
Kaveh Akbar jest 36-letnim poetą i urodził się w Teheranie. Swoim pierwszym utworem prozatorskim opublikowanym w 2024 roku narobił sporego zamieszania – „Męczennik!” został jedną z ulubionych książek roku Baracka Obamy, trafił do finału National Book Award i stał się bestsellerem „New York Timesa”.
„Postanowiłem napisać książkę, zbiór elegii o ludziach, których nigdy nie znałem. To, że próbuję wyobrazić sobie jakąkolwiek część ich życia i ośmielam się o tym pisać, jest przejawem niewybaczalnej pychy, tak. Przejawem pychy jest także pisanie o czymkolwiek innym” – tych parę zdań napisanych przez głównego bohatera „Męczennika!”, Cyrusa Shamsa, chociaż pojawia się dopiero na 120 stronie, mogłoby stanowić wstęp do książki. Cyrus, podobnie jak autor „Męczennika!”, Kaveh Akbar, jest Persem, poetą oraz alkoholikiem w stanie abstynencji. Cyrus, podobnie jak Kaveh Akbar, postanawia napisać książkę o ludziach, którzy zginęli śmiercią męczeńską, ale tym, co tak naprawdę interesuje Cyrusa, jest sens – zarówno śmierci, jak i życia, które ta śmierć ma zakończyć. „Czy istnieje moc, która może sprawić, iż fakt, że istniejemy, a potem istnieć przestajemy, uczyni światu jakąkolwiek różnicę?” – pyta Cyrus, którego egzystencja do tej pory balansowała na granicy beznadziei i pustki.
Rozmowy o śmierci na próbę
Książka Kaveha Akbara swoją wyjątkowość zawdzięcza konstrukcji głównego bohatera i doskonałej kompozycji powieści, w której autor wykorzystuje wiele punktów widzenia i form, wspólnie tworzących prozatorskie arcydzieło. Cyrus Shams, oprócz tego, że jest trzeźwiejącym poetą, zajmuje się bowiem zawodowo odgrywaniem śmiertelnych chorób za pieniądze – to na nim ćwiczą swoją empatię młodzi lekarze, gdy wciela się w kolejne role osób poszkodowanych przez los na najrozmaitsze sposoby. Dialogowanie z pocącymi się medykami, zmuszonymi, by „na próbę” oznajmiać Cyrusowi, że umiera lub że najbliższa mu osoba znalazła się w stanie krytycznym, to dla Cyrusa swojski grunt. Mamę stracił jako niemowlę w katastrofie lotniczej, ojca – na studiach, więcej rodziny właściwie nie ma. Na dodatek Cyrus od zawsze cierpi na problemy ze snem, a jednym z jego sposobów, by wyłączyć swój skołatany mózg (oprócz zalania go używkami), jest dialogowanie z rozmaitymi postaciami, zanim staną się bohaterami jego snów. Dialogi „jeden na jeden”, nieraz wyimaginowane, nieraz całkiem realne, będą więc powracać w książce Kaveha Akbara – powieści składającej się z mnożących się pytań, z których większość pozostaje (na szczęście) bez żadnej odpowiedzi. „Męczennik!” nie jest też pozbawiony czarnego humoru, który niczym wykrzyknik pozostawiony w tytule książki nadaje jej swoisty charakter.
Wschód jako zwierciadło Zachodu
Leitmotiv fabuły, czyli męczeństwo, tylko w niewielkim stopniu nawiązuje do jego aspektu związanego z islamem. Cyrus wspomina o kulcie męczenników w kraju swojego pochodzenia, ale to nie ów kult napędza jego wyobraźnię – matka bohatera zginęła w samolocie zestrzelonym omyłkowo przez Amerykanów w 1988 roku. Wraz z innymi pasażerami tego lotu straciła życie przez przypadek, z powodu głupiej pomyłki, a jej śmierć – całkowicie bezsensowna – staje się dla Cyrusa powodem, by zacząć tego sensu w śmierci poszukiwać. Jego poszukiwania pchną go na spotkanie z artystką, Orkide, która będąc w ostatnim stadium raka, postanawia zamieszkać w Muzeum Brooklińskim i wystawić swoją śmierć na widok publiczny, tym samym czyniąc z niej swoje ostatnie dzieło sztuki.
