
Kiedy schodzi pod wodę, nawet na głębokość 127 metrów, wszystko dokoła cichnie. Zostaje tylko poczucie wolności. – Każdy trening jest niczym medytacja – mówi Mateusz Malina, mistrz świata we freedivingu, z którym rozmawiamy o nurkowaniu na wstrzymanym oddechu.
Na czym polega freediving?
Freediving, czyli nurkowanie bez sprzętu, na wstrzymanym oddechu, jest rodzajem sportu, który ma osiem dyscyplin: cztery basenowe i cztery głębokościowe. Biorę udział w nich wszystkich, ale jestem jednym z nielicznych zawodników, którzy startują na wysokim poziomie i na basenie, i głębokości.
Dlaczego to trudne?
To inne wyzwania, i dla ciała, i umysłu. Freediving głębokościowy, czyli taki, który polega na osiągnięciu jak największej głębokości, jest bardziej złożony, trudniejszy, ma wiele zmiennych. Ważna jest adaptacja organizmu do zmian ciśnienia, żeby nie narazić płuc na uraz. Kiedy himalaiści idą zdobywać szczyt, muszą się aklimatyzować na różnych wysokościach. Tak samo jest przy nurkowaniu. Nie mogę od razu zanurzyć się na 120 metrów, muszę zacząć od 60-70 metrów i zwiększać głębokość o kilka metrów. Na początku nurkuję 2 dni z rzędu, a od około 100 metrów potrzebuję 1-2 dni odpoczynku między kolejnymi zejściami pod wodę. Ten proces musi być powolny.
O czym myślisz, nurkując?
O niczym, wszystko przebiega automatycznie. Nurkowanie polega na tym, żeby jak najszybciej wejść w stan flow, czyli nie myśleć i pozwolić ciału robić to, do czego jest zaprogramowane przez lata treningów.

Na jak długo jesteś w stanie wstrzymać oddech?
Oddech w bezruchu można wstrzymać dłużej, niż kiedy się poruszamy i spalamy tlen. Bez pływania wytrzymałem 10 minut i 40 sekund, przy nurkowaniu dochodzę do 5 minut.
Pamiętasz swoje pierwsze doświadczenie związane z nurkowaniem? Jak zaczęła się twoja pasja?
Może zabrzmi to strasznie, bo kiedy byłem dzieckiem, miałem mniej niż pięć lat, topiłem się. Znalazłem się pod wodą, ale zamiast panikować i za wszelką cenę starać się wydostać na powierzchnię, spokojnie wstrzymałem oddech. Na szczęście tata zauważył, że coś jest nie tak, i mnie uratował. Potem podczas nauki pływania, na którą zapisali mnie rodzice, czy na kursie na ratownika, okazało się, że to, ile potrafię przepłynąć pod wodą, jest niecodzienne. A gdy jeden z moich kolegów zainteresował się freedivingiem, także spróbowałem. Zapaliliśmy się do tego, zaczęliśmy ćwiczyć, rywalizować i w dosyć krótkim czasie mogłem już przepłynąć nie 25 metrów, ale 75. Bez sprzętu, po prostu wstrzymując oddech. Dowiedziałem się też, że są takie dyscypliny sportowe. I obejrzałem „Wielki błękit” Luca Bessona…
Ten film zostaje w pamięci na długo.
Mnie już wcześniej spodobało się uczucie, gdy jestem pod wodą. Na basenie zazwyczaj jest głośno, a kiedy się zanurzałem, wszystko cichło. Urzekła mnie ta cisza, uczucie nieważkości, wolności – same pozytywne doznania. Trzeba jednak pamiętać, że „Wielki błękit” pokazuje dyscyplinę niesportową, tzw. no limits. Wtedy nie polega się na swoim organizmie, tylko na sprzęcie, czyli na windzie, którą jedzie się na dół, i na balonie, który wyciąga człowieka na powierzchnię. Nurek jest zależny od czynników zewnętrznych. We freedivingu sportowym zawodnicy nie nurkują w ten sposób, bo to zbyt niebezpieczne. To tak, jakby porównywać wrestling do boksu. Boks to sport, a wrestling – show, kaskaderstwo. My wstrzymujemy oddech i korzystamy z własnej siły, nurkujemy samodzielnie i samodzielnie wracamy.

Cały tekst znajdziecie w nowym wydaniu „Vogue Polska Sport & Wellness”. Zamów je już dziś z jedną z dwóch okładek do wyboru i wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.