Znaleziono 0 artykułów
05.01.2020

Narodziny gwiazdy: Dagmara Bąk

05.01.2020
Dagmara Bąk (Fot. Marta Ankiersztejn)

Gdyby nie była aktorką, zapewne zostałaby aktywistką klimatyczną. O sprzątaniu Ziemi, wegetariańskim jadłospisie i używaniu biodegradowalnych opakowań nie zapomina nawet w ferworze pracy na planie trzeciego sezonu „Watahy”. 

Dla 34-letniej Dagmary Bąk wyjazd w Bieszczady na zdjęcia do nowego sezonu „Watahy”, w którym zagrała strażniczkę graniczną Agę Małek, oznaczał odcięcie się od domu, męża i przyjaciół. I to na wiele tygodni. Ale nie skupiała się na rozłące. – Byłam przeszczęśliwa, bo w końcu mogłam skupić się na pracy. W Warszawie cały czas rozprasza mnie to, co muszę zrobić po zdjęciach: zakupy, spotkania, zobowiązania. A na wyjeździe, nawet krótkim, dwu-, trzydniowym, wykorzystuję czas w stu procentach – mówi aktorka. Nie ukrywa jednak, że w Bieszczadach czuła się oddalona od świata. – Choć to nieprawda, że tam zupełnie nie ma zasięgu ani internetu, to jednak rozmawiać na Skypie ani oglądać HBO GO się nie da, bo połączenie się rwie.

Dagmara Bąk (Fot. Marta Ankiersztejn)

Gdyby miała, wybierać, czy woli żyć w metropolii, czy na odludziu, trudno byłoby jej podjąć decyzję. – Odwieczną walkę toczą we mnie wiejska dziewczyna i mieszczka. Wiecznie zastanawiam się, czy wolałabym mieszkać na Mokotowie i chodzić na lody do Jednorożca, czy w Bieszczadach i mieć własną pasiekę. Dziś wygrywa stolica, bo zapłakałabym się, gdybym się odcięła od teatru, serialu i filmu. Ale wiem, że kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym wyprowadzę się 40 km pod Warszawę, gdzie będę uprawiać ogródek – opowiada.

Taką pewność daje jej postępująca fascynacja ekologią. Z roku na rok żyje coraz zdrowiej i walczy, by zdrowiej żyli też inni. – Patrząc na to, co dzieje się z klimatem, nie potrafię nie zwracać uwagi na to, co jem, jakie kosmetyki stosuję albo czy używam plastiku. Niektórzy mogą powiedzieć, że to modne, ale ja się najzwyczajniej w świecie boję o naszą przyszłość. Spędza mi ona sen z powiek – deklaruje. Inwestuje więc w lokalne działania, które jej zdaniem w pewnym momencie muszą stać się normą.

Wierzy, że tylko uświadamianie społeczeństwa może zaowocować realną zmianą nawyków. – Dziś jajka kupuję tylko z wolnego wybiegu, a z jedzenia mięsa zrezygnowałam zupełnie. Bo jeśli zwierzę przed śmiercią bardzo się bało i cierpiało, to pochodzące z niego mięso nie może być dla mnie zdrowe. To nie tak jak kiedyś, że na polowaniach zabijało się z zaskoczenia – twierdzi. Cieszy się, że na planach nie ma już problemu z wegetariańskimi potrawami, choć przyznaje, że na cztery dania wciąż trzy są mięsne.

Na planie „Watahy” catering oferował papierowe talerze i sztućce ze sklejki, ale na innych planach wyboru nie ma – dostępne są tylko akcesoria z tworzywa sztucznego. Bąk jednak pokazuje kolegom z ekipy, że wybór tak naprawdę jest zawsze, bo można do pracy przynieść swój talerz, własne łyżkę, nóż i widelec, a także kubek termiczny. – Ze swoich rzeczy się przecież nawet przyjemniej je! – przekonuje. Zaangażowała się też w akcję sprzątania Bieszczad. Zainicjowała ruch, którego członkowie po zdjęciach z workami na śmieci wyruszali w góry. Nie wracali, dopóki się nie zapełniły.

W Warszawie razem z koleżanką z teatru zrobiły rewolucję w lokalnym warzywniaku, do którego zaniosły ponad dwieście lnianych toreb, wykupionych podczas obchodu po okolicznych lumpeksach.

Panie ekspedientki się ucieszyły. Zadeklarowały, że będą rozdawać je ludziom, którzy proszą o foliowe siatki. I tak robiły, krzycząc, że trzeba je potem przynieść z powrotem. Byłam tam ostatnio – ludzie faktycznie karnie je zwracają – cieszy się. Wierzy też w powodzenie nowej akcji #petytośmieci, w którą właśnie się zaangażowała. Dawniej sama paliła papierosy, ale z dnia na dzień rzuciła, z czego jest bardzo dumna.
Teraz irytuje ją, że palacze trzymają w rękach papierosa przez pięć minut, a potem chcą się go jak najszybciej pozbyć. – Bo co, nagle zaczyna im śmierdzieć, dlatego nie wyrzucają peta do kosza, tylko za siebie? – złości się. – Pety rozkładają się 300 lat, a nam towarzyszy myślenie z lat 50., że wyrzucamy na ulicę kawałek bibułki. A tymczasem pozbywamy się plastiku, w którym jest nikotyna i substancje smoliste. Wypłukane przez deszcz zatruwają wody gruntowe, zagrażając roślinom, zwierzętom i nam – wylicza.

Dagmara Bąk (Fot. matreiały prasowe)

Trudno mnie zmęczyć 

Energia ją rozpiera, działa na wielu frontach. A i tak postrzega siebie jako lenia. – Wiele rzeczy odkładam na późnej. Mam tak od dziecka. Wypracowania i lekcje zawsze odrabiałam na ostatnią chwilę – wspomina. Jej podejście do nauki zmieniło się dopiero na studiach na PWST we Wrocławiu. – Okazało się, że kiedy robię to, co kocham, to o odkładaniu na później nie ma mowy. Jak słyszę: „Dagmara, ty za dużo pracujesz!”, to się tylko śmieję. Mnie naprawdę trudno zmęczyć – przekonuje. „Wataha” dała jej jednak w kość. – Z Bieszczad wróciłam z krwiakami na kolanach, bo zrezygnowałam z ochraniaczy. Nie podobało mi się, jak wystawały spod ubrań. Tak już mam, że nie potrafię robić czegoś na pół gwizdka, więc nie było mowy, żebym grała, widząc, jak odkształcają mi się na spodniach – tłumaczy. Żartuje, że gdy wróciła do Warszawy, jej kondycją załamały się kostiumografki z innego serialu. – Chciały, żebym nosiła krótką spódniczkę, ale jak zobaczyły, w jakim stanie są moje nogi, natychmiast zmieniły koncepcję na spodnie – śmieje się.

Upór ma wpisany w genotyp. Mówi, że właściwie nie dostaje propozycji, tylko ich żąda, pragnie i chce, więc przychodzą. Tak miała od małego, kiedy zaczynała swoją karierę w Gawędzie, zespole, w którym w szczytowym momencie było ponad 400 osób. – Kierował nami Andrzej Kieruzalski, który dostrzegł we mnie iskrę. To dzięki niemu poznałam teatr od drugiej strony i zjeździłam spory kawałek świata, bo występowaliśmy w tak egzotycznych miejscach jak Tajwan czy Australia. To tam uczyłam się dyscypliny i sensu czekania na realizację marzeń. Bo jak się robi spektakl przez pół roku, a potem się z nim rusza w tournée po kraju, to się czuje, w co się włożyło energię. Po tym doświadczeniu już nie było mowy, żebym przyszłości nie wiązała z graniem – wspomina.

Planu b na życie nie miała żadnego, co niepokoiło rodziców, którzy woleli jednak, żeby córka miała pewny zawód. Jednak szybko się poddali. Ale czy mieli wyjście po tym, gdy znaleźli córkę śpiewającą na środku supermarketu, gdzie udawała, że jest kimś innym? – Wiedzieli, że nie mają szans z moją pasją. Mój mąż też się już o tym przekonał. Wie, że jak mamy coś zaplanowane, a ja dostanę telefon, że są zdjęcia, to musimy znaleźć inny termin. Na szczęście akceptuje to – cieszy się.

Telefony zazwyczaj wprawiają ją w radość, ale kiedy dostała propozycję, by zagrać w „Koronie królów” produkowanej przez TVP, musiała długo się zastanowić, co zrobić. – Pierwszy raz miałam sytuację, że dostaję rolę w telenoweli kostiumowej, gatunku, którego chcę spróbować, ale muszę myśleć, czy przypadkiem w ten sposób nie deklaruję swojej opcji politycznej. A to, na kogo ja głosuję, to jest tylko i wyłącznie moja prywatna sprawa, co gwarantuje mi konstytucja – zaznacza stanowczo.– Gdybym miała zagrać w serialu, który promuje daną partię, wycofałabym się. Dlatego bardzo dokładnie przeczytałam scenariusz. Nie znalazłam wątków politycznych, więc wzięłam tę rolę. I dzisiaj nie żałuję – podkreśla.

Chce pracować na swój rozwój, a nie rozmawiać o polityce. – Nie chcę być rozliczana z tego, że chodzę na marsze i wymachuję flagą Unii Europejskiej. Tak samo nie chcę z tego nikogo rozliczać. Wierzę w to, że trzeba pozostać wiernym sobie, i tego oczekuję od innych – zaznacza. Przyznaje jednak, że ucieszyło ją, iż „Wataha” okazała się zaangażowana w sprawy Polski. – W nowym sezonie skupiamy się na relacjach Polaków i Ukraińców. Tych drugich jest nad Wisłą coraz więcej, co doprowadza do pięknej symbiozy, ale i do wyzysku i łamania praw człowieka, w obliczu których wszyscy jesteśmy równi. Serial się o tę równość upomina – mówi. Na potrzeby produkcji pojechała z ekipą na zdjęcia do Ukrainy. – Kiedy wracaliśmy do Polski, akurat był długi weekend, który zszedł się z Dniami Lwowa. Przed granicą korek na 10 kilometrów. Kiedy dojechaliśmy na odległość 200 metrów, to dystans ten pokonywaliśmy trzy i pół godziny. Uważam, że wszyscy, którzy chcą wystąpienia Polski z Unii Europejskiej, powinni być obowiązkowo na taką przeprawę przez granicę zabierani, żeby przekonali się, jak upokarzające jest, gdy obcy człowiek, od którego zależy, czy możesz się gdzieś dostać, grzebie ci w walizce, przegląda twoje kosmetyki i bieliznę – mówi. Po intensywnych miesiącach planuje z mężem miesięczne wakacje. – Cieszę się na siłę, którą po urlopie będę miała na granie i dalsze działanie – mówi przekornie. 

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij