Znaleziono 0 artykułów
25.01.2019

„Maria, królowa Szkotów”: Pojedynek królowych

25.01.2019
Margot Robbie jako Elżbieta I (Fot. Materiały prasowe Universal)

Maria Stuart i Elżbieta I nigdy się nie spotkały. Do konfrontacji pokazanej w „Marii, królowej Szkotów” nigdy nie doszło. Twórcy filmu naginają historię do własnych potrzeb, uczciwie deklarując, że to fikcja, a nie rekonstrukcja. Jej sercem jest napięcie między dwiema władczyniami, które w antykobiecym świecie, zamiast się zjednoczyć, zmuszone są ze sobą walczyć.

„Maria, królowa Szkotów” to kolejna filmowa wariacja na temat jednej z najgorętszych królewskich intryg w historii. Wtedy rozognione dyskusje na jej temat toczyły się głównie na dworach i w kościołach. Dziś z wielką ekscytacją pisałyby o niej najpopularniejsze portale plotkarskie, a krok w krok za dwoma bohaterkami chadzaliby wysoko opłacani paparazzi. Maria I z dynastii Stuartów (1542-1587, w tej roli Saoirse Ronan) to jedna z najlepiej znanych opinii publicznej arystokratek. Potomkini Jakuba V w wyniku małżeństwa z delfinem Francji była przez rok królową tego kraju. Po przedwczesnej śmierci nastoletniego męża powróciła jednak do Szkocji i zaczęła rościć sobie prawa do brytyjskiego tronu. Jej strategia nie wzbudziła entuzjazmu Elżbiety I (1533-1603, wciela się w nią Margot Robbie), córki okrytego niesławą zabójcy żon (łącznie miał ich sześć!), Henryka VIII Tudora.Przeciw Marii stanęła także spora część protestanckiego społeczeństwa Szkocji, bowiem aspirująca królowa była katoliczką. Ale to ona wyszła za mąż i powiła dziecię, które okazało się pełnoprawnym dziedzicem brytyjskiego tronu. Pętla na szyi bezdzietnej i niezamężnej Elżbiety I zaciskała się coraz mocniej… W tej historii nie ma spojlerów: doskonale wiadomo, że Maria oddała życie, a raczej głowę, królewskiemu katowi. Jej ścięcie zaordynowała Elżbieta. Nie do końca wiadomo, czy strategicznie eliminowała rywalkę, czy rzeczywiście uwierzyła w – poparte słabymi dowodami – doniesienia o organizowanym przez Marię spisku.

Kadr z filmu „Maria, królowa Szkotów” (Fot. Materiały prasowe Universal)

Doskonale pamiętam, kiedy zobaczyłam Saoirse Ronan na ekranie po raz pierwszy. Za rolę w „Pokucie” (2007), gdzie z ogromną aktorską dojrzałością wcieliła się w rolę 13-letniej intrygantki Briony Tallis, młoda blondyneczka dostała swoją pierwszą nominację do Oscara. To był fenomenalny występ, ale w kuluarach nieco protekcjonalnie porównywano ją do innych wcześniej wyróżnionych przez Akademię artystek. Jednak w przeciwieństwie do Anny Paquin („Fortepian”), Quvenzhane Wallis(„Bestie z południowych krain”) czy Tatum O’Neal („Papierowy księżyc”) Ronan z powodzeniem przeszła transformację z aktorki dziecięcej w dorosłą. Wybierając kolejne role, nie szła na kompromisy, nie romansowała z mainstreamem, nie szukała desperacko popularności. Przez ostatnie 11 lat wytrwale stawała się najlepszą wersją siebie. Rola Marii Stuart przychodzi po paśmie uznanych przez krytyków występów, m.in. w „Grand Budapest Hotel” Wesa Andersona i, także wyróżnionych przez Akademię, „Brooklyn” oraz „Lady Bird”.

Kadr z filmu „Maria, królowa Szkotów” (Fot. Materiały prasowe Universal)

Ronan ciekawie opowiadała o swojej więzi z Marią Stuart. – Ogromnie ją podziwiam. Zagrałam ją w wyjątkowym dla mnie momencie. Gdy wchodziłam na plan, zbliżała się premiera „Lady Bird”. Po raz pierwszy w życiu zostałam wrzucona w cały ten młyn, stałam się tak bardzo widzialna. Nie ma sposobu, by się na coś takiego przygotować. Granie postaci, która przechodzi przez znacznie bardziej ekstremalną wersję takiego scenariusza i robi to z klasą, zachowując własną tożsamość, nie lęka się tego, co o niej powiedzą inni, bardzo mi pomogła. To było jak terapia – mówiła w rozmowie z BBC. Jako władczyni Ronan jest intrygująca i autorytarna, a jednocześnie porywcza i trzpiotowata. Zdolności wybitnego stratega mieszają się u niej z zagubieniem młodej dziewczyny, a pycha z autentycznym cierpieniem. Aktorka płynnie przechodzi ze szkockiego akcentu we francuskie dialogi. Po królewsku wyniosła, jednocześnie pozostaje bliska widzom. Udowadnia, że nie jest tylko modnym nazwiskiem, lecz dojrzałą, charyzmatyczną, wszechstronną artystką.

Kadr z filmu „Maria, królowa Szkotów” (Fot. Materiały prasowe Universal)

Zabłysnąć na drugim planie przy tak silnej partnerce to sztuka. Udało się to jednak Robbie, która w „Marii…” jako królowa Elżbieta I, idzie w ślady Bette Davis, Judi Dench i Cate Blanchett. Australijka miała obiekcje przed przyjęciem tej roli. Obawiała się, że jej brak formalnego aktorskiego wykształcenia stanie na drodze do realistycznego przedstawienia legendarnej monarchini. – Czułam, że nie jestem aktorką, która nadaje się do grania królowej. Ale reżyserka powiedziała: „Chcę, byś zagrała młodą kobietę, a nie monarchinię”. Wtedy zrozumiałam, jak to zrobić – wyznała Robbie w cytowanym już wywiadzie. Ryzyko rzeczywiście było duże. Nie każda artystka potrafi pod ciężką charakteryzacją i spektakularnymi kostiumami zachować człowieczeństwo postaci. A filmowa Elżbieta ginie w nich coraz mocniej, przekształca się z człowieka z krwi i kości w nietykalny, niemal abstrakcyjny portret. Robbie udźwignęła to zadanie. Jej Elżbieta jest samotną do bólu kobietą, która na ołtarzu władzy musiała złożyć wszystkie swoje ludzkie potrzeby, z pragnieniem bliskości na czele. Nie tak dawno na Vogue.pl pisaliśmy o starciu Australijki z wiecznie szufladkującą ją według warunków prasą. Być może rola zniszczonej przez chorobę, zmagającej się z presją stereotypów i patriarchatem monarchini była kolejną próbą rozprawienia się z wizerunkiem blond ślicznotki?

Scenarzysta filmu Beau Willimon („Idy marcowe”, producent „House of Cards”) to doświadczony gracz, który świetnie rozgrywa polityczne niuanse i wie, jak napięciom sprzed stuleci nadać współczesną wagę. Jednocześnie, o dziwo, tym razem zabrakło mu asertywności. Usiłując złapać zbyt wiele srok za ogon, zgubił wyraźny kierunek. Zdarza się, że ważne polityczne zwroty giną w natłoku emocjonalnych scen z bohaterkami. Rozumiem wybrany ton, ale przydałoby się staranniej pilnować tła. „Maria…” to filmowy debiut uznanej reżyserki teatralnej, Josie Rourke. Przebija jej brak doświadczenia w pracy z filmową materią. Rourke za bardzo skupia się na losach postaci, za mało na budowaniu pełnej, spójnej narracji, przez co ponad dwugodzinny obraz dość mocno się dłuży. Jednak uwaga poświęcona postaciom i staranność zarysowania konturów ich tak odmiennego, a jednocześnie siostrzanego „ja” robią wrażenie.

Kadr z filmu „Maria, królowa Szkotów” (Fot. Materiały prasowe Universal)

W gruncie rzeczy serce tej opowieści bije przecież niezwykle współczesnym rytmem. Obie są kobietami u szczytu władzy w czasach nienawidzących kobiet. Ofiary męskocentrycznej kultury i skrajnego szowinizmu. Zmuszone do grania własnymi walorami – jak w pewnym momencie Maria – lub radykalnie ten przymus odrzucające jak bezdzietna i „żyjąca jak mężczyzna” Elżbieta. Oglądając film Rourke, oglądamy przede wszystkim sterowane przez małych mężczyzn wielkie kobiety, które wbrew własnej woli walczą w ukartowanym pojedynku celebrytek, a widownię interesuje tylko ich krew. Niedoskonały pod wieloma względami film z tej perspektywy wydaje się najciekawszy.

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij