Znaleziono 0 artykułów
22.11.2018

Monika Powalisz: Perwersja i intelekt

22.11.2018
Monika Powalisz (Fot. Weronika Ławniczak)

Dramaturżka i scenarzystka, współtwórczyni serialu „Belfer”, zadebiutowała jako powieściopisarka. Z okazji premiery „Ósmego ciała” Monika Powalisz opowiada nam o czym śni, w co się ubiera i dlaczego zdarza jej się wracać do markiza de Sade’a.

Co pani się ostatnio śniło?

Szłam ulicami Warszawy i strasznie płakałam. Nagle, na przejściu dla pieszych przy Złotych Tarasach, spotkałam fantastycznego mężczyznę. Okazało się, że ma na imię Viktor i jest z zagranicy. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i poczułam, że natychmiast musimy iść do łóżka. Zaczęliśmy szukać jakiegoś miejsca i w końcu trafiliśmy do bardzo dziwnego domu: wszystkie drzwi były otwarte, a w każdym pomieszczeniu byli ludzie, którzy z jakiegoś powodu pospiesznie się pakowali. My się tym nie przejęliśmy i dalej szukaliśmy łóżka, ale gdy w końcu je znaleźliśmy, okazało się, że właśnie wybuchła wojna… W tym momencie się obudziłam.

Monika Powalisz (Fot. Weronika Ławniczak)

Niezłe. Prawie jak sny, które chętnie opisuje pani w swojej książce „Ósme ciało”.

Wspomniany sen wykorzystałam w opowiadaniu, które skończyłam pisać przedwczoraj. Uprzedzając pytania – wszystkie sny, które pojawiają się w „Ósmym ciele”, są jednak przeze mnie wymyślone.

Traktuje pani swoje sny poważnie?

Tak, wiele z nich pamiętam. Dawno temu przez jakiś czas nawet je skrupulatnie notowałam. Robiłam to dlatego, że zgodziłam się być obiektem badań kolegi, który studiował psychologię. Dla mnie te sny były po prostu dziwaczne i pozbawione głębszego znaczenia, ale gdy kolega je przeanalizował, powiedział mi wprost: „Wiesz co, chyba coś u ciebie nie gra. Może powinnaś zmienić pracę?”.

Posłuchała się pani?

Nie od razu, ale po pewnym czasie rzeczywiście przestałam pracować jako etatowa dziennikarka, którą wtedy byłam. 

Dziś zajmuje się pani głównie pisaniem scenariuszy, a w „Ósmym ciele” zadebiutowała pani jako autorka kryminałów.

Moim zdaniem to raczej powieść psychologiczna w kostiumie kryminału. Niektórzy czytelnicy mają mi to za złe i zamieszczają w mediach społecznościowych posty w rodzaju: „Po co te wszystkie opisy snów albo sceny seksu? Nie interesują mnie przemyślenia jakiegoś tam leśniczego? Nie po to czytam kryminały!”. Można myśleć i tak, ale moim zdaniem kryminały, w których nie chodzi o nic więcej niż odpowiedź na pytanie „Kto zabił?” są banalne i schematyczne. 

O co w takim razie chodzi w „Ósmym ciele”?

Interpretacje tej książki bywają bardzo różne. Niektórzy mówią mi, że ich zdaniem napisałam piękną powieść o miłości, według innych to historia o maskach, które zakładamy, kiedy próbujemy zapanować nad swoimi prawdziwymi uczuciami. Dla mnie „Ósme ciało” to jednak przede wszystkim opowieść o samotności. Główny bohater, leśniczy Olko, to zdeklarowany outsider, który próbuje zignorować potrzeby własnego ciała. Rozdarcie pomiędzy naszą psychiką i fizycznością to kolejny ważny temat książki. W świecie idealnym ciało powinno podążać za umysłem, ale wszyscy przecież wiemy, że w rzeczywistości bywa z tym różnie, pojawiają się rozmaite lęki i blokady, które przekładają się na nasze ciała.

Monika Powalisz, „Ósme ciało” (Fot. Materiały prasowe, Świat Książki)

„Ósme ciało” to powieść rozrywkowa, ale jednocześnie pełna mrugnięć okiem do wyrafinowanego czytelnika. Motto zaczerpnęła pani od Williama Blake’a, a w tekście chętnie zamieszcza pani aluzje do innych klasyków literatury. Kto właściwie zaszczepił w pani miłość do książek?

Ojciec, który – tak jak książkowy Olko – był z zawodu leśnikiem, a w wolnych chwilach uwielbiał czytać i miał w swojej leśniczówce ogromną bibliotekę. Oczywiście chętnie z niej korzystałam, co nie zawsze było rozsądne, bo wiele książek przeczytałam w życiu stanowczo zbyt wcześnie. „Solaris” Stanisława Lema, „Niedole cnoty” de Sade’a to nie są odpowiednie lektury dla dwunastolatki.

Ten de Sade w ogóle mnie nie dziwi. Drugoplanowy bohater pani książki – perwersyjny intelektualista Adam Wichrowski – wydaje się żywcem wyjęty ze świata markiza.

Nie ukrywam, że na czas pisania książki wróciłam do książek de Sade’a, ale też do klasyki powieści erotycznej – „Kochanka Lady Chatterley”. A co do perwersji, to wydaje mi się, że zawsze powinna ona łączyć się z intelektem, bo prawdziwa perwersja jest świadoma.

Porozmawiajmy przez chwilę o policjantce Śliwińskiej, która jest drugą obok Olki najważniejszą postacią w pani książce.

U Śliwińskiej najciekawsza wydaje mi się obsesja na punkcie nieepatowania swoją kobiecością. Pod tym względem jestem do niej trochę podobna. Pisząc scenariusze seriali, pracuję głównie z mężczyznami i uważam, że gdybym przesadnie eksponowała swoją kobiecość, byłoby to nieprofesjonalne. W końcu producenci zatrudniają mnie nie ze względu na wygląd ani na płeć, tylko z powodu posiadanych umiejętności.

Domyślam się, że nie przepada pani w takim razie za szufladkami w rodzaju „literatura kobieca”?

W kontekście „Ósmego ciała” nic nie irytuje mnie bardziej niż głosy w stylu „O Boże, ale odważne sceny, jak na kobietę…”. Albo: „Kobiety tak nie piszą”.

Nie da się jednak ukryć, że sceny seksu w pani książce faktycznie są odważne. 

Żyjemy w społeczeństwie patriarchalnym, mizoginicznym i obarczonym piętnem katolicyzmu, co sprawia, że seks stanowi dla wielu osób temat tabu. Mam ambicję, żeby je przełamać i spróbowałam zrobić to w „Ósmym ciele”. Przede wszystkim jednak od półtora roku, wraz z Aleksandrą Hirszfeld, filozofką i autorką erotycznej powieści graficznej „Istota”, pracujemy nad mini-serialem o tym, jak kobieca seksualność jest dziś w Polsce represjonowana.

Monika Powalisz (Fot. Weronika Ławniczak)

Zgadza się pani z poglądem wielu autorów, którzy twierdzą, że problem leży również w sferze języka, a polszczyzna jest zwyczajnie nieprzystosowana do mówienia i pisania o seksie?

Rzeczywiście – o seksie w Polsce mówi się w sposób wulgarny, przaśny albo medyczny. Niezbyt szczęśliwe połączenie, prawda? W „Ósmym ciele” próbowałam pójść pod prąd i opisać seks jako doświadczenie zmysłowe, skupić się na atmosferze i odczuciach, które towarzyszą bohaterom, gdy idą ze sobą do łóżka.

Język, niekoniecznie tylko ten służący do opisywania erotyki, to dla pani w ogóle istotne zagadnienie. Jeden z bohaterów „Ósmego ciała” przypomina pogląd Josifa Brodskiego, zgodnie z którym nie ma nic bardziej inspirującego niż lektura słowników.

Sama stosuję się do tej zasady. Gdy pisałam „Ósme ciało”, byłam otoczona różnymi słownikami, głównie etymologicznymi, i dzięki nim trafiłam chociażby na piękne i zupełnie zapomniane słowo „cięgiedź”, które posłużyło mi za tytuł jednego z rozdziałów. Język to jednak tylko jedno z wielu moich zainteresowań, bo w ogóle lubię zdobywać wiedzę z różnych dziedzin. Przyczyna jest prosta: nigdy nie wiem, kiedy jakiś okruch wiedzy będzie przydatny. Czasem śmieję się, że prowadzi mnie to na drogę wiecznego dyletanctwa, bo posiadam szczątkową wiedzę z wielu dziedzin, ale przez to żadnej nie zgłębiłam dokładnie. 

To nie dyletanctwo, ale erudycja.

Być może. Skoro o tym mowa – w dzisiejszych czasach doskwiera mi świadomość, że kolejne dziedziny sztuki stają się od siebie coraz bardziej odległe, tworzą się zamknięte obiegi. Sama staram się z tym walczyć i możliwie aktywnie uczestniczyć w kulturze – chodzić na wystawy, orientować się we współczesnym kinie czy teatrze. W byciu na bieżąco pomaga mi fakt, że mam wśród znajomych wielu artystów i trochę wampirycznie karmię się ich sztuką.

Jako osoba, która bywa na salonach, przywiązuje pani wagę do swojego wyglądu. Znajoma dziennikarka powiedziała mi, że jej zdaniem jest pani ikoną stylu.

Kimkolwiek jest ta osoba, na pewno przesadza. Niemniej, moda jest ważną częścią kultury, więc nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją ignorować. Mam swoje zwyczaje, którym jestem wierna. Na co dzień, jeśli kupuję nowe rzeczy, są to wyłącznie stroje i akcesoria polskich projektantów. Z okazji premiery książki dostałam wspaniały prezent – rajstopy zaprojektowane przez Aleksandrę Waliszewską. Już teraz wiem, że będę chętnie je nosić i propagować, bo trudno o lepszy mariaż sztuki i tekstyliów.

Choć w pani dorobku znajduje się wiele wysoko ocenianych dramatów i scenariuszy, większość osób wciąż kojarzy panią głównie jako współtwórczynię serialu „Belfer”, który napisała pani razem z Jakubem Żulczykiem. Jak przyjęła pani – zrealizowane na podstawie jego prozy – „Ślepnąc od świateł”?

Jako osoba, która sama pisze scenariusze do seriali i dość głęboko siedzi w tym świecie, mam swoje zastrzeżenia, ale to raczej drobiazgi. Przede wszystkim cieszę się, że w końcu pojawił się polski serial z dużym budżetem, z którego twórcy potrafili zrobić użytek. Rozmach wymaga pieniędzy. A to właśnie serial w swoim rozmachu odważny. Mam nadzieję, że sukces „Ślepnąc…” ośmieli producentów do wykładania większych pieniędzy na pomysły zawarte w naszych scenariuszach. W tej branży nie ma nic gorszego niż niedoinwestowane projekty i źle opłacani ludzie. 

Czy możemy w najbliższej przyszłości spodziewać się serialu na podstawie „Ósmego ciała”?

Nie wiem jeszcze, czy moja książka to materiał na serial, czy na film, ale nie będę ukrywać: producenci już ją czytają. Nie mam pojęcia, co zdecydują, ale za jakiś czas bardzo chciałabym spróbować kolejnego wyzwania, czyli napisania scenariusza na podstawie własnej powieści. Oczywiście, nie chciałabym robić tego sama, ale – tak jak choćby Kuba Żulczyk przy „Ślepnąc…” – potrzebowałabym mocnego sparingpartnera.

Wyobraźmy sobie, że dysponuje pani nieograniczonym budżetem i możliwościami. Jacy byliby pani wymarzeni odtwórcy ról Śliwińskiej i Olki?

Olkę na pewno musiałby zagrać Michael Fassbender! A Śliwińską Joanna Kulig. Czy to nie jest idealny, tinderowy match?

Piotr Czerkawski
Proszę czekać..
Zamknij