Znaleziono 0 artykułów
03.05.2021

Siedlisko Soce: Agroturystyka, dla której warto porzucić Australię

03.05.2021
(Fot. archiwum prywatne)

Kraina Otwartych Okiennic to trzy zabytkowe wsie na Podlasiu – stuletnie niskie chaty, malowane kolorową farbą okna i wycinane z drewna detale. W pobliżu wsi Soce agroturystyczne gospodarstwo prowadzą Monika i Paweł. Żeby je wymyślić, pół życia spędzili w podróży. Poznajcie historię pary, którą podzieliła i połączyła Australia.  

Poznali się w czasach licealnych. Najpierw wspólna paczka znajomych, później przyjaźń, a wreszcie miłość, która krętą drogą zaprowadziła ich na szczyt. 
Razem poszli na studia – pedagogikę w Białymstoku, razem pojechali w podróż do Stanów. Wtedy przekonali się, że choć wiele ich łączy, ich temperamenty to przeciwne bieguny. – Ja jestem poukładana, szłam zgodnie z rytmem i utartymi zasadami. Wydawało mi się, że w ten sposób będę miała na życiem jakąś kontrolę – mówi Monika. – A ja nigdy nie akceptowałem norm i nakazów. Nie pozwalałem zamknąć się w systemie. Potrzebuję wolności i żyję na własnych zasadach – przyznaje Paweł. 
Kiedy wybierali się do Stanów, ona pragmatycznie znalazła firmę organizującą work and travel, miała plan, kalendarz i budżet, a on wymyślił własny pretekst – odwiedziny u kuzyna w Chicago, uznał, że dorywczą pracę jakoś znajdzie. 

(Fot. archiwum prywatne)

Wyjechali z Podlasia: ona do Warszawy, on do Sydney 

Białystok, do którego wrócili, nie pozostawiał złudzeń. – To było szare miasto, w którym trudno było myśleć o rozwinięciu skrzydeł. Było dla nas jasne, że wcześniej czy później trzeba będzie się wyprowadzić – wspomina Paweł. 
Ona po studiach pojechała do Warszawy, on rzucił studia i wyjechał do Anglii. Wkrótce zaczął snuć wizję podróży do Australii.
Jeden kolegów miał kumpla w Sydney. To wystarczyło, kupiliśmy bilety na pociąg do Moskwy, zanim wsiedliśmy do samolotu, jechaliśmy koleją transsyberyjską. Po 12 dniach byliśmy na miejscu – wspomina. – Ocean, przyroda, otwarci ludzie. Ze swoim zmysłem technicznym nie miałem problemu ze znalezieniem pracy. Kiedy kończyły się pieniądze, przez kilka dni pracowałem i jechałem dalej.
Pojechał na chwilę, został dwa lata. Monika w tym czasie pracowała w Warszawie jako agentka nieruchomości i z każdym dniem przekonywała się, że to nie dla niej. – Oglądałam zdjęcia Pawła i dojrzewałam do radykalnej zmiany – opowiada.

Kiedy Paweł przyjechał na chwilę do Polski, zdecydowali, że do Australii wrócą już razem. I to nie będzie wycieczka, tylko początek wspólnego życia. Podczas rodzinnego obiadu, bez wcześniejszych rozmów i ustaleń, Paweł wyjął pierścionek i oświadczył się. – Nie wiem, czy to było gwałtowne, znaliśmy się tyle lat. Wiedzieliśmy, co robimy. Chyba najbardziej przerażeni byli rodzice – wspomina Monika.

(Fot. archiwum prywatne)

Wspólne życie w podróży 

Podróż do nowego domu zaczęli od Azji. 
Paweł: – Musieliśmy nauczyć się funkcjonować razem. Nie ukrywam, początki były trudne
Monika: – Ja dobrze czułam się, wiedząc, gdzie danego dnia zamierzamy spać, a dla Pawła, nawet o 19 brak noclegu nie był żadnym problemem
Paweł: – Przecież było ciepło, mogliśmy wynająć cokolwiek. Wiadomo było, że damy radę.
Monika: – Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Bałam się, kiedy wynajętym samochodem wjeżdżaliśmy w kompletną głuszę z grząską drogą. Dopiero z czasem przekonałam się, że on wie, co robi. Zaufałam mu. Dalej poszło gładko.

Podpis

Australia okazała się piękna jak na zdjęciach, ale też bardzo wymagająca. Przepisy wizowe mówiły, żeby przynajmniej jedna osoba studiowała. Jednocześnie obydwoje pracowali. – To było bardzo obciążające fizycznie, ale dużo rekompensowała nam atmosfera tego miejsca i wycieczki – off road w Blue Mountains, Kościuszko National Park, Fraser Island. Po trzech latach okazało się, że kończę szkołę, a my wciąż nie mamy statusu rezydentów. Wtedy po raz pierwszy zwątpiliśmy – opowiada Monika.

(Fot. archiwum prywatne)

Prezent od taty: ziemia we wsi Soce 

Plan był racjonalny: powrót do Polski, rodzinny ślub i szukanie nowego pomysłu na życie. – Kiedy ze słonecznej Australii, gdzie wszyscy uśmiechają się do siebie, trafiliśmy z powrotem na Podlasie, było ciężko – mówi Paweł. Klaustrofobiczne kontakty, nieelastyczny rynek pracy i szaruga były trudne do zniesienia, a z Sydney przyszła oferta pracy, która mogła być szansą na status rezydenta. Był tylko jeden problem: Monika była w ciąży. Żeby wrócić do Australii, musiałaby przejść serię badań, łącznie z rentgenem płuc niezalecanym w jej stanie. Znów się rozdzielili. – Zostałam z rodziną w Polsce. On pojechał walczyć o szansę. Nie czułam się samotna. Miałam wsparcie rodziny, nie pracowałam, w 100 procentach mogłam skupić się na sobie. Paweł przyjechał przed porodem i został na kilka tygodni. Bardzo dobrze wspominam ten czas. Wiedziałam, że to tylko etap. 

