Znaleziono 0 artykułów
06.06.2022

Film z przeszłości: „Sara”

06.06.2022
(Fot. materiały prasowe)

Brak silnych kobiecych postaci, nieomylni mężczyźni, romans nastolatki z dojrzałym mężczyzną – „Sara” Macieja Ślesickiego, która weszła na polskie ekrany 25 lat temu, współcześnie nie miałaby szans się obronić. 

Polskie kino czasów transformacji budzi sentyment. Wczesny Pasikowski, rozwój kina gatunkowego, garść popularnych komedii. Estetyka większości ówczesnych wyrobów filmopodobnych straszliwie się jednak zestarzała.

Widownia była wtedy spragniona amerykańskiego kina, reżyserzy musieli zmierzyć się z wyzwaniami rynku, a gwiazdy i gwiazdorzy wynaleźć się na nowo.

Udało się to Bogusławowi Lindzie, który po serii pamiętnych ról u Krzysztofa Kieślowskiego i Agnieszki Holland w latach 80. wszedł w buty naczelnego herosa III RP. Od „Psów” po „Reich” – Linda był twarzą, i umięśnionym ciałem, kina bandyckiego.

(Fot. materiały prasowe)

„Zrobisz ze mnie kobietę”

Gdy w 1997 roku „Sara” wchodziła do kin, przebojem był „Kiler” Juliusza Machulskiego. Czy film Macieja Ślesickiego to też zgrywa, czy odważny obyczajowo romans?

Casting do roli nieposłusznej córki podwarszawskiego mafijnego bossa wygrała 16-letnia Agnieszka Włodarczyk. Film wchodził do kina w aurze skandalu, która zapewne pomogła mu osiągnąć sukces kasowy (był to drugi najpopularniejszy polski tytuł tamtego roku). Widownia wiedziała, że erotyka w „Sarze” będzie stąpać po cienkiej linii między eksploatacją nagości a idealizacją pierwszego uczucia.

Wystarczy spojrzeć na pierwsze ujęcie na nogi Włodarczyk. Aktorka zmierza w stronę Lindy z niemal kocią elegancją.

Wzdychał do Włodarczyk legion mężczyzn. Zachwyt nad młodym ciałem jest w filmie traktowany z cokolwiek obrzydliwą powagą. Sara chce, żeby Linda, wcielający się w rolę jej ochroniarza Leona, „zrobił z niej kobietę”. W tym celu kusi go budzącą się seksualnością. Leon „nie chce, ale musi”. Po pierwszym razie, niepokazanym na ekranie, ogrzewa Sarze wodę w wannie amatorskim paleniskiem. Wrzuca w nie egzemplarz „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego.

(Fot. materiały prasowe)

Tata i małolata

Sęk w tym, że takie sceny można wyreżyserować na tysiąc sposobów. Ślesicki kręci je dla konserwatystów w średnim wieku. Nie jest w tym osamotniony.

Najbardziej zdumiewającą sceną filmu pozostaje wizyta w chińskiej restauracji. Leon domyślając się, że Sara może być w ciąży, pyta ją, kiedy miała okres. Zaczyna tłumaczyć, jak działa kalendarzyk, dodając, że to „bardzo dobra metoda – Kościół ją popiera”. Brak edukacji seksualnej to jedno, fakt, że o ważnych rzeczach nie mówiła mama ani koleżanki – drugie.

„Sara” zakłada, że żyjemy w „świecie bez kobiet”, by zacytować tytuł słynnej książki Agnieszki Graff sprzed 20 lat. Jeśli Leon ci czegoś nie powie, to zwyczajnie się tego nie dowiesz. Czy w tej scenie małomówna Włodarczyk podśmiewa się z Lindy, czy też jest autentycznie zaskoczona tym, co mówi? Trudno powiedzieć.

Kobiece sieci wsparcia, siostrzeństwo, przyjaźń z matką nie mieszczą się w gatunkowej matrycy Macieja Ślesickiego. Żona Leona pojawia się w kadrze na parę sekund, po czym znika i dowiadujemy się później, że zdradzała go przez długi czas. Mafijny boss grany przez Marka Perepeczkę mówi o partnerce „mama Sary”. Córeczka jest jego najważniejszą inwestycją, relacja z żoną w ogóle go nie interesuje.

Leon staje się więc opiekunem, kochankiem, ale też figurą ojca i nauczyciela. W tym momencie „Sara” robi się naprawdę niepokojąca i nieświadomie kazirodcza: bohater Bogusława Lindy nie może się zdecydować, czy ma do czynienia z dzieckiem, czy z kobietą.

(Fot. materiały prasowe)

Kobiece fantazje?

„Sara” odhacza prawie wszystkie czerwone flagi: są tu rasistowskie żarty i niespecjalnie zawoalowany seksizm, demoniczny portret lekarza wykonującego po kryjomu aborcję i wielka radość, kiedy płód jednak nie zostaje usunięty, traktowanie alkoholizmu głównego bohatera jako li tylko cechy osobowości oraz fetyszyzacja broni, którą najlepiej obsługiwać w spoconej żonobijce.

No i oczywiście epatowanie piersiami i łonem Agnieszki Włodarczyk, która na tym etapie kariery nie miała zbyt wiele do powiedzenia w kwestii swojego ekranowego wizerunku.

Prymitywny świat nadwiślańskich macho opakowany jest w równie pordzewiałą formę: dezorientujące cięcia montażowe, drugorzędne dialogi, rozegrane w zwolnionym tempie sceny strzelanin – widać w nich ogrom włożonej pracy, ale przede wszystkim niewydolność polskiego przemysłu filmowego, który nie był w stanie dobrze imitować zachodnich wzorców.

A szkoda. Właśnie w nieumiejętności „ściągania” i „inspirowania się” widzę po latach największą słabość „Sary”. Jest to o tyle paradoksalne, że niedociągnięcia polskich filmów lat 90. były tłumaczone właśnie tym, że twórcy chcieli robić kino w stylu zachodnim.

Maciej Ślesicki nie ufa zbytnio inteligencji widzów, więc daje głównemu bohaterowi imię Leon i przylepia do ściany plakat „Leona zawodowca”, jakby nie było jasne już w punkcie wyjścia, że „Sara” będzie skrzyżowaniem fabuły Luca Bessona z „Bodyguardem”.

Reżyser nie rozumie jednak, że obdarzona mocnym charakterem dziewczynka z „Leona zawodowca” okręca sobie bohatera wokół palca.

„Sara” nie wytrzymała próby czasu, bo zapomniała o kobietach. Oglądając happy end „Sary”, trudno nie myśleć o jednym z najdziwniejszych polskich filmów lat 90. – „Szamance” Andrzeja Żuławskiego. Tam nie tyle nastolatka je z ręki Bogusława Lindy, ile studentka-kochanka wyjada łyżeczką jego mózg. Andrzej Żuławski chyba jako pierwszy przewidział, jaki los czeka polskich mężczyzn, kiedy w ich świecie wreszcie pojawią się kobiety.

Sebastian Smoliński
Proszę czekać..
Zamknij