Orkide – również irańskiego pochodzenia – nadaje tej opowieści kolejny wymiar, ale paradoksalnie kultura muzułmańskiego Wschodu stanowi tylko zwierciadło, w którym przejrzeć się może cywilizacja Zachodu: ojciec Cyrusa nawet nie uczył go własnego języka, by „nie mieszać dziecku w głowie”, bohater wyrósł więc na Amerykanina z krwi i kości, jednak między nim a pozostałymi obywatelami wciąż istnieje niewidzialna przepaść. Cyrus obserwuje nie tylko przejawy rasizmu, lecz także własną niezdolność, by na nie reagować, ponieważ został wychowany na zbiegu „irańskości i amerykańskości” w „patologicznej uprzejmości, paraliżującym przymusie niesprawiania nikomu przykrości”. Z otaczającej go miałkiej kapitalistycznej gonitwy za chwilą przyjemności, z poczucia bycia nieistotną częścią tłumu, ma go wyrwać bliskość śmierci i nadanie jej sensu – Cyrus więc łapie się tej deski ratunku, gdy dokoła szaleją pokusy, by po prostu trwać i zapomnieć o tym, co trudne. Żyć bez celu, dla samego życia, kolejnego wschodu słońca. „Nie do pomyślenia powiedzieć ‘nie’ nowemu dniu. Więc codziennie rano mówiłeś ‘tak’, a potem ponosiłeś konsekwencje”, notuje do samego siebie ojciec Cyrusa, który każdego dnia wstawał przed świtem do pracy na kurzej fermie, by jego syn miał lepszą przyszłość w Ameryce. Czy on również nie jest tu kolejną kategorią męczennika? Czy aby się nim stać, należy poświęcić życie wyższej idei, czy może zadać sobie samemu śmierć? Czy odebranie sobie życia, którego się nie kochało, również jest poświęceniem? – zastanawia się Cyrus, który do tej pory uciekał od życia i nieraz balansował na granicy śmiertelnego przedawkowania używek.
Nie bez znaczenia jest również to, że Orkide w ostatnim artystycznym geście pokazuje odbiorcom własną śmierć, odzierając ją tym samym z intymności. Przesuwa granicę, za którą nic już nie jest prywatne, nic już nie jest święte. Wystarczy jednak spojrzeć na jej działanie pod odrobinę innym kątem, by stwierdzić, że nie upublicznia, a uświęca swoją śmierć poprzez złożenie jej w darze sztuce. Jak w przytoczonym na początku tekstu cytacie z książki – pychą jest pisać o męczennikach, ale pychą też jest na ich temat milczeć. Żadna z kategorii nie jest tu jednoznaczna, a każdy przejaw społecznej krytyki ma swoją drugą stronę medalu. Orkide umierająca w Muzeum Brooklińskim i ojciec Cyrusa dożywający swojego końca w pracy na kurzej fermie stanowią dwie skrajności myślenia o poświęceniu – pośród tak różnych modeli i scenariuszy Cyrus będzie musiał znaleźć własny sposób na odmierzenie ciężaru, jaki nada własnemu życiu, a w końcu także i śmierci.
Nie da się pisać o tej książce, nie dotykając tematów najtrudniejszych, tych o najwyższym rejestrze, jak sens życia, miłość czy sztuka, a jednak Kaveh Akbar ten doniosły głos na temat przyszłości naszej cywilizacji potrafił zawrzeć – i to jest prawdziwe zaskoczenie – w powieści debiutanckiej. Dzięki świetnemu tłumaczeniu Jerzego Kozłowskiego literacki kunszt Kaveha Akbara jest wyczuwalny także w polskim wydaniu – jego poetycka wrażliwość połączona z ogromną erudycją i zdolnością przyjrzenia się bagażom kulturowym, z jakimi rodzimy się pod daną szerokością geograficzną, z perspektywy makro. A przy tym jest to po prostu piękna powieść, także o miłości, która potrzebuje czasu, by zostać dostrzeżona i doceniona. Jak często zdarzają się takie książki?

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.