo dziennikarskie w sprawie nadzwyczajnej korupcji. Więcej na temat fabuły nie powiem, choć i tak każdy czytelnik już po kilku stronach jest pewien, że dobrzy wygrają, a źli przegrają. To też znak wakacji, bowiem w czasie odpoczynku nie ma nic przyjemniejszego niż dobre wieści pojawiające się grubo wcześniej, niż kończy się cała historia.

„Czerwona ziemia” to thriller udany. Przeczytałem go bez nadmiernego wysiłku szarych komórek. Postawiony w towarzystwie podobnych dzieł, krajowych (by użyć dawniejszej nomenklatury) i zagranicznych, z pewnością nie znajdzie się w czwartej lidze książek tego gatunku. Niedawno miałem na rozkładzie thriller „Nigdy” Kena Folletta, który z pewnością doczeka się hollywoodzkiej ekranizacji, i żywię nadzieję, iż Meller zostanie doceniony tak samo. To nie oznacza, że obie książki mają ambicje opisywania zdarzeń ocierających się o prawdopodobieństwo (choć zgrabnie to udają). Nie szkodzi, w wakacje to nawet zaleta.

Słowem, ani myślę wybrzydzać na Marcina Mellera, który – jestem pewien – dzięki „Czerwonej ziemi” da słuszny wypoczynek duszom wymęczonym plażingiem i tańcowaniem po klubach. Nie rażą mnie oczywiste oczywistości, jak ta, kiedy Wiktor Tiszler wdaje się w romans z czarnoskórą pięknością. Ani paskudztwo polskich polityków i zblatowanych z nimi biznesmenów, bo coś takiego możemy oglądać codziennie. Lubię opisy afrykańskich hosteli dla backpackersów, gdyż widać w nich, że autor miał wiele razy do czynienia z takimi noclegowniami i doświadczał tam frajdy, więc raduję się razem z nim.

Nie lubię za to opisów seksu, bowiem chciałbym, by erotyczną namiętność relacjonowano inaczej niż poprzez spostrzeżenie, że kobieta naraz stała się nadzwyczaj wilgotna. Lecz nigdy sam nie pisałem o seksie, więc nie wiem, jak może być to trudne i wymagające.

Wszystko to furda. Tak naprawdę nie daruję Mellerowi jednego z fragmentów „Czerwonej ziemi”. Można mieć afrykańską kochankę, udawać rycerza bez skazy i wychodzić cało z awantur, które musiałyby zabić nawet Seana Conneryego, gdy grał Bonda. Ale nie jest możliwe ani ciut-ciut, nawet w wakacyjne noce cudów, by pod wpływem dowodów na ewidentne przewałki oraz kwitów świadczących o niebywałej korupcji odszedł ze stanowiska w roku Pańskim 2020 polski wicepremier, nawet w stu procentach fikcyjny. W takie bajanie nie uwierzy przedszkolak. Polscy wicepremierzy i ministrowie ostatnich kilku lat, ci całkowicie zmyśleni i prawdziwi, nie odchodzą nigdy, z żadnego powodu. Są bowiem twardsi niż stal lub hebanowe drewno. Zepsuci do szpiku kości afrykańscy politycy, kacykowie lokalnego i centralnego szczebla, mogą im buty czyścić. Wyżej w konkursie twardości stoją tylko polscy prezesi. 

Jako się rzekło, czytałem „Czerwoną ziemię” Marcina Mellera szybko i bez nadmiernego wysiłku. Ale ewidentne błędy muszę piętnować; wszak thriller to nie science fiction. Nie idź, Marcinie Mellerze, tą drogą.

„Czerwona ziemia”, Marcin Meller, wydawnictwo W.A.B.

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij