Znaleziono 0 artykułów
31.05.2019

O czym szumią pałace

31.05.2019
Anna Orłowska, Zdjęcie z cyklu „Futerał” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)

Jeśli przydomowe wierzby szemrzą o potędze puszczy pierwotnej, to dwory zamienione w muzea, sanatoria, poprawczaki śnią o szlachetnej przeszłości utkanej z atłasu oraz brabanckich koronek. Dla młodej artystki Anny Orłowskiej migotliwe pojęcie pałacu jest niczym opakowanie skrojone dla naszej nostalgii i wyidealizowanej wizji przeszłości, ukrywających w głębi także mrok i zgniliznę. Plon jej „terenowych badań pałacowych” oglądać można właśnie na festiwalach fotograficznych w Krakowie i Łodzi oraz w książce fotograficznej „Futerał”.

Jest rok 1914. Do zachwycającego wieżyczkami i dekoracjami pałacu lorda Fairweathera zjeżdżają na bal goście, głównie arystokraci, z całego świata. Służba uwija się jak w ukropie, by wszyscy zostali bezszmerowo obsłużeni. Wśród przyjezdnych jest ekscentryczna fotografka z dalekiej Albanii, która w zamkowych katakumbach urządzi seans spirytystyczny, nie pytając o zgodę szlachetnego gospodarza, co wzbudzi jego gniew…

Anna Orłowska, Zdjęcie z cyklu „Futerał” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)

Czy to kolejny odcinek serialu „Downton Abbey”? A może początek kostiumowej powieści o utraconym świecie brytyjskich dżentelmenów? Prawie! To gra terenowa LARP (Live Action Role Playing – skrzyżowanie rekonstrukcji historycznej z RPG), którą duńska firma urządza cyklicznie w Mosznej na Opolszyźnie, w dawnym zamku rodziny Tiele-Wincklerów, dla klientów z całego świata. Kilka lat temu za przyjemność bycia arystokratą trzeba było zapłacić 500 euro, służącym można było się stać za jedyne 300 euro. Anna Orłowska znalazła się w trzeciej kategorii, umiejscowionej pomiędzy tymi światami. Tak, nie mylicie się, to tajemnicza albańska fotografka, która tak rozwścieczyła władczego lorda.

Ucieczka z codzienności

Chciałam wejść w mityczny świat sprzed wielkiej wojny i upadku archaicznego porządku, który znamy już tylko we fragmentach – mówi Ania o epizodzie w Mosznej. – Oglądamy go głównie za pomocą kadrów filmowych i serialowych, przeszłość stała się więc obrazem wygładzonym, wyidealizowanym, i tak o niej teraz myślimy. 

Orłowska zawsze była fanką kostiumowych dramatów. Oglądała i te przaśne, i te bardziej wyrafinowane, jak film „Gosford Park” Roberta Altmana czy kultowy obecnie serial „Downton Abbey”. – Zaczęłam się zastanawiać, czemu tak mnie to pociąga? – wspomina. – Znajomi oglądali raczej Marvela czy fantasy, ale stwierdziłam, że to ten sam mechanizm – ucieczka od codzienności w świat fantazji. Postanowiłam zgłębić swój kostiumowy przypadek i go zdekonstruować. Sprawdzić, co mówi do mnie pałac.

Anna Orłowska, Zdjęcie z cyklu „Futerał” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)

Udział w LARP-ie był jednym z wielu elementów researchu dotyczącego tematu. Fotografka odwiedziła dziesiątki polskich rezydencji i dworów, od największych (Łańcut, Nieborów, Książ) po te zapomniane. Plonem kilkuletnich peregrynacji była pokazywana premierowo na Warsaw Gallery Weekend 2018 wystawa w Galerii Wschód, a potem wydanie photo booka pod tym samym tytułem: „Futerał” (kolejne wcielenie projektu można teraz oglądać na Miesiącu Fotografii w Łodzi). W tym roku prezentuje też całkiem świeży postpałacowy cykl, zrealizowany w Nowej Hucie dla Krakowskiego Miesiąca Fotografii, zatytułowany „Pompier, błoto, socrokoko” (aktualnie pokazywany w Galerii RE w MOCAK-u).

Warstwy świata

Kiedy biorę do rąk wypieszczony edytorsko album „Futerał”, widzę, że on sam jest niczym precyzyjnie zaprojektowana budowla. Składa się z trzech dopełniających się części – czarno-białych fotografii pomieszczeń pałacowej służby, kolorowych kadrów z rekonstrukcjami reprezentacyjnych wnętrz z Łańcuta oraz zdjęć dokumentujących zamki i pałace zamienione za komuny w instytucje publiczne: od szkół po PGR-y. Opis dworu, który znajdujemy w pamiętnym Altmanowskim „Gosford Park”, ale i w literaturze Gombrowicza, to właśnie obraz świata dwuwarstwowego. Są góra i dół, piekło i niebo. Władza i podległość. Są ze sobą powiązane, ale też skontrastowane. 

Anna Orłowska, Zdjęcie z cyklu „Futerał” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)
Anna Orłowska (Fot. Chrobot&Filak)

Najbardziej eksploatowali ten temat Anglicy – uważa Ania. – Może ich świeżo utracone imperium wzmacniało nostalgię, a może dlatego, że tam najbardziej były widoczne podziały społeczne. W Anglii nie było rewolucji jak we Francji i nadal mają swoją ukochaną Royal Family. W okresie wiktoriańskim bardzo pilnowano tam, by jeden świat był wyraźnie odseparowany od drugiego. To ciekawe, bo jeszcze w Wersalu Ludwika XV służący spał w jego pokoju, nieomal w nogach króla, służba była fizycznie bliżej ze swoim państwem. Przełomem było pojawienie się dzwoneczków, by obsługę wezwać dźwiękowo. W XIX wieku służba jest już schowana i kiedy najniższa rangą pokojówka spotyka się z członkiem rodziny, ma przytulić się do ściany i udawać, że jej nie ma. Stopniowo od średniowiecza kolejne detale doprowadziły do uczynienia służących i ich pracy niewidzialnymi. 

Dlatego najpierw trzy lata temu w projekcie Orłowskiej pojawiła się czarno-biała seria fotografii różnych przestrzeni dla służby. Wyniknęła z prostej obserwacji Anny podczas zwiedzania np. Łańcuta czy Nieborowa, że takich miejsc nie da się tam zobaczyć. To brudne zaplecze wystawnego życia na powierzchni. I w miarę możliwości ma nie zaburzać pięknego spektaklu życia.

Woń gnijących kwiatów

Z ukrytych liszajowatych zakamarków fotografka wychodzi jednak na rozświetlone salony. Lubię to zdjęcie na przecięciu światów, kiedy z ciemności zaplecza, zza uchylonych drzwi, spoglądamy na lśniący blichtr buduaru Jaśniepani. To łącznik do drugiej części opowieści, w której fotografka przedstawia serię zdjęć wykonanych w Łańcucie, we wnętrzach reprezentacyjnych udostępnionych do zwiedzania. Wszędzie stoją tam misterne malarskie bukiety. Są piękne, ale nie są żywe. To rośliny z łańcuckiego ogrodu, które ususzono, bo codzienna zmiana kwiatów na świeże, jak było to za czasów Lubomirskich czy Potockich, jest obecnie za droga. Oglądamy więc świat teatralny, podniosły, ale martwy. Pod pięknym widoczkiem czają się śmierć, oszustwo, udawanie. Zepsucie jest w samej konstrukcji tego świata – hierarchicznej, klasowej, dzielącej ludzi na wywyższonych i poniżonych. Sam Łańcut jest bez dwóch zdań wspaniały, także jako imponujące rozmachem muzeum, ale już nasze fantazje na temat niejednoznacznej przecież feudalnej przeszłości – już mniej.

Anna Orłowska, „Kolumna” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)

Mówię, że to jest o tworzeniu pozorów – stwierdza Anna. – Potrzebna była ta machina z tyłu, żeby piękna fasada mogła funkcjonować. Konstruowanie reprezentacyjnych wnętrz stało się dla mnie najważniejszym tematem. To coś, co oni wymyślili, bo mogli. Stać ich było, bo mieli obsługę i wolny czas, który pozwalał tworzyć sztuczne życie, zapełniać je wyrafinowaną estetyką, etykietą i rytuałami. A cała reszta żyła, jak mogła. Tam nie było sztuczności, tylko obowiązek, powinność i przetrwanie. W pewnym momencie zrozumiałam – dzisiaj wszyscy żyjemy właśnie tak, że sami konstruujemy sobie jakiś obraz swojego życia. A to się zaczęło właśnie tam, w pałacach, to był pierwszy model współczesnego życia. Dziś możemy wybierać. Jedni bardziej, drudzy mniej, ale wszyscy to robią. Choćby za pomocą tego, jakie obrazki ze swojej rzeczywistości wypuszczają na Instagram – najbardziej depresyjne z social mediów, bo jest strasznie wybiórcze i pokazuje tylko wygładzone, ocenzurowane kadry. I tak samo te wnętrza pałacowe konstruowane były jako wystylizowane kadry do oglądania. A stojące w nich bukiety są próbą uwiarygodnienia pozorów, że to, co oglądamy, jest prawdziwe. 

Ania Orłowska mówi, że czasem patrząc na te wystawne rekonstrukcje, myśli, że to hibernacja trupa. – Dobrze, że niektóre pałace stały się muzeami, ale też chyba dobrze, że nie wszystkie nimi są. Bo pałac muzeum to jest dziwny twór wyjęty poza czas, podtrzymywany w zamrożonej formie. On się już nigdy nie zestarzeje. Suche kwiaty idealnie obrazują ten stan sztuczności, zatrzymania w kadrze.

Cudze historie, ukradziona pamięć

Jak zauważa artystka, pałac, który kojarzy się nam z bajkami i jest dziś popkulturowo zbanalizowany, żyją w nim księżniczki i hrabiny, stał się czymś dziewczęcym, kobiecym, a przecież wszystkie te budowle stawiali faceci. To był język męski, język władzy, język feudalny i patriarchalny. A stał się kobiecą dekoracją. Tych fascynujących przesunięć w obrębie pojęcia pałacu jako symbolu jest więcej. Dwór był światem panów, a na krainę własnej szlachecko-narodowej pamięci wzięli go także dzisiejsi potomkowie chłopów. Wolą widzieć swoich przodków jako zwycięzców, nie uciemiężonych. I czy trudno im się dziwić? Widać, jak łatwo pewne sensy przesunąć, jedne rzeczy ukryć lub nadać im nowe znaczenie, inne wyciągnąć na piedestał – wszystko dla dobrego samopoczucia. 

O tym trochę jest także mój nowy projekt z Nowej Huty, że komuniści najpierw znacjonalizowali pałace, a potem sami stawiali pałace dla robotników i chłopów. Wystarczy przywołać warszawski Pałac Kultury czy wystawne stacje metra w Moskwie – mówi Anna Orłowska.

Anna Orłowska, „Płot” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)

Na pokazywaną w krakowskim MOCAK-u wystawę „Pompier, błoto, socrokoko” Orłowska sfotografowała w Nowej Hucie tzw. pałac dożów, czyli dawny budynek administracji huty. – Spodobało mi się, że ludzie spontanicznie nazwali siedzibę władzy pałacem – uśmiecha się. – Zestawiłam ją ze znajdującym się tuż obok dworkiem Matejki i ta bliskość stała się pretekstem, by zastanowić się, co łączy Matejkę i jego historyzujące narracje z socrealizmem. Punktem wyjścia było dla mnie odkrycie, że Nowa Huta i Wersal z lotu ptaka wyglądają niemal identycznie, to samo barokowe założenie urbanistyczne, okrągłe place z promienistymi alejami. No i Wersal też powstał na błocie, jak pierwsze osiedla Nowej Huty. Ktoś wymyślił, że tam zmaterializuje się wizja pięknego nowego świata. A to było piekło. Dziś Nowa Huta to już nowa egzotyka, odwiedzana tłumnie przez obcokrajowców z przewodnikami. To wszystko złożyło mi się w opowieść o mitologizowaniu miejsca i pamięci. Matejko też się zajmował tworzeniem mitologii dla narodu polskiego i został włączony w narrację powojennych władz. Chciałam porównać to z tym, czym był socrealizm – próbą stworzenia nowego stylu, nowej opowieści dla nowego człowieka. Te miejsca przeglądają się w sobie. Fotografie są wymieszane i można dać się totalnie oszukać. Zrobiłam też klasyczne kolaże, w których zestawiam stare czarno-białe zdjęcia Nowej Huty z fragmentami wypłowiałych kolorowych obrazów Matejki znanych z niezliczonych PRL-owskich reprodukcji. 

Pudełeczko na życie

Wystawa „Pompier, błoto, socrokoko” wyrosła wprost ze wspomnianego wcześniej „Futerału”, w którym w trzeciej części artystka pokazuje znacjonalizowane rezydencje. Przeznaczone na szkoły, przedszkola, szpitale, sanatoria, PGR-y, poprawczaki, ośrodki wczasowe i kolonijne, a nawet siedziby związków wyznaniowych. – „Przemienione pałace” fascynowały mnie od dzieciństwa. Pod Opolem, 5 kilometrów od mojego rodzinnego miasteczka, stał w lesie myśliwski poniemiecki zameczek, w którym umieszczono dom pomocy społecznej dla upośledzonych mężczyzn. Zawsze mnie to miejsce intrygowało. 

Anna Orłowska, Zdjęcie z cyklu „Futerał” (Fot. dzięki uprzejmości artystki)

Pierwsze zdjęcie w photo booku „Futerał” przedstawia właśnie tamten zameczek, a właściwie jego komputerowy render. Wygląda trochę jak… futerał na pałac.

Futerał to pojemnik, który przyjmuje kształt tego, co przechowuje, jest skrojony na potrzeby danego obiektu – wyjaśnia Anna. – I w tym sensie pałac jest takim futerałem, który nie bez przyczyny ma taki kształt, jest świadomie skonstruowany, łącznie z tymi dwoma krwioobiegami. I przez to dużo mówi o ludziach, którzy stworzyli te miejsca. Poza tym, futerał jest już dziś archaicznym słowem, używa się go tylko w odniesieniu do pudełka na instrument. W innych przypadkach powiemy raczej: opakowanie, etui, kasetka. Futerał jest wyściełany pluszem, w którym odciska się kształt, ślad tego, co zawierał. I czymś takim jest dla mnie pałac. Czymś, co niby zostało już tylko skorupą, ale cały czas ma w sobie dużo treści. 

Może ważne jest jeszcze to, co Anna Orłowska mówi mi na koniec o sobie: – Nie jestem fotografką, ale artystką wizualną używająca fotografii. Używam różnych strategii artystycznych i fotograficznych do różnych wypowiedzi i przez to nie można mnie jednoznacznie obrendować i włożyć w… futerał. 

„Pompier, błoto i socrokoko”, Galeria Re w MOCAK-u, od 16 maja do 16 czerwca 2019. Wystawa zorganizowana w ramach festiwalu Miesiąc Fotografii w Krakowie.

„Futerał”, Galeria Bałucka w Łodzi, od 30 maja do 30 czerwca 2019. Wystawa w ramach Fotofestiwal Łódź 2019.

Anna Orłowska ukończyła fotografię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi (2011) oraz w Instytucie Twórczej Fotografii na Uniwersytecie Śląskim w Opawie (2013). Laureatka stypendium Photo Global w School of Visual Arts w Nowym Jorku (2013). Jej prace pokazywane były m.in. w: CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie, Exile Gallery w Berlinie, galerii Panoptikon w Sztokholmie, Aperture Foundation (USA) czy w Fundació Joan Miró (E). Nominowana do nagrody Discovery na festiwalu Rencontres d’Arles 2015 (FR), w 2017 r. otrzymała Overseas Award na Higashikawa International Photography Festival (JP). Współpracuje z Galerią Wschód.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij