
Miami kojarzy się z art déco, wakacyjną modą i wolnością ekspresji. O mieście, które pokochali artyści, architekci i projektanci, rozmawiamy z Ashley Brozic, autorką książki „Little Book of Miami Style: The fashion story of the iconic city”.
Eskapizm w najczystszej postaci. Do Miami ucieka się przed chłodem, upływem czasu (Florydę nazywa się przecież poczekalnią Boga), reżimem. To miasto łączące kulturę amerykańską i karaibską mieści się w najdalej wysuniętym na południe stanie Ameryki – od Hawany dzieli je w linii prostej zaledwie 370 km, tyle co Warszawę i Gdańsk. Czuć to w architekturze, sztuce, muzyce, kuchni. To miasto wolności, życia nocnego, jachtów, deweloperów i ekskluzywnych sklepów, malowniczych piaszczystych plaż, architektury art déco i tropikalnej natury. – Mówi się, że to zmiany, jakie zachodzą w Miami, często zapowiadają to, w jakim kierunku zmierzać będzie reszta kraju – mówi Ashley Brozic, urodzona i wychowana w mieście dziennikarka i autorka książki „Little Book of Miami Style: The fashion story of the iconic city”.
Miami rozwinęło się dzięki staraniom Julii Tuttle w drugiej połowie XIX wieku
– W Miami niezależnie od tego, skąd pochodzisz, czujesz się jak u siebie. Ludzie przyjeżdzają tu po wolność, z pragnienia bycia sobą, bez konieczności podporządkowania się sztywnym zasadom panującym w innych miastach. Mieszkańcy Miami z natury mają buntowniczą duszę – tłumaczy Brozic. Przyczyny tego upatruje w początkach historii miasta. To jedyna amerykańska metropolia założona przez kobietę, bizneswoman Julię Tuttle. W 1874 roku kupiła w Fort Dallas 640 akrów ziemi. Marzyła, by miejsce zaczęło tętnić życiem. Był tylko jeden problem – odległość. Zaczęła rozmowy z przemysłowcem i współzałożycielem korporacji Standard Oil, Henrym Flaglerem, którego próbowała namówić na budowę kolei na koniec Florydy. Uznał, że ostatnim miejscem, jakie połączone zostanie z resztą Ameryki, będzie Palm Beach. Kilka lat później, los się do niej uśmiechnął. Na przełomie 1894 i 1895 roku silny przymrozek spustoszył plantacje pomarańczy na Florydzie. Tuttle miała wtedy zerwać najpiękniej pachnące kwiaty pomarańczy z drzew swojego ogrodu i wysłać je, wraz z listem, Flaglerowi do Palm Beach. – Pogoda jest tu wspaniała. Zapraszam na południe, sam zobacz – napisała. W ciągu roku Flagler doprowadził kolej do Miami i wybudował w mieście hotel.

Od początku XX wieku w Miami rozwijała się turystyka
– Od samego początku ludzie przyjeżdzali tutaj nie do pracy, ale po to, by odpocząć. Dzięki rewolucji przemysłowej przełomu XVIII i XIX wieku mieli więcej wolnego czasu i wreszcie mogli pozwolić sobie na wakacje. Z kolei dzięki kolei zamiast zwiedzać góry Catskills w stanie Nowy Jork, mogli udać się w dalsze zakątki Ameryki – mówi Ashley Brozic.
Miasto od początku było kulturowym tyglem. – Już pierwsi jego osadnicy, którzy zamieszkali tu na stałe, pochodzili z Karaibów, konkretnie z Bahamów. Do dzisiaj prawie 70 proc. mieszkańców Miami to Latynosi. Jeśli mówimy o wczesnej turystyce, to podróżnicy przyjeżdżali tu głównie z północno-wschodnich i południowych stanów USA – doprecyzowuje Brozic. Początkowo na południe ludzi ściągało Palm Beach. Miasto luksusu, elegancji i potężnych majątków, które nad turkusową wodą i przy białych plażach pozwalały postawić ogromne posiadłości i warte setki milionów rezydencje. Jego budynki ociekały złotem (dosłownie, bo słynny hotel The Breakers szczyci się złoconymi i ręcznie malowanymi sufitami autorstwa florenckich artystów i weneckimi żyrandolami), więc przyciągało sławnych i bogatych. Na Florydę na początku XX wieku ruszyli też uciekający przed wojną Europejczycy.

Już od lat 20. XX wieku, gdy w designie dominowało art déco, architektów fascynowało Miami
Miami przeżyło kilka fal rozwoju. – W czasie I wojny światowej najbogatsi Amerykanie nie mogli podróżować do Europy albo tłumnie, razem z Europejczykami, do Stanów wracali – mówi Brozic. Południe zaczęło zapełniać się turystami. Pojawiły się nowe potrzeby, na które trzeba było znaleźć odpowiedzi.
Deweloperzy skupowali coraz większe tereny, które potem staną się dzielnicami miasta. Każda z nich ma więc swój konkretny styl narzucony przez architektów i przedsiębiorców. – Tak powstała np. słynna dzielnica art déco, która stanowi największe skupisko budynków w tym stylu na świecie. Tego typu domy zaczęto budować już w latach 20. XX wieku. Były nie tylko przyjemne dla oka, lecz również całkiem tanie w wykonaniu. Zainspirowane aerodynamiką z elementami nawiązującymi do stylistyki morskiej, sprawiły że obszar zaczął przypominać modny kurort – mówi Brozic. Za znaczną część projektów dzielnicy odpowiadają Lawrence Murray Dixon, Henry Hohauser i Albert Anis. Architekci specjalizowali się w luksusowych hotelach, zlokalizowanych głównie przy Ocean Drive i 5th Street.

– Styl art déco w Miami nazywa się „Streamline Moderne” i charakteryzuje się opływowymi formami i długimi poziomymi liniami. Takie budynki nierzadko mają niewielkie okienka nad drzwiami (tzw. eyebrow windows). Sporo w nich terazzo – dodaje. Ma na myśli materiał, który powstaje przez połączenie kawałków marmuru, granitu, szkła, kwarcu lub innych kruszyw z cementem. – Ci architekci rozwinęli styl South Beach, nie dla najbogatszych, ale dla klasy średniej, która przyjeżdzała tu na wakacje w latach wielkiego kryzysu – tłumaczy, dodając, że architekci i deweloperzy ukochali sobie Miami ze względu na wolność.
– Mieli pozwolenie na to, by realizować najbardziej szalone pomysły, eksperymentować z nowym, nietypowym podejściem do luksusu. W efekcie w Sunny Isles Beach mamy np. oddany do użytku w 2017 roku Porsche Design Tower, gdzie swoim luksusowym samochodem możesz wjechać prosto na piętro (a jest ich 60!), na którym mieszkasz, czy One Thousand Museum, budynek mieszkalny z 2019 roku, wieżowiec o nietypowym kształcie zaprojektowany przez Zahę Hadid. Panorama miasta jest stosunkowo nowa – mówi Brozic, przyznając, że tło jej powstawania nie jest pozbawione szarości. – Najprawdopodobniej opiera się na pieniądzach z narkobiznesu – zdradza.

Czym Miami przyciąga artystów i projektantów
Luksusowym centrum designu, mody i kultury za sprawą Craiga Robinsa stał się Design District. To tu znajdują się butiki topowych domów mody, galerie sztuki (m.in. Institute of Contemporary Art Miami), na ulicach umieszczane są instalacje artystyczne, rzeźby, ściany zdobią murale. – Craig Robins to ciekawa postać. Zanim wybudował Design District, był właścicielem wielu budynków na South Beach, które w latach 80. i 90. XX wieku wynajmował artystom. Przyjeżdzali tam m.in. ikona pop-artu Keith Haring czy malarz Kenny Scharf – tłumaczy Brozic. Miami od dekad przyciąga artystów, ludzi sztuki i kreatywne dusze. Nieprzypadkowo w latach 90. właśnie tu poczuł się jak w domu Gianni Versace.
Miami inspirowało największych projektantów mody na czele z Coco Chanel
– Choć niewiele się o tym mówi, moda była dla Miami niezwykle istotna. I to już od początku XX wieku. Odkryć to pomogła mi Deirdre Clemente. Wielkie kreatorki pokroju Coco Chanel czy Jeanne Lanvin zaczęły projektować kolekcje resort właśnie na „sezon Palm Beach”. Południowa Floryda stała się więc swoistym laboratorium trendów, także dla amerykańskich projektantów. Projektanci sprawdzali tu swoje pomysły zimą, a to, co się przyjęło, trafiało wiosną i latem do sprzedaży na północy kraju.

Od lat 20. w Miami zaczęło powstawać coraz więcej fabryk odzieżowych. Wkrótce staliśmy się trzecim co do wielkości producentem odzieży w Stanach Zjednoczonych. Zaczęliśmy też wytwarzać syntetyczne tkaniny idealne na upały, lekkie i tańsze. Doskonałe rozwiązanie dla klasy średniej. Na południe przyjeżdżało się więc z pustą walizką. Dzięki temu nasz przemysł kwitł. Szczególnie między latami 20. a 60. XX wieku. Moda była na tyle istotna, że departamenty handlu i turystyki sprzedawały ją jako element reklamowy. Wykreowano „Miami look” – ubrania z lnu, kapelusze typu panama, koszule guayabera, polo i lekkie marynarki dla mężczyzn. Dzięki temu sprawiliśmy, że amerykańska moda stała się nieco bardzo swobodna i codzienna – mówi Ashley Brozic, opowiadając o ulotkach reklamujących Miami, ukazujących niezwykle stylowe kobiety i mężczyzn ubranych na sportowo z rakietą tenisową w dłoni. Wisienką na torcie był popularny globalnie serial lat 80., „Policjanci z Miami”, opowiadający o dwóch detektywach. Pastelowe i jasne lniane marynarki i garnitury w ich stylu kopiowali mężczyźni na całym świecie.
Na przełomie lat 80. i 90. do Miami zaczęły tłumnie przybywać gwiazdy
– Najbardziej ekscytującym momentem dla Miami były lata 90. Szczególnie jeśli mówimy o South Beach – mówi Brozic. – Ludzie ściągali tutaj m.in. za sprawą serialu. W latach 80. zaczęły przyjeżdżać tu osobowości show-biznesu. Najpierw przybyli artyści, potem modelki, projektanci mody, redaktorzy, a na koniec cały świat. W 1986 roku Bruce Weber na dachu historycznego hotelu Breakwater sfotografował głośną kampanię Calvina Kleina „Obsession”. Każda prawdziwa gwiazda na czele z Madonną albo tu bywała, albo miała swoją willę – dodaje. To właśnie takie Miami poznał włoski projektant Gianni Versace.

W latach 90. Miami przeżyło okres świetności
– Gianni Versace zakochał się w Miami. Nie była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Przełomowy moment nastąpił w 1992 roku. To wtedy zatrzymał się w Miami podczas podróży na Kubę i zauroczył się South Beach. Jego podróż zakończyła się tutaj – uśmiecha się Ashley Brozic. Urzekła go wolność i dyskrecja miasta. – Scena życia nocnego była niezwykle rozwinięta i otwarta na społeczność LGBT+. Nikogo nie obchodziło kto, jak i kogo kocha. Nikt nikogo nie oceniał. Ludzie bawili się, pili, brali narkotyki. Czerpali z życia pełnymi garściami, nie zważając na jutro – mówi Brozic. Versace był u szczytu kariery. Jego kolekcja wiosna-lato 1993 w całości inspirowana była stylem miasta. – Często przebywał w swojej willi, Casa Casuarina, która była ewenementem – jedynym wolnostojącym domem na Ocean Drive – tłumaczy Brozic. Stamtąd niedaleko miał do centrum życia nocnego, w tym do słynnego gejowskiego klubu Warsaw Ballroom. W latach 90. rozpoczęła się też moda na otwieranie klubów i lokali przez gwiazdy. Prince zapraszał do Grand Slam, Mickey Rourke do Mickey’s, a Gloria Estefan do Bongos Cuban Café and Nightclub. – Impreza skończyła się w dniu śmierci Gianniego Versace w 1997 roku. Wraz z nią South Beach zaczęło tracić swój blask – mówi Brozic. Ale ten wciąż się jeszcze tli. I oblewa całe Miami. Miasto kontrastów, którego uroki są równie kuszące, jak jego ciemne strony. Joan Didion pisała, że ma „tajemniczy czar, który rodzi się z gorączkowej mieszaniny urazów, pragnienia zemsty, idealizacji i tabu”. Welcome to Miami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.