Znaleziono 0 artykułów
30.11.2018

Nowe śledztwo profesorowej Szczupaczyńskiej

30.11.2018
Okładka książki „Seans w Domu Egipskim” (Fot. Materiały prasowe)

Dostaliśmy w ręce swego rodzaju spacerownik po Krakowie, dokładny i inspirujący. Gdyby Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński nie scalili się w jedną Szymiczkową, mogliby za prowadzenie wycieczek brać podwójną wypłatę. Ale wówczas smak lektury byłby gorszy. Kto zabił? – dowie się tylko czytelnik „Seansu w Domu Egipskim”. Ręczę, że będzie mieć dobrą zabawę.

Kraków przełomu XIX i XX wieku, w którym nie ma tłumu zagranicznych turystów, galerii handlowej przy dworcu głównym czy lotniska w Balicach. Ale jest już Wawel, Sukiennice, Dom Egipski u zbiegu ulic Retoryka i Smoleńsk, zdobny figurami sfinksów, faraonów i płaskorzeźbami bóstw. A przede wszystkim jest profesorowa Zofia Szczupaczyńska, członkini miejscowej socjety, bezdzietna żona naukowca badającego salamandry, kobieta nieugiętych, konserwatywnych zasad, lecz z umysłem sprawnym jak głowa Sherlocka Holmesa. Jej śladem, cichutko na paluszkach, podąża pisarka, madame Maryla Szymiczkowa (czyli Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński), by wyśledzić, jak profesorowa w kolejnym już tomie przygód tropi zbrodnię i występek. 

Tym razem, tuż przed świętami Bożego Narodzenia i w noc całkowitego zaćmienia Księżyca, właśnie w Domu Egipskim, przy stoliku do doświadczeń spirytystycznych zasiądzie – obok zaproszonej tu Szczupaczyńskiej – jedenaścioro dam i dżentelmenów, choć zdaje się, że nie wszyscy obecni zasługują na takie miano. Dla jednego z nich, gospodarza przyjęcia Władysława Beringera, będzie to ostatnia w życiu okazja wywoływania duchów. Zostanie zamordowany banalną trutką na szczury, czyli strychniną, dla niepoznaki rozpuszczoną w kieliszku z zieloną nóżką, w jakich podano absynt – trunek mocny i tak gorzki, że przykryje smak najgorszego nawet świństwa. A ponieważ rzecz dzieje się w tak zwanym lepszym towarzystwie, wszyscy chcą uniknąć skandalu, więc śledztwo toczy się zrazu nieoficjalnie i profesorowa ma tu wielkie pole do popisu. Że nie zawiedzie i odkryje truciciela – wiemy od pierwszej strony. Lecz kto zabił? – dowie się tylko czytelnik „Seansu w Domu Egipskim”. Ręczę, że będzie mieć dobrą zabawę.

Okładka książki „Seans w Domu Egipskim” (Fot. Materiały prasowe)

Mam tu niejaki problem językowy. Zgodnie z duchem epoki profesorowej Szczupaczyńskiej trzeba by napisać, że Maryla Szymiczkowa „ma rączkę” do prowadzenia bohaterki i ukazywania meandrów życia towarzysko-społecznego dawnego Krakowa, gdzie znajdzie się miejsce na młodego Tadeusza Żeleńskiego, który za lat parę wybije się na Boya oraz na Stanisława Przybyszewskiego, guru młodopolskiego obrazoburstwa, pisarza, filozofa (a jakże?), ale też intelektualnego szarlatana, czy na obrazy Stanisława Wyspiańskiego, bezdyskusyjnego geniusza pióra i pędzla. A skoro tak, pojawia się wódka i syfilis, przez które Wyspiański zbyt szybko skończył życie.

Tymczasem sformułowanie „ma rączkę” nie pasuje tu wcale, gdyż Szymiczkową powołało do życia dwóch mężczyzn – może więc trzeba napisać „mają łapska”. Na dodatek to mężczyźni utalentowani oraz, co niekoniecznie zawsze idzie w parze, pracowici, gotowi chodzić godzinami po ulicach Krakowa, szukać scenografii i nic im nie robi mróz; wszak powieść dzieje się w grudniu i styczniu, a więc wówczas, gdy jest naprawdę zimno i wietrznie.

A jakby tego było mało, obaj panowie gnają do bibliotek, gdzie szperają w starych gazetach i przykurzonych papierach, być dać nam np. cudny opis przedstawienia jasełkowego przy krakowskiej szopce, tak oglądanego od strony salonu, jak od kuchni, gdzie Szczupaczyńska, oszczędna po dno portfelika, każe służbie kroić chleb grubo, a kiełbasę cienko, żeby się kolędnikom w głowach nie przewracało. Po przeczytaniu „Seansu” nie mamy żadnych wątpliwości, dlaczego Stanisława Przybyszewskiego konserwatywny Kraków miał za Szatana oraz – że nawet najszczelniej zasznurowany gorset nie uchroni od romansu, gdyż wola i potrzeba miłości, zwłaszcza tej zmysłowej, nie drzemie przecież w bieliźnie. Dostaliśmy w ręce swego rodzaju spacerownik po Krakowie, dokładny, inspirujący, po takim mieście warto się włóczyć. Gdyby Dehnel i Tarczyński nie scalili się w jedną Szymiczkową, mogliby za prowadzenie wycieczek brać podwójną wypłatę. Ale wówczas – zapewne – smak lektury byłby gorszy.

Jeśli mi czegoś żal, to tylko tego, że rozhulanym młodopolakom od Wyspiańskiego Szymiczkowa daje nieco więcej głosu niż ówczesnej krakowskiej konserwie w osobach księży dziekanów, radców dworu, mecenasów i niegdysiejszych szambelanów. Ubawiłby mnie setnie np. opis noworocznego kontrbankietu – Szymiczkowa notuje, że zdaniem krakowskiej socjety taka ekstrawagancja nie miała szans się przyjąć, choć nocne bale próbowano już organizować – wydanego przez mieszczańską naftalinę obok przyjęcia, gdzie pierwsze skrzypce gra Szatan Przybyszewski. Ale pocieszam się, że profesorowa Szczupaczyńska ma się nadzwyczaj raźno, więc jestem pewien, że następnym razem poprowadzi nas również w te rejony.

A skoro jesteśmy przy spirytyzmie, niech ktoś zasiadający akurat przy wirującym stoliku łaskawie przywoła pannę Marple Agaty Christie. Profesorowa z radością, ale też dyskretnie i bez wdawania się w szczegóły, wytłumaczy tej wyniosłej, ukapeluszonej Brytyjce, jak się łapie zbrodniarzy.

„Seans w domu egipskim”, Maryla Szymiczkowa, czyli Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, wydawnictwo Znak Litera Nowa.

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij