Znaleziono 0 artykułów
24.03.2020

Otsochodzi: Nauczyłem się doceniać małe rzeczy

24.03.2020
Fot. Kasia Mikołowicz

Ma 24 lata, a na koncie trzy płyty. 26 marca premierę będzie miał jego czwarty krążek, „2011”. Nie pytajcie go jednak o inspiracje. Bo choć muzyka ma dla niego nadal pierwszorzędne znaczenie, nowy album to przede wszystkim zbiór wspomnień – powrót do pierwszych przyjaźni, muzycznych początków i nakreślania autorskiej estetyki. Nigdy nie zamknie jej w określonych ramach. – Za bardzo lubię eksperymenty – mówi.

Niedawno obchodziłeś 24. urodziny. Nowy album jest prezentem od siebie dla siebie?

Trochę tak. Dokładnie w dniu urodzin dostałem master płyty [płytę źródłową – przyp. red.]. Cieszę się, że album wychodzi akurat teraz. Marzec jakoś tak fajnie mi się kojarzy. Mam wrażenie, że wszystko budzi się do życia, robi się cieplej, czuć już wiosenny klimat… No i najważniejsze – są moje urodziny!

Już przed premierą płyty dużo mówiłeś o tym, że na „2011” nie ma inspiracji, tylko wspomnienia. Jak zapamiętałeś tamten rok? Miałeś wtedy 15 lat, to moment, w którym odkrywamy siebie.

Zdecydowanie. 2011 to dla mnie muzyczne początki. Pierwsze próby robienia bitów, nagrywanie, poznawanie mojej własnej strony rapu i w ogóle okres niekończącej się zajawki. Zawiązywały się wtedy pierwsze przyjaźnie, tworzyły ekipy. W głowach większości znanych mi osób to chyba też najfajniejsze wspomnienia.

No tak, należysz do pokolenia, które już mogło wychowywać się na polskim hip-hopie. Na kim się wtedy wzorowałeś?

Słuchałem wtedy dużo polskiego rapu, od Molesty po zawodników z wytwórni Prosto. Dziś słucham kompletnie innej muzyki. Rozstrzał jest ogromny. Joey Bada$$, Rejjie Snow, Frank Ocean, YNW Melly… Cały czas odkrywam nowe rzeczy i to jest dla mnie w tym wszystkim najfajniejsze. Lubię nowe wyzwania i eksperymenty z muzyką. Nie chcę stać w miejscu.

Fot. Kasia Mikołowicz

No właśnie, eksperymenty. Czuć, że twoje podejście do muzyki jest dość eklektyczne – niektóre kawałki są klasyczne, inne bardziej liryczne, a w niektórych słychać nawet popowe wstawki. Bity mają chyba dla ciebie duże znaczenie. Jak dobierasz sobie producentów?

Zazwyczaj zaczynam właśnie od muzyki. W 90 procentach przypadków do napisania utworu inspiruje mnie bit, który dostałem lub zleciłem. Niektórych producentów wyławiam z internetu – z SoundClouda, Bandcampu i podobnych. Z innymi mam stały kontakt i na bieżąco dostaję od nich propozycje. Wiem, do kogo mogę się odezwać, jeśli zależy mi na konkretnym brzmieniu.

Chciałbym kiedyś być na tyle dobry, żeby wyprodukować sobie własny album albo chociaż EP-kę. Ciągle nad tym pracuję.

„2011” jest bardzo melodyjną płytą. Trochę tu elektroniki, trochę synthpopu… Taki był zamysł?

To wynika przede wszystkim z chęci zrobienia czegoś innego. Nie potrafię ciągle robić muzyki w tym samym stylu. Lubię eksperymentować, stawiać sobie nowe wyzwania. Stąd taki rozstrzał – od oldskulowego „$ Class”, przez niuskulowe „Oopsy Daisy”, aż po w jakimś stopniu gitarowego „Warsaw Local Boy”.

Dla jednych to oczywiście atut, dla drugich wręcz przeciwnie. Bo z jednej strony słuchacz nigdy się nie będzie ze mną nudził, a z drugiej może być trochę zdezorientowany ciągłymi zmianami stylu. Ale tak już po prostu mam.

Fot. Kasia Mikołowicz

Mam wrażenie, że za tymi ciągłymi eksperymentami stoi jednak bardzo duża świadomość. „2011” to twój najdojrzalszy album?

Według mnie i ludzi, którzy za nim stoją, tak. Najdojrzalszy i najbardziej dopracowany muzycznie.

Co okazało się największym wyzwaniem podczas pracy nad tą płytą?

W momencie gdy przeprowadziłem się na swoje, miałem w końcu własną przestrzeń i mogłem robić bardzo dużo muzyki. Ta płyta cały czas się więc zmieniała. Nie było na nią konkretnego planu. Nowością były jednak momenty, w których jest mniej rapu, a więcej śpiewu. Musiałem jakoś estetycznie pogodzić te dwa światy.

A presja?

Presja jest obecna zawsze. Trzeba zaplanować kilka kroków naprzód, nie dać się wyprzedzić. Ale akurat przy tym projekcie dałem się totalnie ponieść muzyce. Nie analizowałem, czy to, co zrobiłem, przyjmie się, czy nie.

Różne światy godzisz też w klipach – kręcisz wysokobudżetowe teledyski, ale to te najtańsze i najbardziej surowe cieszą się największą popularnością. Myślisz, że fani w pewnym stopniu oczekują od ciebie skromności?

Nie wiem, czy skromność w ogóle jeszcze dzisiaj istnieje. Każdy mówi o tym, jak dużo ma i jak bardzo jest lepszy od innych. Ja się w to jakoś bardzo nie wczuwam, zarówno od wizualnej, jak i tekstowej strony. Czasami mogę nawinąć sobie o ciuszkach i drogich furach, a czasami o irytującej rzeczywistości i wyzwaniach, którym nie dałem rady. Daję się ponieść emocjom i chwili.

Co cię w takim razie najbardziej irytuje?

Ludzie, którzy zawsze są na „nie”. Ludzie smutni, którzy nie są w stanie dostrzec pozytywów. Nie mają w sobie cienia optymizmu. Zawsze staram się znaleźć dobrą stronę, nawet jeśli położyłem coś po całości. Nienawidzę, gdy ktoś mi psuje vibe.

Myślisz, że od młodych artystów oczekuje się dziś społecznego zaangażowania? W końcu mówicie do pokolenia, które będzie kształtować naszą rzeczywistość.

Mam świadomość, że dzieciaki często interpretują nasze teksty zbyt dosłownie, ale chyba nie da się tego uniknąć. Nie uważam, że powinienem mówić komuś, jak ma żyć lub postępować. W tej chwili po prostu tworzę muzykę.

Ja też słuchałem kiedyś Molesty i innych wtedy dla nas zakazanych rzeczy. Mimo to wyrosłem na normalnego gościa. Wszystko jesteśmy sobie w stanie ułożyć.

Fot. Kasia Mikołowicz

Masz ulubiony utwór na tej płycie?

Jest ich sporo, ale ostatnio najbardziej mi wchodzi „Między nami”. Lubię go za inność, za śpiew, za tekst. Wszystko się tam zgadza.

To taka piękna, współczesna piosenka o miłości. Ma specjalną dedykację?

Jasne. Jest o moim związku, mojej dziewczynie i naszych niedalekich planach – wspólnym mieszkaniu, cieple kominka, pianinie pod schodami…. To wszystko się dzieje i już nie mogę się tego doczekać.

Nie wiedziałam, że jesteś takim domatorem.

Jestem! Właśnie urządzam mieszkanie i każdy wspólny wypad po kubek, talerzyk czy stolik jest dla mnie kozacki. Nauczyłem się doceniać małe rzeczy. Ostatnio mam ogromną zajawkę na planowanie wspólnego wnętrza.

A zawodowo? Też tak intensywnie myślisz o przyszłości?

Chcę przede wszystkim tworzyć, poszerzać umiejętności i wypracować styl, którego nikt w Polsce nie podrobi. Taki, w którym nie doszukasz się inspiracji. Chcę, żeby to inni inspirowali się mną. Mam nadzieję, że zostawię po sobie jak najwięcej muzyki i dobrych wspomnień.

A moda? Coś czuję, że trochę ją lubisz.

Trochę śledzę, co się w niej dzieje, ale nie tkwię w tym zbyt głęboko. Po prostu lubię się fajnie ubrać. Lubię kupić sobie coś, na co sam zapracowałem i na co nie mogłem sobie wcześniej pozwolić. To dla mnie swego rodzaju nagroda.

Nowa płyta to chyba dobry pretekst, żeby się nagrodzić. Co wybrałeś?

Spodnie Louis Vuitton Monogram – moje ulubione.

Masz ulubione marki?

Raczej nie. Lubię wszystko ze sobą mieszać, a podobną satysfakcję, co ciuch z ekskluzywnego sklepu, daje mi wykopanie kilkuletniej bluzy z osiedlowego lumpeksu. Ostatnio jestem mniej ostrożny. Chyba pozwalam sobie na więcej.

Czym jest dla ciebie tytułowy „Dom” z pierwszego utworu?

To coś, co jest w 100 procentach moje. Gdzie każda rzecz w jakiś sposób mnie odzwierciedla, gdzie panuje ciepło i dokąd z przyjemnością wracam. To miejsce, w którym czuję się najlepiej. Otwarte tylko dla przyjaciół i bliskich.

Płyta "2011" ukaże się 26 marca nakładem wytwórni Asfalt Records. Już dziś można jednak zamówić ją w przedsprzedaży na stronie www.asfaltshop.pl.

Okładka płyty 2011 / Fot. materiały prasowe
Michalina Murawska
Proszę czekać..
Zamknij