Znaleziono 0 artykułów
02.02.2020

Studio 54: Legenda w rytmie disco

02.02.2020
Bianca Jagger świętuje swoje urodziny, 1977 rok (Fot. Rose Hartman)

Gdyby Kaligula urządzał imprezy, byłyby jak te w Studiu 54 – wspominał piosenkarz funk Rick James. Legendarna dyskoteka z Manhattanu pokazała światu, czym tak naprawdę jest clubbing. Przypominamy historię klubu, do którego pragnął dostać się każdy.

Akcja drugiego sezonu serialu „Kroniki Times Square” toczy się w Nowym Jorku w 1977 roku. Przenosi nas do nowo otwartej dyskoteki Club 366, gdzie Candy, odziana w futro i białe dzwony, lawiruje w tłumie gości. Biali, czarni, Latynosi; biznesmeni, artyści, policjanci w cywilu; geje, młode dziewczyny, a nawet rozrywkowa emerytka – bawią się, jakby nie było jutra. Ktoś rzuca sprośny żart, ktoś inny wciąga kokainę lub poppersa. Palą, sączą drinki i tańczą do disco Barry’ego White’a, który śpiewa: „Niech gra muzyka / Chcę przetańczyć tę noc / Tu, właśnie tu zostanę / Całą noc”.

Fikcyjny Club 366 wzorowano na powstałym w tym samym roku Studiu 54, lecz serialowa scena nie oddaje w pełni skali zabawy ani atmosfery panującej w klubie, do którego pragnął dostać się każdy.

Marisa Berenson i Valentino, 1979 rok (Fot. Dustin Pittman)

Pod koniec lat 70. nowojorczycy chcieli się bawić. Wojna w Wietnamie dobiegła końca, afera Watergate zniknęła z pierwszych stron gazet, a na kryzys finansowy i problem przestępczości, z jakim borykała się metropolia, mało kto zwracał uwagę. Ponura powszedniość nie docierała do dyskotek. Wiedzieli o tym Ian Schrager i Steve Rubell. Przyjaciele ze studiów na Syracuse University założyli w 1975 roku klub Enchanted Garden. Jednak ich „zaczarowany ogród” świecił pustkami – mieścił się bowiem na Queensie, a życie tętniło tylko na Manhattanie. Rok później Carmen D’Alessio odkryła między 8 aleją a Broadwayem wystawiony na sprzedaż teatr. Gallo Theater od 1943 roku służył telewizji CBS jako studio, nagrywano tam program rozrywkowy „What’s My Line?” i operę mydlaną „Love of Life”. Teraz stał pusty.

Pat Cleveland na imprezie Halstona, 1977 rok (Fot. Guy Marineau / WWD / Shutterstock)

Za namową D’Alessio Schrager i Rubell kupili go, by urządzić w nim najmodniejszą w mieście dyskotekę. Tak narodziło się Studio 54.

– Kiedy tam wszedłem, od razu wpadłem na pomysł: zmieńmy scenę w taneczny parkiet. Każdy na Manhattanie chce przecież być teraz na scenie – wspominał architekt Scott Bromley. Wraz ze scenografami, uhonorowanymi Oscarem i nagrodami Tony, przeistoczył teatr w świątynię blichtru. Jules Fisher i Paul Marantz, korzystając z pozostawionych rusztowań telewizyjnych, reflektorów oraz systemu nagłaśniającego, stworzyli sceniczne instalacje, które zmieniały się z imprezy na imprezę. Nad barem wisiała rzeźbiarska dekoracja „Moon and Spoon” pomysłu Richiego Williamsona i Deana Janoffa (Aerographics). Żyrandole, lustra pokrywające korytarze i fontanny z lodowymi rzeźbami budowały wrażenie elegancji i luksusu. Wnętrze spowijały światła barwnych neonów i refleksy rzucane przez pulsujące stroboskopy, a nawet policyjne koguty. Wszystko wirowało w rytm muzyki disco.

Plakat Now everybody can get into Studio 54 (Fot. Gordon Munro, Museum of the city of New York)

Studio 54 otwarto 26 kwietnia 1977 roku. Przed budynkiem przy 254 West 54th Street zebrał się tłum. Z podjeżdżających limuzyn wysiadali m.in. Donald Trump z żoną Ivaną, Cher, Margaux Hemingway. Próg nowego klubu przekroczyli też Michael Jackson, Salvador Dalí, Diana Vreeland, Debbie Harry i 11-letnia wówczas Brooke Shields. W środku dudniła muzyka, na parkiecie królował hustle, a gości witały występy cyrkowców i trupy tanecznej Alvina Aileya.

To był tylko początek. Potem na przykład Issey Miyake urządził w Studiu 54 swój pierwszy w Ameryce pokaz mody. Halston wyprawił urodziny Biance Jagger, która przybyła na przyjęcie na grzbiecie prowadzonego przez półnagich modeli białego rumaka. Specjalnie dla ikony country Dolly Parton klub przemienił się w farmę z żywymi osłami i kurczakami. Innego wieczoru Robert Isabell rozrzucił cztery tony błyszczącego brokatu, który grubą warstwą pokrył cały parkiet. Na scenie występowały diwy disco: Diana Ross, Donna Summer i Amanda Lear. Kontrowersyjny koncert Grace Jones, która trzymała na smyczach grupkę mięśniaków, uświetnił sylwestrową noc 1978 roku, a hit „I Will Survive” Glorii Gaynor stał się miejscowym hymnem.

Bethann Hardison, Daniela Morera i Stephen Burrows w 1978 roku (Fot. Rose Hartman)

Przebój disco „Le Freak” powstał po tym, jak zespołowi Chic odmówiono wejścia do klubu. Studio 54 było ekskluzywne w pełnym tego słowa znaczeniu. Schrager i Rubell dbali o to, by klientela godnie reprezentowała ich lokal. – To było jak casting do sztuki – mówił Rubell, selekcjonujący gości. Żadnych „bridge and tunnel people”, czyli ludzi spoza Manhattanu, ani przypadkowych turystów z innych stanów. – Sukces Studia 54 polegał na tym, że przy wejściu panowała dyktatura, a na parkiecie demokracja – twierdził Andy Warhol.

Steve Rubell i Carmen d'Alessio w płaszczach Normy Kamali (Fot. Dustin Pittman)

Wstęp mieli tylko piękni, zamożni, sławni i z dobrymi koneksjami. Nie brakowało ekscentryków. 77-letnia „Disco Sally” (Sally Lippman) nie opuściła żadnego dansingu w Studiu 54, Divine gorszyła zbereźnym humorem. Do stałych bywalców należeli: Andy Warhol, Elizabeth Taylor, Truman Capote, Farrah Fawcett, Mick Jagger, Francesco Scavullo i Pat Cleveland.

Crème de la crème świata kultury i show-biznesu folgowała swoim kaprysom oraz żądzom. Na stolikach ścieliła się kokaina, a tabletki metakwalonu łykano jak landrynki. Seks, narkotyki i alkohol wpisały się w pejzaż klubu tak samo, jak muzyka disco i najmodniejsze ubrania.

Iman, 1978 rok (Fot. Dustin Pittman)

Studio 54 przywróciło Nowemu Jorkowi glamour, którego nie widzieliśmy od lat 60. Miasto znowu jest dobrze ubrane – twierdziła Liza Minnelli. Parkiet stawał się wybiegiem, a goście modelami. Choć tytuł cesarza mody w Studiu 54 należał do Halstona, to w lokalu zjawiała się plejada amerykańskich i europejskich projektantów. Widywano tam: Diane von Furstenberg, Calvina Kleina, Claude’a Montanę, Zandrę Rhodes, Yves’a Saint Laurenta czy Kenzo Takadę. Giorgio Armani przyprowadził na jedną z imprez skrzypków i tancerzy baletu Trocadero de Monte Carlo, a urodziny Karla Lagerfelda przypominały XVIII-wieczny bal z kelnerami w pudrowanych perukach. Kreatorzy mody wcielali się w role arbitrów elegancji, ale też czerpali inspiracje ze stylu klubowiczów.

R. Couri Hay i Zandra Rhodes w 1977 roku (Fot. Rose Hartman)

 Ian Schrager i Steve Rubell prowadzili dyskotekę, której wystrój przypominał plan filmowy, a imprezy zwiastowały „Gorączkę sobotniej nocy”. Spełniali najdziksze fantazje swoich gości, troszczyli się o dobrą prasę, kreowali wokół klubu aurę hedonistycznego luksusu i tajemnicę, do której dostęp mogli mieć wyłącznie wybrani. Stworzyli epicentrum ery disco oraz świetnie prosperujący biznes.

Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy, a koniec Studia 54 był równie spektakularny, co jego otwarcie. Po tym, jak Rubell pochwalił się w jednej z gazet, że w pierwszym roku działalności klub zarobił 7 mln dol. oraz że „tylko mafia zgarnia więcej pieniędzy”, do drzwi dyskoteki zapukał urząd podatkowy. Wkrótce na jaw wyszły niebagatelne oszustwa finansowe właścicieli, którzy ukrywali całe worki gotówki pod sufitem i w ścianach lokalu. Schrager i Rubell zdefraudowali 2,5 mln dol., za co usłyszeli wyrok 3,5 roku więzienia oraz 40 tys. dol. grzywny.

Shinzei, 1978 rok (Fot. Dustin Pittman)

Studio 54 zamknęło swoje podwoje w 1980 roku. Wprawdzie później kilkukrotnie próbowano reanimować klub z nowym inwestorem i gośćmi (m.in. Madonna, Boy George, Wham!, Kiss, The Weather Girls), jednak już nigdy nie odzyskał pierwotnej witalności i blasku. Przetrwała jego popkulturowa legenda: modelowej dyskoteki, siedliska gwiazd oraz zdroju modowych i muzycznych trendów. Już wkrótce historię Studia 54 na nowo opowie wystawa w Brooklyn Museum zatytułowana „Night Magic”. Zobaczymy na niej blisko 650 eksponatów: od kreacji z parkietu, archiwalnych fotografii i nagrań wideo, do prywatnych pamiątek i oryginalnych elementów klubowej scenografii. A wszystko to skąpane w dźwiękach disco.

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij