Znaleziono 0 artykułów
11.04.2021

Wpływ pandemii na pracowników przemysłu odzieżowego

11.04.2021
(Fot. Getty Images)

Pracownicy z Bangladeszu, Kambodży, Sri Lanki i Etiopii nie mają za co żyć. Zachodnie marki wycofały zamówienia, fabryki zamknięto, płace obniżono. Oddaliśmy głos kilku osobom z różnych stron świata, które przedstawiają wstrząsające kulisy działania branży mody.

Od czasu wybuchu pandemii pracownicy przemysłu odzieżowego na całym świecie znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji. Nie mogą zaspokoić podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie czy czynsz. Tysiące osób straciły pracę lub doświadczyły drastycznego obniżenia zarobków, bo największe marki ze Stanów Zjednoczonych i z Europy wycofały lub odmówiły zapłaty za zamówienia o szacunkowej wartości 16,2 mld dolarów (tylko od kwietnia do czerwca 2020 roku).

Christie Miedema, koordynatorka kampanii Clean Clothes Campaign, globalnej sieci działającej na rzecz poprawy warunków pracy w przemyśle odzieżowym, powiedziała „Vogue’owi”: – To bardzo niepokojące, że marki odwracają się od łańcucha dostaw, z którego przez dziesięciolecia czerpały zyski. To niepojęte, że ludzie, którzy żyją z naprawdę małej pensji, a nigdy nie mieli szansy zaoszczędzić żadnych pieniędzy, nie mają za co żyć.

Raport opublikowany przez Worker Rights Consortium w listopadzie 2020 roku szokuje. Stwierdzono, że prawie 80 proc. ankietowanych pracowników przemysłu odzieżowego cierpi głód. Warunki pracy gwałtownie się pogorszyły, a zarówno fabryki, jak i pracownicy są pod coraz większą presją, by produkować odzież szybciej ze względu na obniżki cen przez detalistów.

Pandemia spowodowała, że pracownice przemysłu odzieżowego – stanowiące około 85 proc. całej branży – są coraz bardziej narażone na przemoc i molestowanie seksualne. W Indiach 20-letnia Jeyasre Kathiravel została rzekomo zgwałcona i zabita przez przełożonego w fabryce H&M po miesiącach nękania. Marka poinformowała, że rozpoczęła niezależne dochodzenie w sprawie jej śmierci, które zostanie przeprowadzone przez Worker Rights Consortium. – Grupa H&M traktuje tę sytuację niezwykle poważnie. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy odpowiedzialni za zapewnienie pracownikom bezpieczeństwa w całym łańcuchu dostaw. Kontynuujemy współpracę z odpowiednim związkiem zawodowym, by znaleźć jak najlepsze rozwiązanie.

Kampanie domagają się, aby marki nie tylko zapłaciły za zamówienia, ale także wzięły odpowiedzialność za łańcuchy dostaw, w tym zapewniły pracownikom przemysłu odzieżowego odpowiednią płacę i bezpieczne warunki pracy, a także popierały przepisy, które będą ich chroniły.

(Fot. Getty Images)

Wiele marek po prostu nie uważa ludzi, którzy wytwarzają ich produkty, za swoich pracowników – mówi Ayesha Barenblat, założycielka i prezeska organizacji non profit Remake, jednej z organizacji stojących za kampanią #PayUp. – Pandemia pogłębiła wiele rażących problemów, które istnieją w systemie mody – to musi być punkt zwrotny.

Porozmawialiśmy z pracownikami przemysłu odzieżowego w Bangladeszu, Sri Lance, Kambodży, Etiopii i Stanach Zjednoczonych, by dowiedzieć się więcej o tym, jak pandemia wpłynęła na ich życie.

Sadiya*, 25 lat, Dhaka, Bangladesz

Zostałam zwolniona z fabryki, w której przepracowałam pięć lat. Mój zakład pracy zamknięto w kwietniu, a ja straciłam pracę jako inspektorka jakości. Mój mąż, który również pracował w fabryce, stracił pracę w tym samym czasie.

Obie nasze rodziny są od nas zależne finansowo. Nie dostałam pełnej odprawy i musiałam wziąć pożyczkę w wysokości 40 tys. taka (339 funtów). Wcześniej wynajmowaliśmy dom, ale musieliśmy się przeprowadzić, bo nie było nas stać na czynsz. Możemy zapłacić jedynie za podstawowe produkty żywnościowe. Nie wystarcza nam na lekarstwa, których potrzebujemy.

Mojemu mężowi udało się znaleźć nową pracę dwa i pół miesiąca temu. Teraz nasz całkowity dochód wynosi od 10 tys. do 12 tys. taka (od 85 do 100 funtów) miesięcznie, podczas gdy przed pandemią było to od 20 tys. do 22 tys. taka (od 170 do 185 funtów). Możemy wysyłać naszej rodzinie tylko połowę kwoty, którą wysyłaliśmy im wcześniej. Naprawdę martwię się o spłatę pożyczki, którą zaciągnęłam. Jeśli nie będę w stanie jej spłacić, oprocentowanie będzie coraz wyższe.

Minął już prawie rok od mojego zwolnienia, a ja nadal nie mogę znaleźć pracy. Kiedy idę na rozmowy do fabryk, mówią, że nie mają zamówień.

Hosana, 24 lata, Addis Abeba, Etiopia

Od ponad pięciu lat pracuję w tej samej fabryce odzieżowej. Na początku pandemii nasze pensje zostały obniżone. Wcześniej zarabiałam 1600 etiopskich birr (28 funtów) za miesiąc, a teraz 1400 birr (25 funtów). Musiałam poprosić rodziców o pomoc finansową, bo moje zarobki pokrywają jedynie czynsz.

Wpłynęło wiele zamówień, więc musieliśmy pracować po godzinach, a nie dostaliśmy za to zapłaty. Jedna osoba dostaje do wykonania pracę dla dwóch osób, a kiedy nie dajemy rady, szefowie krzyczą, żebyśmy pracowali szybciej. Czasami nas popychają, a jeżeli narzekamy na presję, każą odejść.

Mam nadzieję, że to wszystko się poprawi. Wykonujemy ciężką pracę. Biorąc pod uwagę koszty utrzymania, powinniśmy być za nią odpowiednio wynagradzani.

Mangala, 42 lata, Kolombo, Sri Lanka

Z powodu pandemii nie dostajemy już ani premii, ani pieniędzy za nadgodziny. Wcześniej robiłam ich dużo, więc zarabiałam około 50 tys. rupii lankijskich (182 funty) miesięcznie, a teraz nie dostaję nawet połowy tej kwoty. Pierwotna fabryka, w której pracowałam, została zamknięta, a mnie przeniesiono do innego oddziału tej samej firmy, który znajduje się znacznie dalej od mojego miejsca zamieszkania.

Przed pandemią jedliśmy trzy posiłki dziennie. Teraz jemy tylko jeden w ciągu dnia. Kiedyś były dobre i zbilansowane, a teraz nie możemy sobie na takie pozwolić. Kiedyś wspierałam swoich braci, np. kupując im książki do szkoły. Teraz czuję się źle, że nie mogę tego robić.

Znajdujemy się w bardzo poważnej sytuacji. Obawiamy się, że możemy stracić pracę. Martwię się nie tylko o siebie, ale o wszystkich 4,5 tys. pracowników mojej fabryki, którzy mogą ją stracić. 75 proc. z nas to kobiety, a wiele jest zamężnych i ma dzieci. Jako przewodnicząca oddziału związku zawodowego byłam prześladowana za to, że wypowiadałam się w imieniu innych pracowników. Firmy znajdują strategiczne sposoby, by w pierwszej kolejności zwalniać działaczy związkowych. Stało się to już w kilku innych fabrykach.

Fabrykanci wycisnęli z nas cały pot, wzięli od nas maksimum. Marki nadal osiągają zyski podczas pandemii. Chcemy, by pracownicy byli lepiej traktowani.

Chenda, 36 lat, Phnom Penh, Kambodża

W maju 2020 roku fabryka zawiesiła naszą pracę na dwa miesiące. Pod koniec czerwca powiedziano nam, że ze względu na pandemię fabryka zostaje zamknięta, i kazano nam iść po odprawy, których nawet nie dostaliśmy w pełni. Ludzie, którzy długo pracowali w fabryce, jak ja – 11 lat – dostali tylko część tego, co im się należało.

Opiekuję się dwoma młodszymi braćmi, którzy jeszcze się uczą, i płacę za ich czesne. Trudno było mi znaleźć pracę po zwolnieniu, więc nie miałam innego wyjścia, jak poprosić matkę o pomoc w opłaceniu czynszu i codziennych wydatków. Ona musiała wziąć pożyczkę w banku, a potem znaleźć pracę, żeby ją spłacić.

Teraz mam pracę, ale nieregularną, tylko w określonych godzinach w fabrykach, kiedy potrzebują pomocy. W ciągu 10-godzinnego dnia pracy zarabiam ok. 10 dolarów. Wcześniej moja podstawowa pensja wynosiła 190 dolarów, co stanowi minimalną płacę w sektorze odzieżowym w Kambodży. A ponieważ byłam pracownikiem akordowym, jeśli miałam dużo nadgodzin, czasami mogłam zarobić nawet od 450 do 500 dolarów miesięcznie. Teraz jest to maksymalnie 200 dolarów miesięcznie.

Warunki pracy są trudniejsze niż wcześniej. Fabryka spieszy się z wykonaniem pracy, więc tak naprawdę mogę chodzić do toalety tylko podczas przerwy na lunch. Zawsze mówią, że jesteśmy zajęci i jeśli nie zrobimy tego, co trzeba, po prostu nas zwolnią.

Mam nadzieję, że marki, dla których produkowałam ubrania, pomogą mi i innym pracownikom przemysłu odzieżowego. Z naszej pracy otrzymali wiele zysków. Włożyliśmy w nią całą energię. A teraz, gdy fabryka jest zamknięta, wszyscy jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji.

Maria, 64 lata, Los Angeles, USA

Pracuję w przemyśle odzieżowym od 40 lat, od czasu przybycia do USA z Meksyku. Zachorowałam na COVID-19 w październiku, jego skutki odczuwam do dziś. Moją firmę zamknięto wkrótce po tym, jak zachorowałam, a ja z powodów zdrowotnych nie byłam w stanie znaleźć innej pracy. W USA przebywam nielegalnie, co jest dodatkowym utrudnieniem.

Nie mam żadnych dochodów ani dostępu do zasiłku chorobowego. Skorzystałam z doraźnej pomocy [organizacji broniącej praw pracowników z Los Angeles] Garment Worker Center, żeby zapłacić za czynsz. Musiałam też pożyczyć pieniądze od przyjaciół, żeby zapłacić rachunki. Żywność czerpałam z centrów dystrybucji.

Odkąd zaczęła się pandemia, bardzo się bałam, że zachoruję, bo opiekuję się starszą mamą i tylko ja pracuję. Ale kiedy już zachorowałam, to mama musiała zająć się mną. Korzystałam z transportu publicznego, by dostać się do pracy i z pracy, więc tam mogłam złapać wirusa.

Nawet kiedy pracowałam, płacono mi znacznie mniej. Byłam wynagradzana według stawki akordowej, co jest równoznaczne z płacą niższą niż minimalna. Kiedyś zarabiałam od 400 do 450 dolarów tygodniowo, pracując po 60 godzin. To mniej niż połowa minimalnej płacy w mieście. Nie miałam też żadnego wynagrodzenia za czas choroby czy urlopu.

Wiele firm zamknęło działalność z powodu pandemii lub z braku wystarczającej liczby zamówień. W tej chwili panuje bardzo duże bezrobocie.

*Niektóre imiona zostały zmienione. Zdjęcia zostały użyte wyłącznie w celach ilustracyjnych.

Emily Chan
Proszę czekać..
Zamknij