Znaleziono 0 artykułów
27.09.2023

„Znachor”: Powrót legendy

27.09.2023
Nowa ekranizacja „Znachora” (Fot. materiały prasowe)

Najpopularniejsza powieść przedwojennej Polski doczekała się trzeciej ekranizacji. W netflixowej produkcji Michała Gazdy w tytułową rolę „Znachora” wciela się Leszek Lichota. Rozmawiamy ze scenografką Joanną Machą i kostiumografką Małgorzatą Zacharską.

Jego życie to materiał na film. Tego wyświechtanego zdania się nadużywa. Niemal straciło już swoją moc. Ale życie Tadeusza Dołęgi-Mostowicza naprawdę nadawałoby się na scenariusz. Najbardziej poczytny pisarz międzywojnia, autor bestsellera „Kariera Nikodema Dyzmy” (1931), bon vivant, lew salonowy, playboy. Zginął jako czterdziestolatek we wrześniu 1939 r. z rąk armii radzieckiej. Jako kapral pełnił funkcję kierowcy – prawdopodobnie przewoził ważnych polityków i dyplomatów do Rumunii. Jesienią tego feralnego roku miał wziąć ślub – wiecznego kawalera usidliła młoda arystokratka. 

Leszek Lichota jako Wilczur-Kosiba (Fot. materiały prasowe) 
(Fot. materiały prasowe)

Na froncie Dołęga-Mostowicz – też arystokrata – walczył wcześniej, w Bitwie Warszawskiej w 1920 r. Potem pracował jako dziennikarz. Pobito go za jeden z politycznych artykułów. Wspomnienia tamtego wydarzenia wykorzystał podczas pisania „Znachora”, najbardziej poczytnej powieści międzywojnia. Do stworzenia książki o wiejskim uzdrowicielu, Antonim Kosibie, który zapomniał, że naprawdę jest profesorem Rafałem Wilczurem, wybitnym chirurgiem, zainspirowały go także opowieści o lekarzu Ferdynandzie Dolanim, aresztowanym za znachorstwo na wsi (pracował jako uzdrowiciel, bo płacili mu więcej, niż gdy był lekarzem) oraz o zielarzu Różyckim z majątku w Sikorzu, do którego miejscowi chadzali chętniej niż do doktora. 

(Fot. materiały prasowe)

Postać Wilczura-Kosiby zbudował więc Dołęga-Mostowicz na przeciwieństwach. Gdy możnego profesora z Warszawy zostawia ukochana żona, zabierając kilkuletnią córeczkę Marysię, Wilczur (Leszek Lichota) z rozpaczy pije. W wyniku bandyckiego napadu traci pamięć. Kilkanaście lat później w Radoliszkach Antoni Kosiba ima się różnych zajęć. Nie pamięta, kim był wcześniej, ale też niespecjalnie chce wiedzieć. Zbudował nową tożsamość bez balastu przeszłości. Pomaga leczyć chorych, pracuje w młynie, wiedzie spokojne i skromne życie. Wszystko zmienia pojawienie się Marysi (Maria Kowalska). Choć Kosiba nie wie, że do Radoliszek przybyła jego córka, czuje niezwykłą więź łączącą go z dziewczyną, która niedawno straciła matkę. Gdy w skromnej kelnerce, zarabiającej w gospodzie na studia, zakocha się hrabia Czyński (Ignacy Liss), syn właścicieli miejscowego majątku, zaczynają się kłopoty. Opowieść o miłości ponad podziałami klasowymi zaplecie się z historią ponownego odkrywania własnej tożsamości. – W pracy nie bazowaliśmy na poprzednich ekranizacjach, tylko na literackim pierwowzorze – mówi scenografka Joanna Macha. – „Znachor” to symbol. Niełatwo mierzyć się z legendą. Założenie było takie, że kręcimy ekranizację. Odwołujemy się do powieści, a nie do poprzednich adaptacji. Nie chcieliśmy powielać poprzednich dokonań, tylko nakręcić rzetelny film – dodaje kostiumografka Małgorzata Zacharska. – Chciałam przede wszystkim pokazać dwa różne światy – miejski i wiejski. Blichtr, bogactwo, przepych, sława, pozycja związane z życiem profesora Wilczura w Warszawie. I skromną, uboższą wieś, która rządzi się prawami natury. Tu znalazło się miejsce na bliskość – do człowieka i do przyrody, prawdę, miłość. Najważniejsze lokalizacje – szpital, dom profesora Wilczura w Warszawie i młyn, gdzie pracował na wsi. Na potrzeby filmu dowiedziałam się szczegółów związanych z tą pracą. Sterylność i chłód przestrzeni medycznej zderzyłam z ciepłem i sielskością pól – tłumaczy Joanna Macha, której zespół liczył niemal 50 osób, a należeli do niego scenografowie, dekoratorzy wnętrz, rekwizytorzy, graficy, liczna budowa dekoracji i grono podwykonawców specjalizujących się w różnych dziedzinach, np. wykonywaniu lamp. – Kluczowa jest dla mnie współpraca z reżyserem i operatorem, wspólnie musimy uzgodnić jak i jaka „część świata” ma być widoczna dla kamery. To jeden z moich ulubionych projektów również dlatego, że świetnie nam się współpracowało – dodaje scenografka.
.

(Fot. materiały prasowe)

Za kulisami filmu

– Zaczynam od przeczytania scenariusza. Potem rozmawiam z reżyserem, żeby ustalić, jaką ma wizję na ten film. Muszę też znać obsadę – trudno mi dobrać kostium, nie wiedząc, kto go będzie nosić. Obecność aktora jest kluczowa. Dopiero, gdy wiem, kto zagra bohatera, mogę do końca wymyślić kostium. I odwrotnie, dopiero w kostiumie aktor w pełni wchodzi w rolę. Często na przymiarkach mówią mi, że teraz dopiero poczuli  swoją postać – mówi Zacharska. Joanna Macha też uważa scenariusza za punkt wyjścia. Pierwszy etap pracy? Przejrzenie archiwów. – Zawsze zaczynam pracę od poszukiwań w archiwach. Równolegle buduję klimat konkretnego projektu, w oparciu o konkretny scenariusz. Realia historyczne to nie wszystko – w centrum jest zawsze opowieść – tłumaczy. Zacharska szuka tropów na starych zdjęciach. – Przygotowuję dokumentację. Choć pracowałam już przy wielu filmach z tej epoki, za każdym razem się przygotowuję i staram się znaleźć nowe informacje. Bardzo dużo cennych szczegółów, smaczków,  można podpatrzeć na starych zdjęciach. O tych detalach nie przeczytamy w książkach. To nigdy nie jest praca w pojedynkę. Pracujemy w kilkuosobowym zespole, a współpracuje z nami kolejnych kilkanaście. Ktoś specjalizuje się w modzie damskiej, ktoś męskiej, ktoś szyje garnitury, inna osoba płaszcze – mówi kostiumografka. Nie wszystkie elementy, które „grają” w filmie z epoki pochodzą z przeszłości. – W pierwszej kolejności przy pracy nad dekoracją i rekwizytem szukamy przedmiotów oryginalnych, które uwiarygodniają historię, ale zdarzają nam się małe „oszustwa”. To, czego nie znajdziemy, tworzymy na nowo. W wiernym odwzorowaniu dawnych elementów pomaga nam cały zespół ekspertów. Ale film rządzi się, oczywiście, swoimi prawami i dla potrzeb piękniejszej inscenizacji bywa, że robimy „małe korekty rzeczywistości”. Rady ekspertów są konieczne i bardzo cenne, również dla aktorów np. właściciel młyna nauczył Leszka Lichotę, jak wykonać pracę we młynie dla potrzeb naszej scen – tłumaczy Macha. Zacharska również musi uszyć wiele strojów na miarę. – Uwielbiam rzeczy stare, najchętniej korzystam z ubrań i dodatków vintage, ale oczywiście, im dawniejsza epoka, tym trudniej znaleźć je w dobrym stanie. Koszula vintage wzbudza we mnie o wiele większe emocje niż bluzka znanej marki. Na potrzeby „Znachora” sporo rzeczy trzeba było jednak uszyć z przyczyn technicznych – sporo było potrzebnych dubli, sporo scen z kaskaderami, którzy musieli mieć takie same stroje, jak aktorzy. A Leszek Lichota to postawny mężczyzna, więc dla niego musieliśmy szyć na miarę. Najlepiej, ale i najtrudniej  pracowało się nad kostiumami Beaty - żony profesora z początku filmu, gdy akcja toczy się w latach 20. XX wieku – to była piękna epoka. Te suknie są trudne do odtworzenia – niewiele jest ubrań zachowanych z tamtej epoki. Na początku filmu chciałam pokazać ten piękny, kolorowy świat, żeby podkreślić stratę, jaką odczuwa profesor Wilczur. Ten początek, także w warstwie kostiumów, ustawia cały film. Wiedziałam, że jeśli na początku będę miała piękne, prawdziwe kostiumy, to całość się obroni – opowiada kostiumografka. A jak znaleźć miejsce dla przeszłości w rzeczywistej, współczesnej przestrzeni? – Czasami trzeba coś dobudować, innym razem coś zakryć. Czasami dobudowujemy witryny sklepowe, światła, fragmenty ulic. Ogromne możliwości w dzisiejszych realizacjach dają prace postprodukcyjne. Zmieniamy i rzeczy ogromne, takie jak elewacje, i małe, np. czujki alarmowe na budynkach. Przy „Znachorze” udało nam się dzięki takim działaniom ożywić warszawską cerkiew – mówi Macha,.

Dzięki dbałości o detal powstał film „bogaty, gęsty”, jak mówi kostiumografka. – Podobał mi się ogromny szacunek reżysera dla pracy kostiumografa. Czasami ubiera się dwustu statystów, a w kamerze widać garstkę. Tutaj mamy szerokie plany. Wszystko zostało wykorzystane do maksimum. Oczywiście, to wiązało się to z wyzwaniem. Bo kamera widzi wszystko. Nawet jeśli spośród tych dwustu statystów jeden wygląda gorzej, zabraknie dla niego butów, kamera właśnie jego wychwyci. Dlatego perfekcjonizm jest w tą pracę wpisany – mówi Zacharska. Dla Machy liczy się współpraca z reżyserem i operatorem. – Wspólnie musimy uzgodnić jak i jaka „część świata” ma być widoczna dla kamery. To jeden z moich ulubionych projektów również dlatego, że świetnie nam się współpracowało – dodaje. 

 

 

„Znachor” to przede wszystkim opowieść o miłości

(Fot. materiały prasowe)

Nowy „Znachor” nie zaskakuje, bo nie musi. Film działa na zasadzie: „Znacie? Znamy. To posłuchajcie”. A skoro „najbadziej lubimy piosenki, które już znamy”, netflixowa ekipa z wprawą i wdziękiem powtarza znajome nam tropy. Scena w sądzie, w której w ekranizacji Jerzego Hoffmana z 1982 r. błyszczeli Jerzy Bińczycki i Anna Dymna, tym razem też wywołuje łzy wzruszenia. Krytyka elit – snobistycznych, zepsutych i zgnuśniałych – wciąż wybrzmiewa mocno. Nic na aktualności nie tracą też obserwacje dotyczące bezwzględnych karierowiczów, gotowych poświęcić wszystko dla pozycji. Broni się również przedstawienie rozwarstwienia społecznego – dworku, w którym je się kawior, i chałupy, w której brakuje bieżącej wody. Jak uniknąć sentymentalizacji minionych epok?

(Fot. materiały prasowe)

W „Znachorze” chcieliśmy pokazać cały przekrój społeczny – od ludzi bardzo zamożnych w mieście, po bardzo skromnych, np. chłopaka, którego uratował tytułowy uzdrowiciel. Ogromne różnice społeczne charakteryzowały przedwojenną Polskę i nie chcieliśmy tego ukrywać. Mam nadzieję, że to pomaga w pokazaniu nie tylko sielskości ale i prawdy o świecie bohaterów – mówi Joanna Macha. – Innych kostiumów wymagał świat miejski, a innych świat wiejski. Świat miejski jest lepiej udokumentowany fotograficznie, wiejski trzeba trochę wymyślić. Filmowe Radoliszki to etnograficznie region radomski, braliśmy przykład z przedwojennych strojów z tego właśnie regionu.  Włączyłam również  stroje łowickie, np. na weselu, W tych strojach wystąpił Zespół Tańca Ludowego „Pruszkowiacy". W sytuacjach odświętnych stroje ludowe były zdobione, kolorowe. Wiadomo było, że potrzebne są kostiumy ludowe codzienne „naturalistyczne”. Te  ubrania nie mogą wydawać się „za ładne”. Próbowałam wyważyć między tym, co prawdziwe, naturalne i połączyć to z nutą folkloru – dodaje kostiumografka.

Ale „Znachor” to przede wszystkim opowieść o miłości – ojca do córki, która nie minęła, choć stracił pamięć i samego siebie. Marysi do Leszka – pełnej wiary w to, że liczy się serce, a nie rozum. Wreszcie Beaty, żony Wilczura, która porzuciła „futra i bale” dla leśniczego, który nie mógł jej wiele dać. – Najbardziej lubiła filmy o miłości – mówi Marysia o matce, romantyczce. Nie zawiodłaby się na „Znachorze”, który historię starą jak świat opowiada na nowo. Bez sentymentalizmu, ale z odpowiednią dozą nostalgii. – Dobrze się czuję w historycznych projektach. Na początku dziwiłam się, że powstaje kolejna ekranizacja „Znachora”, ale z czasem zrozumiałam, że to ma sens. Komukolwiek podawaliśmy tytuł naszego filmu podejmując prace nad produkcją, projekt wzbudzał natychmiast ogromne emocje. Nie dziwiło mnie, że z ekscytacją reagowali 60-latkowie znający poprzedni film. Ale gdy 20-latek zachwycił się pomysłem realizacji „Znachora”, zrozumiałam, że w tej historii jest coś więcej. I my też zaczęliśmy wierzyć w tę historię na nowo. To piękna historia miłości ponad podziałami, ponad uprzedzeniami. Zawsze aktualna – tłumaczy Joanna Macha. – To opowieść o sile miłości. Wszyscy lubimy takie historie. Można się śmiać, że to ramotka, ale tak naprawdę bardzo takich opowieści potrzebujemy. Takie filmy dodają nam optymizmu. Potrzebujemy takiej wiary, że dobro zawsze zwycięży. Cieszę się, że mogłam pracować przy filmie, który tę uniwersalną opowieść pokaże nowemu pokoleniu – wtóruje jej Małgorzata Zacharska.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij