Znaleziono 0 artykułów
20.02.2023

Nie tylko „Znachor”: Polskie filmy i seriale, które powinny doczekać się nowych wersji

20.02.2023
East News

Już dawno żadna polska produkcja nie rozgrzała tak bardzo internetu jak zapowiadana premiera uwspółcześnionej wersji „Znachora” według powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Dlatego zastanawiamy się, które spośród rodzimych kultowych filmów i seriali również powinny doczekać się nowych wersji. 

„W labiryncie”: O życiu przy kawie w szklankach Arcoroc

Pierwsza polska opera mydlana wystartowała 30 grudnia 1988 roku i u szczytu popularności gromadziła przed telewizorami nawet 16 mln widzów. Otwierająca scena mogłaby konkurować z kultową serialową kraksą w kartonach. Rozpędzony czerwony fiat uderza w drzewo. To dla Ewy, jednej z głównych bohaterek, zarówno koniec, jak i początek. Jej narzeczony zginął w wypadku, ona zrozpaczona ucieka w pracę w Instytucie Farmakologii Klinicznej. Serial o rodzinach, z ich dysfunkcjami, o domach, w których problemy omawiano przy suto zastawionym stole, ale równie często zamiatano pod dywan, a raczej pod obrus, zgrabnym: „Jedzcie rybę, ja idę po barszczyk” lub „Córciu, nastaw trochę głośniej telewizor”. Mielona kawa zaparzana w szklankach Arcoroc, maluchy przemierzające puste ulice, betonowa Polska z przełomu lat 80. i 90. i te rozjaśniające ekran żółte fartuchy pracowników instytutu, których pojawienie się na ekranie powodowało mocniejsze bicie serca fanów produkcji. Na ekranie błyszczą Barbara Horawianka, Leon Niemczyk i Wiesław Drzewicz (ten sam, który użyczył głosu Gargamelowi z wioski smurfów). Serial „W labiryncie” ze scenariuszem Wojciecha Niżyńskiego i w reżyserii Pawła Karpińskiego przywołuje czasy, gdy przerwy na papierosa w pracy wrzały od gorących dyskusji, rozmów ze stacjonarnego telefonu przy wtórach stukotu maszyny do pisania w tle, na imieninach sałatkę jarzynową popijano wódką i mało kto gdzieś się spieszył. Niezmiennymi problemami pozostają intrygi, rozdawane pokątnie stanowiska, powroty zapomnianych członków rodziny, meandry miłości i brak kasy. Alert dla ASMR-owców: przeciągane sceny brzmiące jak radiowe słuchowisko gwarantują masę przyjemnych doznań dźwiękowych.

„Sara”: Słaby sen o wolności obyczajów

„Dlaczego czterdziestoletni facet nie może kochać szesnastolatki?”. To pytanie zadaje nastoletnia Sara (w tej roli Agnieszka Włodarczyk) Leonowi – zawodowcowi o skomplikowanej przeszłości i twarzy Bogusława Lindy, w tym czasie największego bożyszcza Polek. Historii moralnie wątpliwego, delikatnie mówiąc, związku ekskomandosa z nieletnią córką mafiosa jest tak samo daleko do „Lolity” Nabokova, jak i do hollywoodzkiego „Leonazawodowca”. 

W filmie Macieja Ślesickiego odbija się maczystowska mentalność społeczeństwa tuż po transformacji. Produkcja cieszyła się ogromną popularnością, widzowie zachwycali się rolami Lindy i Marka Perepeczki, i jak to bywa, hejt za kontrowersyjne nagie sceny spadł na szesnastoletnią wtedy Agnieszkę Włodarczyk. Siermiężne dialogi wywołują duszony w gardle śmiech, ale trudno od tej historii uciec. Dlaczego? Może to wszystko wina Bogusława Lindy? A może chęć przyjrzenia się na nowo niegdysiejszej pogoni za amerykańskim snem? W „Sarze” dostrzeżemy obraz Polski lat 90., pełen tęsknoty za Ameryką oraz wolnością obyczajów, ale nietrudno też zauważyć kompleksy i mylne przekonanie, że kobiety kochają bad boyów. Czy dziś taki film mógłby powstać? Szczerze w to wątpię. 

„Noce i dnie”: Barbara żąda wichrów namiętności

Ten tytuł ma w sobie onomatopeiczną magię – brzmi jak walc Waldemara Kazaneckiego ze sceny zbierania nenufarów przez Toliboskiego (Karol Strasburger) i jak histeryczne nawoływanie: „Bogumił!” przez główną bohaterkę, Barbarę. Ekranizacja powieści Marii Dąbrowskiej jest historią polskiej pani Bovary, która żyje imaginacjami, a od wiejskiej rzeczywistości, w której przyszło jej trwać u boku nieokrzesanego męża, ucieka we wspomnienia niespełnionej miłości z młodości. Z obawy przed staropanieństwem Barbara (Jadwiga Barańska) wychodzi za Bogumiła (Jerzy Bińczycki), mimo że brzydzi się jego brakiem ogłady i manier. Są parą przeciwieństw – romantyczka i realista, ona buja w obłokach, on pozostaje ubłocony po kolana w rzeczywistości. Barbara Niechcic to jednocześnie koszmar feministek – chciałaby być adorowana, podczas gdy jej mąż traktuje ją jak pełnoprawnego partnera w związku. Chce, by rozpieszczał ją prezentami i wspierał w atakach melancholii, podczas gdy on woli znaleźć konkretne rozwiązania ich problemów. Według niej największym grzechem męża jest racjonalne myślenie – nie zamierza upewniać żony w jej histerycznych epizodach (spoiler alert: jest ich niemało), wysłuchuje, otacza opieką i troską, kocha bezwarunkowo, stara się o tak sielską atmosferę, jaka potrafi panować w zimowy wieczór przy kominku, podczas gdy Barbara żąda wichrów namiętności i porywów serca. 

Sagę o Niechcicach pokochaliby fani „Bridgertonów” czy „Downton Abbey”, stylu cottagecore i romansów. W tle tej historii niemiłości są historyczna zawierucha i dawny świat odchodzący w niepamięć. Obrazy wyreżyserowane przez Jerzego Antczaka mają rozmach wielkich produkcji, co zostało docenione nominacją do Oscara dla najlepszego filmu zagranicznego i przychylnymi recenzjami, również w zachodniej prasie. „Noce i dnie” to nie tylko świetne studium kobiecej psychiki, ale przyczynek do dyskusji o tym, jak matki kochają swoich synów. Kto udźwignąłby dziś rolę tak charyzmatycznej bohaterki?

„Jan Serce”: Mężczyzna w gawroszce szuka miłości

Jan Serce to skromny, fajtłapowaty i nieśmiały czterdziestolatek, który szuka prawdziwej, romantycznej miłości. A tej zdecydowanie nie ma w pobliżu. Mimo rozpaczliwych starań i pomocy mamy Jan nie znajduje swojej połówki. Gdyby współcześnie serial nakręcili Brytyjczycy, w roli Johna Hearta z pewnością obsadziliby kogoś o uroku Hugh Granta, który zasad randkowania uczyłby się na Tinderze lub z coachingowych podcastów. Tymczasem reżyser filmu, Radosław Piwowarski, na początku lat 80. ubiegłego wieku powierzył tę rolę Kazimierzowi Kaczorowi, który w czapce gawroszce szuka w księgarniach „O sztuce miłości” Ericha Fromma. I nie wiem już, czy dziwi mnie bardziej fakt, że właśnie w tej pozycji bohater upatruje pomocy w znalezieniu partnerki, która spełniłaby jego romantyczne wyobrażenia, czy że w latach 80. trzeba było zapisać się na listę oczekujących, by zdobyć tę książkę.

Jan Serce nie był młody, przystojny, silny i charyzmatyczny, ale zwyczajny jak chleb baltonowski. Dlaczego opowieść o nim stała się w tamtych czasach jednym z ulubionych seriali Polaków? „My w roku 1978 wymyśliliśmy sobie bohatera na przekór ówczesnym wzorcom, Człowieka, który się nie przepycha łokciami do kariery. Nie ma sukcesów, a wprost przeciwnie: przegrywa i głęboko przeżywa swoje porażki. Mnie taki człowiek zawsze będzie interesował bardziej niż typ zwycięzcy” – mówił w jednym z wywiadów reżyser.

„Dziewczyny do wzięcia”: Nie zawieram znajomości na ulicy

Trzy przyjaciółki z prowincji (grane przez Ewę Szykulską, Ewę Pielach i Reginę Regulską) biegną na pociąg do stolicy. Potem podróż jest długa i ekscytująca, a oczekiwania podniecające. Każda z nich marzy, że właśnie tego dnia zakocha się. Koniecznie tak jak na kartach harlequinów lub w ulubionej piosence. Jak wiadomo, to najgorsze podejście do sobotniego wypadu, wróżące totalną porażkę. Film Janusza Kondratiuka z 1972 roku w założeniu jest satyrą wypełnioną po brzegi kultowymi dziś tekstami, takimi jak: „Ale ja nie lubię kremu sułtańskiego”, „Nie zawieram znajomości na ulicy” czy „Ja bym chciała zapoznać doktora albo kogoś à la w podobie”. Jednak dla mnie zawsze będzie obrazem o utraconej dziewczęcej nadziei i nieudolnych próbach odmiany swojego życia. Mamy polskie „50 twarzy Greya”, czemu nie miałoby powstać nowe „Emily w Paryżu”, nawiązujące do „Dziewczyn do wzięcia”?

„Matki, żony i kochanki”: Szerokie płaszcze, ortaliony, rozmowy o alimentach

„Serwus, hello!” – gdy jako dziecko słyszałam taki początek serialowej czołówki, wiedziałam, że czeka mnie prawie godzina wtedy niezrozumiałych dla mnie kobiecych problemów. Pojawiały się w tej historii opowieści o niespłacających alimentów byłych mężach, zdrady, melancholia i dwuznaczne żarty na damsko-męskie tematy. Dziś już rozumiem, o czym jest serial Juliusza Machulskiego z 1996 roku, nakręcony dwa lata przed „Seksem w wielkim mieście”. Może nie była to produkcja na miarę późniejszych „Gotowych na wszystko” (z 2004 roku), ale za to wreszcie w polskim kinie ktoś zauważył, że oprócz byłych komandosów, brutalnych mafijno-policyjnych rozgrywek i dialogów pełnych siarczystych przekleństw mogą pojawić się w głównych rolach kobiety, nie te, które biegają półnago w tle lub podają kawę ubrane w fartuchy. Każda z czterech przyjaciółek (Anna Romantowska, Elżbieta Zającówna, Małgorzata Potocka, Gabriela Kownacka) to kobiety po przejściach – z dziećmi, po rozwodach lub w trakcie, wiążące koniec z końcem w siermiężnych polskich warunkach. Nie biegają w blahnikach po Manhattanie, a w szerokich płaszczach i ortalionach, zamawiają piwo, nie Cosmopolitan, i jest w nich tyle kobiecego wigoru, że mogłaby im go pozazdrościć nawet Samantha. Od premiery „Matek, żon i kochanek” minęły niemal trzy dekady, a wciąż nie powstała nowa produkcja o dojrzałych Polkach i ich problemach.

 

Katarzyna Mizera
Proszę czekać..
Zamknij