Znaleziono 0 artykułów
23.02.2024

Reżyserka „Anatomii upadku” Justine Triet nakręciła film o systemowej mizoginii

23.02.2024
(Fot. Getty Images)

Pisarka Sandra Voyter (Sandra Hüller) znajduje obok domu ciało swojego męża. Skoczył sam czy żona go popchnęła? Za film „Anatomia upadku” Justine Triet otrzymała Złotą Palmę w Cannes i pięć nominacji do Oscara. – Chciałam opowiedzieć o mizoginii i homofobii, problemach systemowych – mówi reżyserka. Produkcja w kinach od 23 lutego.

Kolejny raz pracuje pani z Sandrą Hüller. To aktorka, która daje postaci dużo z siebie czy podąża za tym, co znajdzie w scenariuszu?

Sandra nie gra, tylko wchodząc na plan, staje się swoją postacią. Bardzo mi się ten sposób pracy podoba. Do bohaterki tak skomplikowanej jak Sandra Voyter podeszła bardzo nowocześnie. Próbowałyśmy ją pokazywać na różne sposoby. W końcu zdecydowałyśmy się pokazać ją niemal jak w filmie dokumentalnym. To widać też w montażu filmu. A Sandra Hüller doskonale tę konwencję wyczuła.

Justine Triet i Sandra Hüller (Fot. Getty Images)

Jakie pytania Hüller zadawała pani na planie?

Sandra Hüller ma niesamowitą zdolność przechodzenia z jednego stanu emocjonalnego w drugi – z zamyślenia w płacz. Mam wrażenie, że jest osobą wolną – nie poddaje się własnym emocjom, dlatego łatwo jej nimi żonglować. Raz zapytała mnie: „Czy chcesz, żeby w tej scenie płakała jak dziecko, czy raczej jak osoba, która bardzo długo nie płakała?”. Chciałam zobaczyć, co to znaczy „płakać jak dziecko”, więc poprosiłam o tę wersję. Sandra w jednej chwili zaczęła zanosić się szlochem. Podziwiam jej umiejętność kontrolowania swojego ciała i znajomość siebie.

Sandra Voyter to bohaterka, która zostaje postawiona przed wymiarem sprawiedliwości. Sąd musi rozstrzygnąć, czy zabiła męża. Pracując nad scenariuszem, spędziła pani czas w sądach?

Najpierw oglądałam dramaty sądowe, które lubię. Musiałam tylko pamiętać, że robię francuski dramat sądowy, a nie amerykański, więc dostosowałam tekst do naszych realiów. Żeby to zrobić, skorzystałam z pomocy mojego przyjaciela, prawnika Vincenta Courcelle-Labrousse’a, który zadbał o to, żebyśmy na ekranie oglądali to, co rzeczywiście się dzieje we francuskich sądach, a nie to, co znamy z amerykańskich produkcji.

(Fot. Getty Images)

Z pani filmu wynika, że we francuskich sądach panuje mizoginia. Prokurator mówi, że o winie Sandry świadczy jej sukces zawodowy – skupiła się na karierze, a nie na związku.

W tym, co pokazuję na ekranie, odbija się postawa całego społeczeństwa. Dramaty sądowe tak bardzo mnie zajmują, bo ciekawi mnie, jak zmienia się podejście ławników, sędziów i prokuratury do oskarżonych różnej płci. Do oskarżonej kobiety podchodzi się inaczej niż do oskarżonego mężczyzny. Kobiety oceniamy o wiele bardziej surowo. To był motyw, który chciałam wykorzystać podczas pisania scenariusza. Prokurator Antoine Reinhardt na ekranie atakuje bohaterkę, która próbuje się bronić. Chciałam pokazać zderzenie sprzecznych sił. Ich spotkanie w sądzie to ważny moment filmu.

To moment, kiedy uświadamiamy sobie, że szukanie sprawiedliwości odbywa się kosztem oskarżonej, że nawet w niezawisłym sądzie doświadcza przemocy.

Widz potrzebuje takiego zderzenia – to jest naturalny element dramatów sądowych. Bohaterka doznaje przemocy. Gdyby tej sceny nie było, to nic z tego, na czym mi zależało, by na ekranie nie wybrzmiało. Do wykorzystania były tylko dwie godziny filmu, a ja miałam silną potrzebę, żeby powiedzieć o mizoginii, ale też o homofobii, która również jest problemem systemowym. Prokurator Antoine Reinhardt uosabia w filmie całe społeczeństwo.

Czy mówiła mu pani, że wciela się w czarny charakter?

Wręcz przeciwnie. Dobrze wiedział, że jest negatywną postacią, ale ja cały czas prosiłam go, żeby grał tego bohatera tak, jak każdego innego, z uśmiechem i z lekkością. Dzięki temu jest dla widza o wiele bardziej przerażający.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij