
Choreograf i tancerz Wojciech Grudziński ponownie otwiera sezon warszawskiego Nowego Teatru swoim najświeższym spektaklem – „Teach me not!”, wywiedzionym z osobistych doświadczeń klasycznej edukacji tanecznej. Razem z performerką Marią Magdaleną Kozłowską badają, czy wyjście poza opartą na dominacji relację mistrz–uczeń jest możliwe?
W „Rodos” (2019) zaprosił do tańca zapamiętany z dzieciństwa eden działkowego ogródka dziadka, by stał się scenerią campowej rewii. W „Dance Mom” (2021) wprowadził na scenę diwę swojego życia: własną matkę – ekonomistkę. W nagrodzonym Paszportem Polityki solowym spektaklu „Threesome/Trzy” (2024) tańczył oberka z duchami queerowych baletmistrzów, przymierzając do nich własną biografię tęczowego chłopaka po szkole baletowej, który kierat klasycznej techniki zamienił na wolność tańca współczesnego i kontynuował tę drogę na uczelniach artystycznych w Rotterdamie i Amsterdamie. Z każdym spektaklem dotykał ważnego aspektu swojego dojrzewania jako artysty i człowieka, wchodzenia w kolejne etapy życia, bo jak mówi sam artysta: – Każdy mój projekt jest trochę o spełnianiu jakiegoś jednego marzenia.
Nie inaczej jest i tym razem.
Kto rządzi w tańcu
– Tytuł „Teach me not!” pojawił się w mojej głowie podczas miesięcznej rezydencji w Amsterdamie, na którą chciałem zaprosić mojego dawnego nauczyciela tańca z Codarts University for the Arts w Rotterdamie – opowiada choreograf. – 10 lat po ukończeniu tamtych studiów moglibyśmy stanąć wreszcie na scenie jako równi sobie partnerzy. Chciałem w ten sposób sięgnąć po ważny dla mnie temat, a mianowicie relacji władzy w dziedzinie tańca i teatru. Jak piszemy w opisie spektaklu: „Na początku dyscyplina budzi pożądanie, ale przewodnictwo może zmienić się w całkowitą kontrolę”.
Zaproszenie dla nauczyciela pojawiło się po poprzednim amsterdamskim spektaklu Wojciecha – „Studium Ukłonu”, w którym zaistniała postać Marthy Graham, prekursorki tańca współczesnego ze Stanów Zjednoczonych. Jej techniki – wymagającej i skodyfikowanej, jak balet – nauczał właśnie rotterdamski wykładowca.
Grudziński: – Chciałem rozwinąć temat zawodowego guru i przyjrzeć się biografii Marthy Graham z innej strony, a zaproszenie ważnego dla mnie nauczyciela wydawało się też najbliższym dostępem do jego mistrzyni. Koncepcja podobna jak we wcześniejszej pracy –„Dance Mom”, do której zaprosiłem moją mamę i ona podeszła do propozycji z entuzjazmem. Tu sytuacja była diametralnie różna, ponieważ nauczyciel zdecydowanie odmówił. Prawie 30 lat temu zostawił scenę dla nauczania i uznał, że nie jest gotów na taki powrót.
Ta gwałtowna odmowa od razu każe mi czytać tytuł „Teach me not!”, jako „Touch me not!”, przywołując motyw z klasycznego malarstwa – „noli me tangere”, kiedy wstający z grobu Jezus mówi do Marii Magdaleny, wykonując gest odmowy: nie dotykaj mnie. Czy oznacza on także niechęć do złamania hierarchii? Do zmiany natury relacji uczestniczących w niej osób?
Uczniowie bez mistrza

Porzucony uczeń wyciągnął rękę do koleżanki po fachu, mieszkającej w Amsterdamie reżyserki, performerki i wokalistki Marii Magdaleny Kozłowskiej (te imiona nie mogą być przypadkowe!), z którą współpracował już przy jej projekcie operowo-tanecznym „The Polish Project”.
– Chętnie w to weszłam, wiedziałam, że dobrze nam się razem pracuje i mamy podobne zainteresowania, choć różne backgroundy – Wojtek ściśle taneczny, ja bardziej muzyczny i teatralny – mówi Maria. A jej sceniczny partner dodaje: – Interesujące było zderzyć ze sobą doświadczenie klasycznej edukacji w tańcu z klasyczną edukacją w muzyce, której podlegała Maria. To był punkt wyjścia do dalszej pracy.
Spotkali się w studiu w Helsinkach, gdzie odbył się pierwszy etap tworzenia, a potem pierwsze pokazy (jak mówią twórcy, pomogły one oswoić im się z materiałem i z nagością, której na scenie jest dużo). – Doszliśmy do wniosku, że tak naprawdę najciekawszym tematem jest właśnie nieobecność nauczyciela – mówi Grudziński. – I wcale nie chodzi o to, by go przywołać, ucieleśnić, ale przeciwnie – pracujemy z nieobecnością tej wyższej instancji oraz z obecności tej, która jest podległa, zawsze podporządkowana, czyli z kondycją ucznia.
Co zrobią uczniowie, kiedy zabraknie mistrza? W którą stronę pójdą? Czy jedno zdominuje drugie? Czy zawsze ktoś „musi być na górze”?
O czerpaniu przyjemności z uległości

– Właśnie to było dla nas najciekawsze, że spotykają się dwie uległe osoby – i co teraz? – śmieje się Maria. – W dramaturgii spektaklu testujemy różne opcje, ale zarówno na scenie, jak i w próbach ulegaliśmy ostatecznie wspólnym ciekawościom, pragnieniom, impulsom i dlatego ta praca jest również o czerpaniu przyjemności z uległości. Przyjemności rozumianej także jako rodzaj satysfakcji erotycznej – nie bójmy się tego powiedzieć. Ponieważ dyscyplina, która jest udziałem ucznia w świecie klasycznego tańca lub muzyki, ma szansę potem ukształtować nas w innych sferach życia i tam przenikają te obszary z układu uczeń–nauczyciel. Jeśli zdajesz sobie z tego sprawę, jako dorosły człowiek możesz z tego czerpać.
Na scenie toczy się więc oparta na zaufaniu gra między dwójką ludzi, którzy dają sobie na nią przyzwolenie. Choreografia nie potrzebuje do tego wcale baletowej tresury i niewiele takich ruchów w tym spektaklu znajdziemy. – Jednocześnie jednak poddajemy swoje ciało pewnym rygorom, przez nas samych wymyślonym trudnym pozycjom i sytuacjom scenicznym – wyjaśnia Maria Magdalena. – Ważne, że sami dajemy sobie te zadania, bo tym razem nie są nam przez nikogo narzucone.
Wychodząc w spektaklu od edukacji, twórcy nie kryją, że ich własne doświadczenia przesączają się do scenicznej narracji. Które z nich wciąż uwierają?
– Zdecydowanie doświadczenie konkurencji między ludźmi – stwierdza Kozłowska. – Tu chodzi nie tylko o tresurę ze strony nauczyciela, lecz także o to, że także uczniowie między sobą często wpadają w uzależnienie od wiecznego konkurowania, a to jest niszczące. Każdy ma być tym „lepszym od innych”. Są w tym świecie przyjaźnie, ale łatwo mogą się boleśnie rozbić o rywalizację.
Niemi świadkowie udręki i ekstazy

Przy „Teach me not!” ciekawy był dla twórców format edukacji klasycznej w tańcu, ale i otoczenie, w którym się ona odbywa przez dziewięć lat. Czyli po prostu przestrzeń sali baletowej oraz nieożywionych świadków uczniowskiej udręki i ekstazy, jakimi są drążki baletowe, lustra czy podłoga taneczna.
– To opowieść wypowiadana przez tych niemych świadków. Dlatego na scenie są drewniane rzeźby wykonane przez Rafała Dominika, będące hybrydami drążków i części ciała. A także dziwnymi, fallicznymi fetyszami o erotycznych konotacjach – wyjaśnia choreograf.
Podczas edukacji baletowej drążek jest swoistym axis mundi, osią świata wokół której osnuwa się cały dramat tresury ciała. Ale drążek jest też partnerem, który przez lata towarzyszy uczniom. – Na nim jest odbita historia zarówno twoja, jak i twojego nauczyciela oraz poprzednich generacji, tak więc pracujemy z tymi drewnianymi totemami także na scenie – mówi Wojtek. Śmieje się, że z lustrami jednak w spektaklu nie tańczą, za to na pewno z wyobrażonymi odbiciami.
– My sami jesteśmy tutaj dla siebie odbiciami – zauważa performerka. – W dużej mierze nasza choreografia polega na tym, że wchodzimy w lustrzane powidoki. Nie zawsze jest to powtórzenie, ale na pewno jesteśmy w relacji wobec siebie. I przestrzennej i ruchowej.
Wojtek: – Wspólne unisono mocno zaznacza się w naszej choreografii. Są tam momenty, kiedy pracujemy niezależnie, i momenty naszych spotkań, kiedy dynamika się wzmaga.
Żartują, że w tym spektaklu wymyślili własną technikę tańca klasycznego, której kiedyś będą nauczać na kursach. – Polegało to na tym, że zaczynaliśmy od kolekcjonowania gestów, które kojarzą się nam ze znaczeniem słowa NIE, z niezgodą i odmową – opowiada Grudziński. – Przypominały nam się pierwsze dziecięce, odruchowe reakcje i na podstawie tych gestów wypracowaliśmy nawet nie praktykę, ale coś w rodzaju odrębnej techniki tańca, która w nieoczywisty sposób nawiązuje do klasyki.
Wspólnota horyzontalna

W sytuacji „bez mistrza” nie ma wyjścia, trzeba wypracować relacje w pracy, które są „horyzontalne i organiczne” i tak oboje rozmówcy opisują budowanie tego spektaklu. Tym bardziej że powstaje on w niemal tej samej wspólnocie współpracowników, co poprzednie „Threesome”. Tutaj także choreograficznie wspierał performerów Igor Cardellini, dramaturgicznie – Klaudia Hartung, a w warszawskich próbach uczestniczyła (jako dramaturżka) badaczka queerowych archiwów Joanna Ostrowska. Oprócz wspomnianych rzeźb pojawią się na scenie także śmieszno-straszne „plastusiowe” maski autorstwa kostiumografki Marty Szypulskiej, podobne do tych z „Threesome”, ale w wersji maksi.
Nowy element wprowadza tekst autorstwa pisarki Weroniki Murek. – Trzymam się zasady, że ciało nie wypowiada słów na scenie – mówi Wojtek. – Dla mnie tekst pełni funkcję pomostu, komentarza i podprowadzenia tej historii. W ten sposób rozumiem obecność warstwy literackiej w moich tanecznych pracach.
„Teach me not!” to także powrót dwóch kompozytorów, z których każdy tworzy odrębną muzykę dla obu części spektaklu. Wojtek Blecharz i Lubomir Grzelak ponownie komponowali muzykę niezależnie od siebie, dostając od choreografa moodboard dotyczący atmosfery i odniesień dźwiękowych.
– Przewijają się tu na pewno klasyczne motywy z lekcji baletu – zauważa Maria Magdalena. – Ta muzyka jest o powtarzalności, o jakimś wahadle, które jest w ciele. Oba utwory oparto też na silnym motywie, zwłaszcza ten fletowy Wojtka w drugiej części spektaklu, gdzie konstruujemy coś w rodzaju namiastki baletu. Lubimy sobie wyobrażać, że to jest scena w nieistniejącej, dziwnej sztuce baletowej. A muzyka temu trochę pomaga, a jednocześnie dekonstruuje cały czas tę sytuację, stosując takie zabiegi jak złamania, powtórzenia czy przedłużenia – pęknięcia w ramach klasycznego cytatu.
Czym jest dla nich ta wspólna praca na ich twórczej drodze? Czego się o sobie dowiedzieli?
– Dla mnie na pewno jest to o tym, że do pewnych relacji po prostu nie ma powrotu – mówi Wojtek Grudziński. – Poza tym projekt zaczęliśmy ponad dwa lata temu i na początku to było coś zupełnie innego niż materiał, nad którym teraz pracujemy. Jest to więc doświadczenie materii twórczej, która się dynamicznie zmienia przez cały czas w kontakcie z Marią i innymi.
Maria Magdalena: – Z Wojtkiem łączy nas to, że zamiast długo gadać, lubimy w pracy nad spektaklem szybko szukać rozwiązań poprzez ciało. Jesteśmy otwarci na eksplorację i improwizację. Także taką, która długo trwa, a potem poszczególne jej elementy rozwijamy i w ten sposób tworzymy materiał. Zrealizowaliśmy razem również mój spektakl i jestem bardzo szczęśliwa, że się poznaliśmy. Wojtek ma najwspanialsze cechy! Absolutna otwartość, ale i profesjonalizm. Połączenie wielkiej dyscypliny, ale też wielkiego szaleństwa.
„Teach me not!”, Wojciech Grudziński, Maria Magdalena Kozłowska
Premiera 4 września 2025, Nowy Teatr w Warszawie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.