Znaleziono 0 artykułów
07.06.2019

May el-Toukhy: Nigdy nie zrobiliście niczego zakazanego?

07.06.2019
(Fot. kadr z filmu)

Anne ma wszystko – kochającą rodzinę, dobrą pracę, piękny dom. Pozornie idealne życie ryzykuje w imię zakazanej namiętności. – Rodzina to mikrokosmos. Fascynuje mnie, jaką krzywdę potrafią sobie wyrządzać bliscy – mówi duńska reżyserka, której „Królową Kier” od dziś oglądamy w kinach. 

Anne z „Królowej Kier” przypomina bohaterki kobiecych magazynów. Jej życie rodzinne to sielanka. Ma zdrowe bliźniaczki i przystojnego męża. On – znany lekarz, ona – szanowana prawniczka. Oboje świetnie zarabiają, mieszkają w designerskim domu, prowadzą aktywne życie towarzyskie i kulturalne. Do tego elegancka czterdziestokilkuletnia kobieta ma misję – pracuje z nieletnimi ofiarami molestowania seksualnego. Ten idealny obrazek zaczyna się psuć, gdy w jej życiu pojawia się Gustav, nastoletni syn Petera z pierwszego małżeństwa. Chłopak nie miał łatwego życia. Swój bunt, stres i frustrację wprowadza w cztery ściany pięknego domu Anne. Na początku budzi w macosze niechęć i niepokój. Gdy do tych uczuć niespodziewanie dołącza pożądanie, bohaterka staje na rozdrożu.

(Fot. kadr z filmu)

Nadużycie władzy, czy to w formie przemocy seksualnej, czy psychologicznego terroru, jest ważnym tematem filmu. Główna bohaterka jest tu nie tylko agresorem, lecz także ofiarą. Pani film pokazuje, że molestowanie to trucizna, która pozostaje w krwiobiegu.

Głęboko wierzę, że zranieni ludzie ranią innych. Oczywiście, że Anne jest winna. Jest dorosła, więc powinna wiedzieć, co jest dobre, a co złe. Ale jednocześnie jest też ofiarą sytuacji, w której władzę miał ktoś inny, kto ją skrzywdził. Podczas przygotowań do filmu odbyłam wiele rozmów z psychologiem. Ci, którzy kiedyś byli ofiarami, często sami stają się agresorami. Mój film jest też o tym, że nie ma czegoś takiego jak rodzina zbyt dobra na przemoc. Zwracamy też uwagę na to, że choć stworzyliśmy system mający wykrywać takie sytuacje, to on nie jest doskonały, a jego słabością są ludzie. Miałam wątpliwości, więc zapytałam psycholożkę: „Co musiałoby się stać, żeby ludzie nie zgłosili takiego wydarzenia?”. „Jak to?” – zdziwiła się. „Przecież ludzie najczęściej milczą”. To efekt układu sił w rodzinie. 

Tak jak pani wspomniała, film wymagał stworzenia solidnej psychologicznej podbudowy. Jaki schemat było najtrudniej przełożyć na język filmu?

Długo zastanawiałam się nad tym, ile powinnam zdradzić na temat jej historii. Ile powiedzieć otwartym tekstem, a ile zasugerować. Tak żeby dla widowni przeszłość bohaterki stała się istotnym punktem odniesienia. Kluczowe było też dla mnie to, żeby opowiadać historię poprzez Anne, a nie Gustava. Chciałam, żebyśmy byli w jej głowie. To było trudne, bo bardzo się z bohaterką różnimy. Jej postępowanie z mojego punktu widzenia bywało nieracjonalne. Żeby nie stracić więzi z Anne, musiałam sobie przypominać, że ja też bywam nieracjonalna. 

(Fot. kadr z filmu)

Poprzez umieszczenie ojca i syna na pozycjach rywali pani film w intrygujący sposób stawia pytanie o to, czym jest męskość. 

Wiele osób uważa, że Anne robi, to co robi, bo jest dla swojego męża dominującą partnerką, on nie oponuje. Według mnie taki a nie inny charakter męża nie jest powodem jej pragnienia. Ona – taka, jaka jest, z całym swoim bagażem traumy – utożsamia się z samotnością Gustava. Egzystencjalna pustka łączy tę nijak do siebie niepasującą dwójkę. Postaci w tym filmie są dla mnie, w pewnym sensie, pozbawione płci, bardziej archetypiczne. Męskość to nie był temat, o którym chciałam rozmawiać w pierwszej kolejności. Ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że w momencie gdy pojawi się główna bohaterka, która zachowuje się tak, jak Anne, widzowie automatycznie zaczną myśleć o rolach płciowych. Gdyby na tej pozycji był mężczyzna, nie prowokowałoby to tak intensywnych przemyśleń. Mam nadzieję, że gdy w przyszłości pojawi się podobny do mojego film, to to, że w takiej głównej roli pojawia się kobieta, nie będzie już wywoływało zdziwienia. Nie będziemy nawet tego zauważać. To byłby prawdziwy dowód równouprawnienia. Kobieta może być też mroczną, negatywną i niepokojącą postacią – i jest to normalne. Nie chcę więcej pierwszoplanowych bohaterek, które są przede wszystkim dobrymi matkami, a ich głównym problemem jest to, jak równoważyć życie zawodowe i prywatne… Równi powinniśmy być i wtedy, gdy jesteśmy dobrzy, i gdy jesteśmy źli. 

(Fot. kadr z filmu)

W większości filmów o molestowaniu oprawcą jest mężczyzna. Jeśli w tej roli pojawia się kobieta, najczęściej mowa o kinie gatunkowym, które dość szybko określa bohaterkę jako czarny charakter. Pani zdecydowała się na inne rozwiązanie. 

Dzięki temu, że oprawca jest kobietą, byliśmy w stanie w bardziej przejrzysty sposób pokazać, jak wygląda struktura władzy. Gdy mężczyzna napastuje kobietę, intuicyjnie zakładamy, że w grę wchodził element przewagi fizycznej. Siłą napastującego jest siła jego ciała. Tu usuwamy ten element z równania. To nie ciało, tylko głowa jest źródłem siły oprawcy. Przygotowując się do filmu, czytałam też dużo o wszystkich sprawach dotyczących Harveya Weinsteina i jemu podobnych. Tam też wyglądało to w ten sposób. Chodziło o przewagę w statusie, nadużycie pozycji, miejsca w hierarchii. To obowiązujący schemat. Zdarza się, że nie trzeba nawet dotknąć ofiary, by ją skrzywdzić. Pogrywa się z jej głową. Zamiana płci pozwoliła nam to podkreślić.

Seks nie jest najważniejszy w „Królowej Kier”. Ale zaskoczyło mnie, jak odważnie jest pokazany. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam na ekranie kinowym penisa czy seks oralny.

Muszę przyznać, że nawet dla liberalnych Duńczyków to, jak pokazujemy seks, było szokujące. Nieczęsto w filmach pojawiają się takie sceny. Film jest przeznaczony dla widzów dorosłych. Pokazanie zbliżenia właśnie tak dosadnie było ważne z filmowego punktu widzenia. Buduję narrację tak, że widzowie chcą, żeby między Anne a Gustavem doszło do zbliżenia, bo czują łączące ich napięcie. Ale gdy do niego dochodzi, to przez to, jak jest pokazane, natychmiast dopada ich dyskomfort. Nie było mowy, by sceny zbliżeń były romantyczne, ale nie mogły być też pornograficzne. Musiały mieć wartość dramaturgiczną.

Rodzina to unia, ale tworzona przez jednostki, z których każda jest całkiem inna. I każda ma swój sekret. Pani film pokazuje rodzinę jako twór, który w swoim sercu ma pęknięcie.

Często to społeczeństwo jest z perspektywy rodziny postrzegane jako największy wróg. Ale także w jej wnętrzu potrafi się toczyć wojna. Fascynuje mnie, jaką krzywdę my, bliscy, potrafimy sobie wyrządzać. Gdy poznaję nowych ludzi, chętnie pytam o ich sytuację rodzinną, kontakty z rodzicami i rodzeństwem. Rodzina to niesamowity mikrokosmos. Interesowało mnie, jaką moc mamy nad naszymi dziećmi jako rodzice i jaką moc mieli nasi rodzice nad nami, gdy byliśmy mali. Pociągała mnie koncepcja, że trauma może być dziedziczona z pokolenia na pokolenie. 

Mam wrażenie, że dziś w zachodniej kulturze postrzegamy rodzinę jako konstrukcję opartą na miłości i uczuciach. Pani film, w pewnym sensie, przypomina, że pewnych zasad nie można łamać.

Mój film jest bardzo otwarty na rozmaite interpretacje. Myślę, że każdy zobaczy w nim coś innego. Dla niektórych zakończenie będzie oznaczało, że Anne została ukarana, inni czują, że to, co zrobiła, uszło jej na sucho. Jedna z rzeczy, z których jestem najbardziej dumna, to to, że podczas dyskusji po filmie każdy widz przychodzi do mnie z inną historią. Koncepcja, że rodzina to wartość, którą należy za wszelką cenę chronić, pozostaje nam bliska, mimo że rośnie odsetek rozwodów i nie towarzyszy już temu społeczne napiętnowanie. Sama jestem rozwiedziona. Ale jednocześnie cały czas panuje przekonanie, że jeśli uda się nam tę nuklearną rodzinę utrzymać, to będzie lepiej. Oczywiście to wygląda nieco inaczej w zależności od konkretnej sytuacji. Dla mojej bohaterki rodzina nie była czymś, co przyszło jej łatwo. Ma za sobą ciężkie doświadczenia z rodzicami, więc stworzenie własnego domu było wielkim wyzwaniem. Zatem złożenie broni nie jest dla niej opcją. 

(Fot. kadr z filmu)

Inną rzeczą, o której często mówimy jako o wartości uniwersalnie dobrej, jest prawda. Trzeba być uczciwym, także wobec samego siebie. A przecież prawda potrafi też zabijać. Czy kłamstwo zawsze jest złe? 

„Gdybym to ja znalazł się w takiej sytuacji, jak bym postąpił?”. „Na co byłbym gotów, by ochronić swój status quo?”, „Jak wyzwolić się z poczucia winy?”. Widzowie często, wychodząc z kina, zadają sobie te pytania. Oczywiście, że spotykam wielu ludzi, którzy po prostu kategorycznie stwierdzają, że nigdy, przenigdy nie weszliby w relację seksualną ze swoim pasierbem. A ja zawsze ich pytam: „Czy naprawdę nigdy nie zrobiliście niczego zakazanego?”.

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij