Znaleziono 0 artykułów
02.04.2021

Viggo Mortensen: Relacje rodzinne zawsze są skomplikowane

02.04.2021
(Fot. Materiały prasowe)

Gdy byłem mały, przenosiliśmy się z rodzicami z miejsca na miejsce i mówiliśmy różnymi językami. Uczyłem się, że dużo ważniejsze od tego, gdzie jesteś, jest to, jak się tam czujesz. Zawsze liczył się dla mnie ten dom w środku mnie – mówi Viggo Mortensen. Od piątku, 2 kwietnia, na VOD można oglądać jego debiut reżyserski „Jeszcze jest czas” o relacji dorosłego syna z cierpiącym na demencję ojcem. 

Dlaczego debiut reżyserski „Jeszcze jest czas” zadedykował pan braciom?

Zrobiłem to dlatego, że cała nasza trójka – Walter, Charles i ja – z pewnością rozpozna kilka scen z filmu, które były naszym udziałem. Jednostkowa pamięć potrafi być zwodnicza, ale są też takie wydarzenia z naszego dzieciństwa, które pamiętamy dokładnie tak samo.

W jaki sposób „Jeszcze jest czas” został zainspirowany pana doświadczeniami?

Kilka scen na samym początku filmu, zrealizowanych w formie retrospekcji, zaczerpnąłem bezpośrednio z własnej biografii. Reszta historii jest wymyślona. „Jeszcze jest czas” opowiada o fikcyjnej rodzinie, bardzo różnej od mojej. Chciałem nim pokazać, czego nauczyłem się od rodziców.

(Fot. Materiały prasowe)

Co najbardziej zapadło panu w pamięć z czasu dzieciństwa?

Przenosiliśmy się z miejsca na miejsce i mówiliśmy różnymi językami. Od małego uczyłem się, że dużo ważniejsze od tego, gdzie jesteś, jest to, jak się tam czujesz. Pamiętam też, że dla mnie zawsze liczył się ten dom z wnętrza, ze środka mnie. Dzisiaj tęsknię czasami za lasami i chłodną pogodą, brakuje mi otwartych przestrzeni i rzek, przebywania w naturalnym krajobrazie, które stanowiły bardzo ważny element mojego dzieciństwa i dorastania.

Co było dla pana najważniejsze w budowaniu relacji między pana Johnem, a granym przez Lance’a Henriksena ojcem?

Żadna rodzina i żadna relacja nie opierają się wyłącznie na jednej emocji. W tej historii, podobnie jak w wielu innych, można znaleźć smutek i szczęście, nienawiść i miłość, tęsknotę i żal. Zaczynamy się orientować, jak to się stało, że oni wszyscy stali się, kim się stali. 

Jako widz niespecjalnie przepadam za filmami, w których wszystko jest dokładnie wyjaśnione, a rozwiązania same się cudownie znajdują. Moje ulubione historie wcale nie pokazują mi wszystkiego, raczej zapraszają do własnych refleksji. Równowagę między głównymi bohaterami – Willisem i Johnem – starałem się osiągnąć częściowo już na etapie pisania scenariusza. Oddanie tego na planie w ogromnej mierze było możliwe za sprawą zaufania między mną a Lance’em.

(Fot. Materiały prasowe)

Dlaczego wybrał pan tego aktora?

Pracowaliśmy razem na planie filmu wyreżyserowanego przez Eda Harrisa „Appaloosa” w 2007 r. Zaimponowały mi jego skromność, poczucie humoru, cudowne umiejętności opowiadania historii. Dziewięć lat później pomyślałem właśnie o nim, kiedy zacząłem się rozglądać za aktorem odpowiednim do roli Willisa. Nie ukrywał, że się trochę tej roli obawia. Miał się odsłonić, ukazać wrażliwą stronę, a nawet przypomnieć sobie sytuacje z własnego trudnego dzieciństwa. 

Przydarzyło mu się mnóstwo złych rzeczy, kiedy dorastał, rodzice wielokrotnie go zaniedbywali, zostawiając samego. Wychowywał się na ulicy, nie zdobył formalnego wykształcenia. Nie ma w nim żalu ani goryczy. Na przeszłość patrzy z dystansem, a czasem nawet z niej żartuje. Akceptuje ją i w konsekwencji akceptuje też siebie. 

Kto wie, może rola w „Jeszcze jest czas” stała się dla niego jakimś oczyszczeniem, bo pozwoliła przeżyć gniew, bezsilność i gorycz. To tylko dodało kilku subtelnych warstw do jego występu. Jestem szczęściarzem, że go mam.

(Fot. Materiały prasowe)

W filmie zadaje pan wiele trudnych pytań, które dorosłe dzieci sobie czasem zadają, widząc starzejących się czy chorujących rodziców.

Przez identyczną serię pytań przechodziłem z wieloma członkami mojej rodziny, przede wszystkim z moimi rodzicami. Trudno znaleźć odpowiednią drogę, którą należy wówczas podążyć, bo zarówno sytuacje, w jakich się znajdujemy, jak i potrzeby naszych najbliższych wciąż się zmieniają. Czy można mówić o zbyt dużej pomocy? Kiedy jest jej niewystarczająco? Jeśli nasza najbliższa osoba jest ciągle niemiła, zgryźliwa, obraża nas, jest okrutna i umyślnie zadaje ból, zarówno psychiczny, jak i fizyczny, co wtedy? Czy jesteśmy usprawiedliwieni, kiedy chcemy po prostu odejść, kiedy odmawiamy tego rodzaju kontaktów i próbujemy żyć własnym życiem?

(Fot. Materiały prasowe)

Pamięta pan jeszcze czasy „Władcy pierścieni” Petera Jacksona? Od tamtego czasu unikał pan udziału w produkcjach z ogromnym budżetem.

Szczerze mówiąc, w ogóle się nie zastanawiam nad budżetami produkcji, w których mam okazję wystąpić, chyba że akurat potrzebuję pieniędzy. Na początku kariery najważniejsze było zdobycie doświadczenia, właściwie każdego, a moje opcje były naprawdę ograniczone. Z czasem zacząłem zarabiać na aktorstwie i mogłem być bardziej wybredny, a przez to niezależny. 

Nie ma pan konta w mediach społecznościowych, co dziś jest uważane za dziwactwo. Tymczasem młodzi ludzie już właściwie tylko tam szukają wzorów do naśladowania i inspiracji.

Bardzo uważnie przyglądam się mijanym codziennie ludziom i staram się słuchać, co mówią, bez oceniania i bez stawiania hipotez co do tego, kim są, skąd pochodzą, dokąd zmierzają. Oczywiście dowiaduję się wciąż nowych rzeczy z filmów, które oglądam, z gazet i książek, z e-maili, które dostaję od innych, z rozmów telefonicznych. Nie jestem w żaden sposób związany z mediami społecznościowymi. Nie boję się ich, ale po prostu zdaję sobie sprawę, jak dużo zabierają czasu, a ja naprawdę mam, co robić. 

Życie jest krótkie, a ja muszę zobaczyć, usłyszeć i poczuć jak najwięcej się da każdego dnia. Nie mogę wyjść ze zdumienia, obserwując ludzi na chodnikach, w parkach, restauracjach, metrze i wszelkich innych środkach transportu, którzy cały czas mają wzrok utkwiony w telefonach i są całkowicie na nich skupieni. Do tego stopnia, że na chodniku mogliby wylądować obcy albo mógłby przed nimi kłusować jednorożec i większość nawet by nie zauważyła. Niezdolność ludzi do bycia obecnymi w ich bezpośrednim otoczeniu jest niebezpieczna. 

 

Magdalena Maksimiuk
Proszę czekać..
Zamknij