Znaleziono 0 artykułów
01.03.2019

Misia Furtak: Kameralna melancholia

01.03.2019
Misia Furtak (Fot. Artur Adeszko)

Kompozytorka i wokalistka po pięciu latach milczenia nagrała płytę „Co przyjdzie?”, którą już teraz można uznać za jedną z najlepszych w roku. Dziś rusza z nią w trasę koncertową.

Na początku chciałem cię zapytać o prehistorię, czyli très.b. Międzynarodowy skład, dwie bardzo dobre płyty anglojęzyczne i sukces w Polsce – Fryderyki i Paszporty „Polityki”. Dlaczego ten zespół przestał istnieć?

Bardzo tego żałuję, bo très.b to było coś ważnego i prawdziwego, co mnie w dużej mierze ukształtowało. Szkoda, że nie udało nam się znaleźć satysfakcjonującego dla wszystkich wyjścia. Trochę się zaplątaliśmy. Coś się skończyło i potem nie potrafiliśmy do tego wrócić. Zaważyła na tym różnica kierunków, w których chcieliśmy podążać. I to, że Olivier i Tom nie mówili po polsku, czuli się więc często pomijani. Gdy byliśmy w Danii czy w Holandii, działaliśmy bardziej proporcjonalnie. W Polsce ja miałam wszystko. Stałam z przodu z gitarą, mówiłam po polsku i szybciej poruszałam się w środowisku. Wszyscy chcieli rozmawiać przede wszystkim ze mną, bo byłam twarzą zespołu. Oni poczuli się więc w efekcie wykluczeni. Nie chcieli iść na kompromisy, których ta sytuacja wymagała. Może mogłam bardziej o to zadbać. Jednocześnie naprawdę wierzyłam, że pracuję najlepiej, jak mogę, w imieniu nie tylko swoim, lecz także nas wszystkich.

Po sukcesie „Epki” zamilkłaś na pięć lat.

Doszło do niezgodności między mną a firmą, z którą pracowałam. Byłam zawiedziona. Zastanawiałam się nawet, czy nadal chcę się zajmować muzyką. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby popatrzeć na to wszystko z dystansu, robiąc inne rzeczy. Przypomnieć sobie, kim jestem, dlaczego i jak bym chciała działać dalej. Po drodze zajmowałam się różnymi rzeczami, także niemuzycznymi. Przez pół roku współpracowałam z działem edukacji Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Z myślą o współpracy z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę” napisałam szkic programu edukacyjnego dla młodych muzyków, który miał za zadanie wspierać ich w stawianiu pierwszych kroków w branży. W międzyczasie pojawiła się audycja radiowa, którą prowadziłam przez trzy lata. Skupiłam się też na swoim związku i to było zupełnie inne życie. Od czasu do czasu pojawiały się takie muzyczne strzały, jak płyta „nowOsiecka”, na której wystąpiłam z piosenką „Zabaw się w mój świat”, oraz projekt z Wojtkiem Mazolewskim, który przerodził się w trzyletnią wspaniałą współpracę.

Jak wspominasz udział w tym projekcie?

Wszyscy artyści w tym projekcie mieli kompletną wolność, jeżeli chodzi o aranżowanie, przepisywanie i robienie z oryginalnymi kompozycjami tego, co nam się podoba. Ja właściwie napisałam własną wersję tej piosenki. Rozpisałam ją w jakimś bardzo prostym programie muzycznym, prawie tak jak teraz brzmi. I zobaczyłam, że to działa, że to rozumiem, nic więcej jej nie brakuje. I w takiej wersji została zagrana w NOSPR-ze z kwartetem smyczkowym i chórem. Po tym doświadczeniu ośmieliłam się. Pisząc rzeczy na swoją płytę ze smyczkami, klarnetami i innymi instrumentami, po które wcześniej nie sięgałam, zrozumiałam, że nie ma się czego bać, że ta materia jest też dla mnie dostępna. Ten muzyczny świat, w którym wcześniej nie pracowałam, bardzo mnie zaciekawił.

Misia Furtak (Fot. Michalina Bieńko)

A jak się czułaś jako autorka audycji?

Najpierw z Michałem Trzcińskim miałam wspólną audycję w Radiu Kampus, a potem pojawiliśmy się w RDC, gdy znalazła się tam Ewa Wanat. Świetnie się czułam w radiu. Bardzo mi teraz tego brakuje, bo uwielbiam to medium. Mimo przekazu w jedną stronę jest to jednak rozmowa. Słuchacze wracają do ciebie z reakcjami w mailach. No i zapraszaliśmy gości. Trzymałam wtedy mocno rękę na pulsie muzycznych nowości, premier i wydarzeń koncertowych czy festiwalowych. Szukałam w tym zjawisk, nurtów i przepuszczałam przez siebie. Słuchałam muzyki przekrojowo. Grałam tylko to, co uważałam za interesujące. Studiowałam dziennikarstwo, ale go nie skończyłam, więc moja miłość do radia chyba nie z tego wynika. Mam za to wiele lat praktycznego doświadczenia w różnych mediach, dlatego myślę, że łatwiej się ze mną robi wywiady. A znowu ja rozmawiałam bardziej empatycznie z muzykami, którzy odwiedzali nas w audycji. Rozumiem obie strony.

Nowa płyta to zupełnie nowy rozdział w twojej twórczości. Po przebojowej „Epce” nagrałaś ascetyczny, pesymistyczny w formie, a jednocześnie bardzo intensywny i piękny album. W recenzji do Vogue.pl napisałem, że „Co przyjdzie?” to „liryczna kronika małej apokalipsy”. Co za apokalipsę wieszczysz i dlaczego?

Bardzo lubię to zdanie, choć nie uważam się za wieszczkę. Nie miałam intencji, żeby straszyć, i nie sądzę, żebym odpowiedziała tym materiałem na tytułowe pytanie. Ta płyta opiera się właśnie na zadawaniu pytań. W piosence „Będzie gorzej” śpiewam, że zamiast „deliberować, trzeba szalupy budować dla wszystkich”, bo będzie gorzej. Jest więc jakaś furtka. Jeżeli coś zrobimy, to może jednak będzie inaczej. Przynajmniej próbujmy, podejmujmy jakieś działania. Niektóre piosenki są superosobiste. Ale gdy posłuchałam ich już z dystansu, to okazało się, że mają też znacznie szerszy wydźwięk, co było dla mnie bardzo ważne. Dlatego pozwoliłam sobie tak je zostawić. Oprócz moich przeżyć na pewno pojawiają się na tej płycie lęk i obawa, wynikające z obserwacji świata i kierunku, który obieramy. Moim zdaniem nie jest to dobry kierunek.

Czego się obawiasz?

Bezmyślności, bezrefleksyjności. Obawiam się, że ludzie chodzący utartymi szlakami nie znajdują i nie chcą znaleźć przestrzeni, żeby się zatrzymać i spojrzeć na to, co tak naprawdę się wokół wydarza. Z naszym światem, planetą, społeczeństwem. Dlatego używam metafory wsadzenia kija w szprychy. Z reguły tym kijem jest jednak coś złego. Bo musi wydarzyć się coś naprawdę mocnego, żeby zdać sobie sprawę, że idąc przez życie na autopilocie, coś się przegapiło. Tyle że wtedy może być już za późno.

Tytuły piosenek są bardzo radykalne: „Nie zaczynaj”, „Delusional”, „Będzie gorzej”, „Skończy się”. Skąd w tobie – pięknej, zdolnej, odnoszącej sukcesy – tyle mroku i depresyjnej melancholii?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Po prostu obserwuję świat i piszę o tym, co widzę. Choć rzeczywiście wydaje mi się, że jestem melancholijna. I zawsze taka byłam. Na tej płycie tych obaw jest rzeczywiście więcej.

Radykalny jest też brak perkusji i instrumentów perkusyjnych. Sekcja rytmiczna to z reguły baza. Dlaczego zdecydowałaś się na taki krok aranżacyjny?

Chciałam, żeby ta płyta była bardzo kameralna. Poza tym rzeczy, które piszę, opierają się na rytmicznych rozwiązaniach. Nie poszerzam harmonii, tylko dynamikę, a instrumenty, których użyłam, rozwiązują te kompozycje rytmicznie. Bas, staccato klarnetu, pizzicato smyczków. Gdyby wjechała perkusja, nadałaby stylistycznie inny kierunek. Żywe bębny spowodowałyby też, że płyta byłaby po prostu głośniejsza. A ja chciałam, żeby wszystko było bardzo „powściągnięte”. To, od początku do końca, bardzo organicznie napisany i nagrany projekt. Ponieważ znalazłam w innych instrumentach to, co chciałam osiągnąć, zrozumiałam, że perkusja nie jest mi do niczego potrzebna.

Misia Furtak ( Fot. KrzysztofNowak)

 

Misia Furtak (Fot. Michalina Bieńko)

W aranżacji postawiłaś na przestrzeń i nastrój – pojawiają się smyczki oraz subtelne klawisze.

Smyczki pojawiły się wraz z Hanią Raniszewską z Tęskno. Jest współautorką trzech piosenek na płycie. Od kiedy zaczęłyśmy współpracę, niektóre moje szkice totalnie się zmieniły. Hania zaimponowała mi silnym charakterem i pracowitością, które łączą się z wrażliwością i tym jej cholernym talentem. Lada chwila wydaje zresztą solową płytę, którą szczerze polecam. Spotkanie z Hanką stało się dla mnie ważne, nie tylko w pracy nad płytą. Dzięki niej zaangażowałam się też w środowisko muzyczne Otwartej Pracowni Jazdów i kolektyw organizujący niewielki festiwal „Tchnienia” w Bieszczadach.

I tak, ta płyta ma przestrzeń. W recenzji do Vogue.pl piszesz, że aranże są „ażurowe”. To takie zmniejszenie skali. W sensie koncertowym także. Gramy ten materiał póki co w trio. W bardzo kameralnych lokalizacjach, w cerkwi w Baligrodzie, w domku fińskim na Jazdowie, w Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi, w planetarium w Centrum Nauki Kopernik. W takich miejscach jest przestrzeń na prawdziwe spotkanie z muzyką.

Coraz częściej śpiewasz po polsku. Skąd ta zmiana?

Tematy tej płyty obserwowałam i przeżywałam w języku polskim. Mam zasadę, że jeżeli pomysł przychodzi do mnie w jakimś konkretnym języku, to tak zostaje. Nie ma tu kalkulacji.

Płyta kojarzy mi się z Feist, Cat Power i PJ Harvey.

To dla mnie bardzo miłe i ważne porównania. PJ Harvey to jedna z artystek, które wyznaczyły mi kierunek. Uwielbiam jej surowość. Cat Power może mniej, ale co do pozostałych, zauważyłam, że nie tylko znajduję w nich inspirację, ale czuję też, że mamy jakąś wspólną wrażliwość. Ciekawi mnie, co robią, i czujnie ich słucham. Z Feist spotkałam się kilkukrotnie i odbyłam kilka ważnych dla mnie rozmów.

Co masz teraz w planach?

Już dzisiaj zagramy w Teatrze na Plaży w Sopocie, 31 marca w Domu Tramwajarza w Poznaniu, 12 kwietnia w Dworku Białoprądnickim w Krakowie, a potem 16 kwietnia w toruńskim Dworze Artusa. Sopocki koncert jest już wyprzedany, ale pozostałe ogłosiliśmy niedawno, będziemy też dodawać nowe terminy. Żeby oddać kameralność tej płyty, staram się na występy wybierać małe miejsca. Zastanawiam się nawet nad trasą koncertową po mieszkaniach, żeby ludzie mieli szansę naprawdę spotkać się z tą płytą.

Maciej Ulewicz
Proszę czekać..
Zamknij