Mieszkali po dwóch stronach globu, ale cały czas dbali o więź. Regularnie zdzwaniali się przez internet, długo rozmawiali, konkretnie planowali przyszłość. Przyjazd Moniki do Sydney nie był już tak łatwy jak za pierwszym razem. Teraz musiała mieć pozwolenie na pracę, pracę, opiekę dla dziecka. 
Paweł: – W dodatku dla obcokrajowców Australia działa jak firma. Możesz tu dużo zarobić, ale żeby mieszkać, musisz też ciągle inwestować – kursy, testy, ubezpieczenie, pozwolenia. Po latach zbiera się suma, za którą byłabyś w stanie postawić dom.
Monika: – Mój tata zaczął podsyłać nam zdjęcia ziemi, którą kupił w okolicach miejsca, gdzie się urodził. Pokazywał trzy hektary, w tym las i staw. To zadziałało nam na wyobraźnię. Myślę, że doskonale wiedział, co robi. To było kuszenie.

Bo pomysł, żeby gdzieś na uboczu, w otoczeniu przyrody założyć pensjonat i żyć z niego, nosili w sobie od dawna. – Podglądaliśmy takie rozwiązania, podróżując. Wiedzieliśmy, że to do nas pasuje, nie wiedzieliśmy tylko, gdzie chcemy to robić – mówią. Teraz plan zaczął realizować się sam. Ziemię obok wsi Soce dostali w prezencie.

(Fot. archiwum prywatne)

Siedlisko Soce: Jak powstało miejsce popularne wśród podróżników?  

Zapaliłem się: zbudujemy dom, założymy agroturystykę. Nie miałem pojęcia, co to jest Kraina Otwartych Okiennic. Wystarczyło mi działanie – wspomina Paweł. 
A to jedna z ważnych atrakcji turystycznych Podlasia – szlak wiodący przez trzy wsie położone w dolinie Narwi: Soce, Puchły i Trześciankę, gdzie zachowało się mnóstwo oryginalnej architektury – tradycyjnych drewnianych chat, prawosławnych kapliczek, drewnianych kościołów i cerkwi. W niektórych domach funkcjonują prywatne muzea – oprócz zjawiskowych zdobień można oglądać wnętrza z piecem chlebowym, meblami, haftowanymi makatkami i zdjęciami dawnych mieszkańców.

Z gospodarstwa Moniki i Pawła do wsi Soce jest kilka minut spacerem, do Białegostoku można dojechać w pół godziny, do Warszawy – w dwie i pół. – Myśląc o agroturystyce, zależało nam na miejscu, które będzie estetyczne i bezpretensjonalne. Chcieliśmy zaprosić gości takich jak my, otwartych, szukających odpoczynku przez kontakt z naturą – tłumaczy Monika. – To, co robimy, nie jest stricte biznesem, ale stylem życia.

Dom zbudowali pod lasem. Chociaż nowoczesny, to w regionalnym stylu z malowanymi okiennicami i wycinanymi ozdobami – uważny obserwator odszuka ukryte w zdobieniach kangury. Białe pokoje ocieplają rustykalne wzorzyste tapety, dywaniki z gałganków i stare, wyszukane na aukcjach meble jak szafa czy komoda. Sercem siedliska jest urządzona na poddaszu otwarta kuchnia dla gości. Przy dużym stole Monika organizuje wspólne śniadania, na które podaje pieczone przez siebie drożdżówki, warzywa z ogródka czy szakszukę z wiejskich jajek.

Siedlisko działa już trzeci rok, rozwija się, ma stałych gości, najlepsze opinie i rezerwacje z wyprzedzeniem. – Stworzyliśmy swoje miejsce – mówi Paweł. – A to doświadczenie dało mi ogromną pewność siebie. Udowodniłem, że mogę robić to, co czuję, bo jeśli robię coś z poziomu serca, to działa.

(Fot. archiwum prywatne)

Do czego przydała się Australia? – Nauczyliśmy się słuchać siebie i własnych potrzeb i podążać właśnie za nimi, a nie za tym, co powinno się robić. Dzięki temu uniknęliśmy przyjmowania do siebie wszystkich opinii i dobrych rad” podających w wątpliwość wybór naszego sposobu na życie – mówią. 

Ilustracja: Stefania Kolanowska

Cały program „Majówka z Vogue Polska” znajdziecie pod linkiem

​Razem z PortalYogi przygotowaliśmy dla naszych czytelników niespodziankę. Jeśli chcesz przetestować Portal przez miesiąc za darmo, wystarczy, że skorzystasz z tego linka: http://bit.ly/voguemajowka lub wybierając subskrypcję miesięczną wpiszesz kupon: VOGUE

Oferta jest ważna tylko dla nowych klientów do 4.05 włącznie.

PortalYogi to największe w Polsce internetowe studio z ponad 40 najlepszymi polskimi nauczycielami, blisko 400 sesjami i praktycznie wszystkimi stylami jogi. Działa na zasadzie subskrypcji – miesięczny abonament wynosi 34 zł.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij