
Tak naprawdę dopóki nie stanę na planie, wszystko może się wydarzyć. Projekt może spaść, aktorka zostać zmieniona. Trudno zaakceptować tę niepewność i odpuścić kontrolę, zwłaszcza że uważam się za control freaka – mówi młoda zdolna aktorka Mila Jankowska, która wystąpiła w „#BringBackAlice” na Max, „Kibicu” Netflixa i „Langerze” dla SkyShowtime.
„Langer” to kolejny kryminał?
Nie, ten serial wyróżnia się nieoczywistą konwencją. Nie został nakręcony całkiem na poważnie. Kogoś, kto oczekuje klasycznego serialu kryminalnego, „Langer” może zaskoczyć. Dokładnie o to chodziło reżyserowi Łukaszowi Palkowskiemu. Gdyby tak zupełnie na poważnie potraktować tę brutalną przemoc, mrok, trudno byłoby unieść ciężar tej produkcji.
Grasz u boku doświadczonych aktorów: Magdaleny Boczarskiej, Piotra Adamczyka. Jak ci się z nimi pracowało?
Niezależnie od tego, z kim pracuję, zawsze na początku się stresuję, bo nie wiem, jak zostanę odebrana. W tym projekcie od razu poczułam się komfortowo. Otrzymałam ogromne wsparcie od Kuby Gierszała, Julki Pietruchy, Magdy Boczarskiej. Spotkaniem z nią byłam naprawdę podekscytowana. Lubię się od doświadczonych aktorów uczyć – podpatruję ich przy pracy i pytam o techniki.
Podchodzisz do tego zawodu analitycznie?
Nie do końca. Tak naprawdę zdaję się przede wszystkim na intuicję. Wyczuwam energię innych ludzi. Już po krótkiej chwili wiem, czy będziemy nadawać na tych samych falach. Na szczęście nikt na razie nie patrzył na mnie z góry. Wszystkie spotkania aktorskie wspominam wspaniale. A obawiałam się tego, zwłaszcza że nie skończyłam szkoły filmowej. Wszystkim wokół chciałam udowodnić, że potrafię grać bez dyplomu. To odbierało mi przyjemność z pracy. Okazało się, że większości osób podoba się moja świeżość. Uważają, że czerpię z siebie i że właśnie tę autentyczność powinnam pielęgnować. A ja się cieszę, bo mogę pokazać wszystkim, że można iść trochę inną drogą. Zdarza się jednak, że reżyser z zasady nie pracuje z aktorami bez szkoły. I tak czuję, że zamknięcie się w szkole mogłoby mi zaszkodzić.
Rezygnacja ze studiów dała ci wolność?
Tak, a wolność jest dla mnie najważniejsza. Dzięki temu, że nie poszłam na studia, szybciej zaczęłam pracować. Jeszcze w liceum przeprowadziłam się z Trójmiasta do Warszawy, zapisałam do agencji aktorskiej i chodziłam na castingi do reklam. Godzinami przesiadywałam na korytarzach przed wejściem do pokoi przesłuchań. Przez dwa lata wciąż przeżywałam odrzucenie – a w każdym razie tak to wtedy postrzegałam. Szanuję samą siebie za upór, którym się wykazałam. Wiedziałam, że ten trud kiedyś się opłaci. Zaczynałam od etiud, teledysków, reklam. Na pierwszy casting do filmu poszłam do Jana Holoubka. Zagrałam epizod w „25 lat niewinności. Sprawie Tomka Komendy” z 2020 roku.
A potem?
A potem przestój… Przez dwa lata nie wygrałam ani jednego castingu. Zaczęłam sama wysyłać maile do reżyserów castingu. „Cześć, jestem Mila”, pisałam, dołączałam zdjęcia, informowałam, gdzie grałam. Odezwała się do mnie Nadia Lebik, która zaprosiła mnie na zdjęcia próbne do serialu HBO. Po czterech miesiącach trudnego castingu dostałam rolę.

W serialu „#BringBackAlice” w reżyserii Dawida Nickela zagrałaś zbuntowaną, niepokorną Paulę.
Tak. Gdybym nie wysłała tego maila… Wspaniale wspominam czas na planie „#BringBackAlice”. Z innymi aktorami naprawdę stworzyliśmy zgraną ekipę. Dlatego to wygląda tak naturalnie na ekranie. Dano nam sporo przestrzeni na improwizację, z czego skrzętnie korzystałam. Gdy jakiś dialog nie brzmiał mi autentycznie, modyfikowałam go.
A po „#BringBackAlice”?
Zaczęły się trzy lata intensywnej pracy. „#BringBackAlice”, „Kibic” na Netflixie, „Langer” dla SkyShowtime. Wydawało mi się, że tak będzie już zawsze. A potem znowu przyszła przerwa. Dziewięć miesięcy ciszy. Nie wiedziałam, jak się w tym odnaleźć, siedziałam w domu, czekałam na telefon. A potem stwierdziłam, że mam tego dosyć. Żeby nie zwariować, poszłam do pracy.
Poza branżą?
Tak, przez kilka miesięcy pracowałam w kawiarni. Zdobyłam certyfikat baristki. Czasami podchodzili do mnie klienci, mówiąc, że widzieli mnie na ekranie, więc co ja tu właściwie robię. Reagowali jednak pozytywnie, z szacunkiem. Niektórzy myśleli, że przygotowuję się w ten sposób do roli. To doświadczenie mnie uziemiło. Wyciągnęłam z niego cenną lekcję. Stwierdziłam, że świat filmowy nie da mi pewności, że nie mogę liczyć na to, że będę realizować projekt za projektem, bo konkurencja jest duża – raz jedni dostają swoją szansę, raz drudzy. Patrzę już na branżę trzeźwym okiem. Rozumiem też lepiej, przed czym ostrzegała mnie mama, która od ponad 20 lat pracuje jako kostiumografka. Nie próbowała mnie nigdy odwodzić od aktorstwa, ale radziła, żebym zawsze miała plan B. Mówiła, że to zawód niestabilny, niewdzięczny, zwłaszcza dla kobiet. Próbowała mnie uchronić, ale wspierała w stu procentach.
Ta przerwa w pracy nauczyła cię pokory?
Tak, widzę, jak łatwo możesz się opatrzeć, znudzić. Gdy jest cię na ekranie za dużo, i twórcy, i widzowie zapragną nowych twarzy.

Starannie selekcjonujesz teraz projekty?
Tak, przede wszystkim staram się pokazać inną stronę siebie. Zamknięto mnie w szufladce zbuntowanej nastolatki – takie propozycje najczęściej dostaję, a chciałabym zagrać w filmie wojennym, kostiumowym albo wcielić się w lekarkę. To trochę zabawne, bo ja sama tak naprawdę nie przeżyłam fazy buntu. Zawsze zachowywałam emocje dla siebie. Uważałam, że nie można wyrażać złości. Przez to miałam zresztą epizody depresyjne. Żałuję więc czasem, że nie uciekłam z domu, nie paliłam papierosów, nie imprezowałam. Jakiś bunt przyszedł do mnie dopiero po 20. urodzinach.
Z jednej strony rozumiem twórców, że zatrudniają do danych ról osoby, które wcześniej sprawdziły się w podobnych kreacjach. Z drugiej, nie chcę już robić niczego wbrew sobie, a jeszcze nie mogę przebierać w propozycjach. Seriale dostępne na platformach otworzyły nam też drogę do kariery na świecie. Brałam już udział w kilku castingach do filmów zagranicznych.
Spodobał mi się „Langer”, bo mogłam zaprezentować się inaczej niż wcześniej – zagrać w pełni dorosłą kobietę.
W „Langerze” musiałaś też pokazać trudne emocje – panikę, strach, grozę.
Tak. Wiąże się z tym dość niesamowite przeżycie. Zrobiono mi silikonowy odlew ręki. Moja prawdziwa była schowana za plecami, więc wydawało mi się, że ta przede mną naprawdę należy do mnie. Gdy Kuba uderzył w nią młotkiem, myślałam, że zemdleję, choć nie czułam przecież bólu.
Trudniej ci zagrać strach czy szczęście?
Moja rodzina śmieje się, że jestem aktorką dramatyczną. Beztroskę zagrać mi trudniej. Dla większości aktorów zresztą zanurzenie się w trudnych emocjach jest paradoksalnie łatwiejsze. Może dlatego, że łatwiej wtedy oddzielić się od bohatera.
W „Langerze” tytułowy bohater to mężczyzna, który krzywdzi kobiety. Obawiasz się czasów, w których żyjemy? Powracającego patriarchatu?
Żyję w bańce, otaczają mnie osoby świadome, tym bardziej przeraża mnie to, co się dzieje poza moim środowiskiem. Brałam udział we wszystkich Strajkach Kobiet, walcząc o prawa kobiet. Zabieram głos, kiedy tylko mogę. Jeszcze dwa lata temu nie myślałam o wyjeździe z Polski, teraz zdarza mi się to rozważać. Jeśli miałabym kiedyś założyć rodzinę, chyba nie chciałabym, żeby moje dziecko tu dorastało. Myślę też o moich kuzynkach – sześcio- i trzynastoletniej. Chciałabym je jakoś chronić. Wiem, że nie mam tej siły, ale pragnęłabym im zapewnić lepszą przyszłość.

A jak wyglądało twoje dorastanie?
Mieszkałam we wsi Rębiechowo pod Gdańskiem, gdzie bawiłam się w policjantów i złodziei, biegając z kromką chleba z masłem. Jestem rodzicom wdzięczna za moje analogowe dzieciństwo. Widzę, jaki wpływ na mnie, osobę ukształtowaną, mają media społecznościowe. A co dopiero na dzieci, które nie potrafią sobie tego dawkować. Nie wiem, co bym dziś robiła jako matka. To naprawdę trudne wyzwanie.
Masz poczucie misji?
Tak, chociaż wiem, że mogę wyrażać moje poglądy, ale niewiele realnie zmienić. Nie mogę walczyć o wszystko. Staram się wpracować własną ścieżkę – mówić szczerze, co myślę, o sprawach, które są dla mnie ważne, ale bez jednoczesnego ryzykowania własnego bezpieczeństwa.
A w życiu prywatnym jakimi zasadami się kierujesz? Uważasz się za romantyczkę?
Moje pokolenie chyba trochę zapomniało o romantyzmie. Boimy się bliskości i zaangażowania. To wynika po części z przebodźcowania, przyzwyczajenia do tego, że wszystko jest tylko na chwilę. A ja jestem starą duszą, więc się w tym nie odnajduję. Wydaje mi się, że jesteśmy za mało ciekawi drugiego człowieka, nie chce nam się słuchać, nie jesteśmy uważni. A ja pielęgnuję w sobie ten romantyzm.
Prawdziwa kobieca przyjaźń jest w tej branży możliwa?
Tak, ale trudna. Testem dla relacji okazują się wspólne castingi. Gdy bliska mi aktorka jakiś wygrywała, a ja nie dostawałam roli, trudno mi było jednocześnie cieszyć się jej szczęściem i nie czuć zazdrości. Teraz już potrafię powiedzieć: „Chciałabym być na twoim miejscu, trudno mi skupić się tylko na twojej wygranej, bo też na tę rolę liczyłam, ale gratuluję ci”. Cieszę się, że nie trzymam już tego w sobie.
Nie ma tego zawodu bez rywalizacji.
Oczywiście. I większość osób, która go wybiera, jakoś tę rywalizację lubi. Ja raczej reaguję na przegrany casting niepokojem – czy ona lepiej gra, czy jest ładniejsza, czy lepiej pasuje do roli. Dużo pracuję nad tym, żeby nie brać tego do siebie. Ale to trudne, bo jestem wrażliwa, a moje poczucie własnej wartości mogłoby być wyższe.
A co czujesz, gdy dostajesz rolę?
Różne emocje. Tak naprawdę dopóki nie stanę na planie, wszystko może się wydarzyć. Projekt może spaść, aktorka zostać zmieniona. Trudno zaakceptować tę niepewność i odpuścić kontrolę, zwłaszcza że uważam się za control freaka.
Co dalej?
W tym roku czeka mnie jeszcze kilka premier z moim udziałem. I dalszej pracy. W zgodzie ze sobą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.