Znaleziono 0 artykułów
23.05.2021

Wilhelm Sasnal przed wystawą w muzeum Polin

23.05.2021
Wilhelm Sasnal (Fot. Zuza Krajewska dla Vogue Polska)

Wystawa Wilhelma Sasnala „Taki pejzaż” już w czerwcu w otworzy się Muzeum Polin. Sylwetkę artysty kreśli Anda Rottenberg, szefowa działu kultury „Vogue Polska”.

Musiałam znać twórczość Wilhelma jeszcze przed rokiem 1999, bo jego zwycięstwo na festiwalu malarstwa Bielska Jesień uznałam za oczywiste. W następnym roku kupiłam okazyjnie dwa obrazy, dość przypadkowe – wybór nie był duży – ale talent malarski bił z nich tak samo silnie, jak z wszystkich innych. Wtedy spotkaliśmy się tylko przelotnie, nie pytałam, czemu maluje, bo było to dla mnie równie oczywiste jak nagroda w Bielsku.

Że jest nie tylko uważnym, lecz także krytycznym obserwatorem rzeczywistości, odkryłam kilka miesięcy później. Akurat gdy byłam celem polityczno-prasowej nagonki związanej z pokazaną w Zachęcie słynną rzeźbą Maurizia Cattelana „La nona ora”, dostałam od niego obraz „Polska i Izrael”. Tło w kolorze lila-róż, na małą Polskę w ceglastych barwach napiera od lewej, „z niemieckiej strony”, zjadliwie żółty, wielki Izrael. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tych trzech kolorów we właściwej tonacji, jeśli jeden wybrzmi czysto, to dwa pozostałe będą fałszywe. Tak samo, jak nie dawało się określić tonacji publicznej kampanii wokół rzeźby Cattelana, lecz wszyscy wiedzieli, o co chodziło. I to właśnie Sasnal namalował.

Wilhelm Sasnal o dorastaniu w Mościcach

Skąd ta wrażliwa czujność? Pytam o dzieciństwo w Tarnowie. – To nie był Tarnów, to były Mościce – poprawia mnie z naciskiem. Istotnie, to ważne, Tarnów bowiem to historia polskiej arystokracji, ładne kamienice i całkiem zasobne mieszczaństwo. Mościce – sięgająca lat 30. legenda wielkiego przemysłu, robotnicze domy i bloki. „No tak – zauważy w rozmowie z Jakubem Banasiakiem – Zakłady Azotowe jak sklepy cynamonowe”. 

W roku 2000 narysował tę swoją proustowską magdalenkę. U góry tekst: FABRYKA TO SERCE MOJEJ DZIELNICY. Poniżej niewielkie kółko, od którego promieniście rozchodzą się linie do innych kółeczek: PODSTAWÓWKA, TECHNIKUM, PRZYCHODNIA, PARK, SUPERSAM, DOM KULTURY, STADION. Topografia dzieciństwa i młodości. Obserwował kapitalistyczną degradację „swojej dzielnicy”, wreszcie poświęcił jej zrealizowany wspólnie z żoną Anką film „Huba” (2013). Film jest o umieraniu miasta i ludzi. Wilhelm z Anką mieszkali już wówczas w Krakowie. Tej przeprowadzce towarzyszyło lekkie poczucie zdrady, choć zmiana miejsca nie była związana ze światową rozpoznawalnością artysty, lecz z edukacją syna. – Chcemy, żeby w szkole uczono go otwartości i tolerancji, tam takich szkół nie ma –wyjaśnił mi kiedyś Wilhelm, mimochodem. 

Wilhelm Sasnal (Fot. Zuza Krajewska dla Vogue Polska)

A przecież był dzieckiem dość typowej, małomiasteczkowej inteligencji technicznej na dorobku, oznaczającym jakieś małe mieszkanie, mały samochód, wakacje nad morzem, najczęściej z przydziału Funduszu Wczasów Pracowniczych, skąd przywozi się odświętne, roześmiane zdjęcia na tle wydm. Wiem, bo należę do tego pokolenia. I też przyjechałam z małego miasta, w którym było mi za ciasno. Rodzicom Wilhelma nie było. Jemu też nie powinno. Mógł nie iść do Krakowa na studia politechniczne i nie zmieniać ich na ASP. Albo po powrocie do Mościc i ślubie z Anką mógł posłać syna do miejscowej szkoły, z obowiązkowym wychowaniem patriotycznym, polityką historyczną i katechezą. W którym momencie uruchomiła się jego czujność i nastąpił bunt?

Opowiada, że miał w dzieciństwie kolegę, który rysował lepiej od niego. Najlepiej wychodziły mu płonące niemieckie czołgi, w szczególności dym. Kolega rysował to, czym nasycona była ówczesna pamięć zbiorowa, meblowana „Pancernymi” i sączącą się z mediów oraz szkolnych lekcji propagandą stanu wojennego, stawiającą wszystkich Polaków po stronie bohaterskich ofiar. Może stąd na późniejszych obrazach Wilhelma wzięły się miny, bunkry, samoloty i bomby? Przecież on tak samo przyswajał w dzieciństwie nasze wojenne bohaterstwo. Na skutek nowej polityki historycznej wektor tego bohaterstwa został odwrócony, „pancernych” wyparli „wyklęci”, uwielbiani przez młodych narodowców, „skinheadów i nazioli”, jak ich nazywa Sasnal. To mu się nie podoba, ponieważ zagraża powrotem do czarno-białego wizerunku czasów wojny, a wojna – jego zdaniem – jest nadal obecna w polskich głowach, nawet w czwartym pokoleniu. W jego głowie również, najpierw pod wpływem traumatycznej zbiorowej pamięci, ubarwionej przez propagandę PRL-u, potem bardziej perwersyjnie, na skutek zderzenia polityki historycznej z lekturami takich książek, jak oświęcimskie opowiadania Tadeusza Borowskiego, z których wyciągnął koncepcję „reprezentacji niemożliwego”; namalował wtedy „niewinny” widok okolic Oświęcimia, opisany w opowiadaniu „Dzień na Harmenzach”. Ani w opisie Borowskiego, ani w pejzażu Sasnala nie widać wojny i Zagłady. Lecz wiemy, że się tam odbywała. Podobnie jak wiemy, że się odbywała w niewinnych pejzażach pokazanych przez Claude’a Lanzmanna w filmie „Shoah” w roku 1985, i wtórnie odmalowanych przez Sasnala w roku 2003. 

„Taki pejzaż” to tytuł jego wystawy, która otwiera się 17 czerwca w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. 

Wilhelm Sasnal o dorastaniu

Nie było jednak tak, że tylko te sprawy zajmowały jego uwagę. Najpierw wchodził w ostre muzyczne klimaty końca lat 90., bawił się sztuką z kolegami z grupy Ładnie – Marcinem Maciejowskim i Rafałem Bujnowskim, rysował komiksy, tworzył okładki do płyt i pospiesznie zapełniał płótna scenami ich poststudenckiej, rozrywkowej codzienności. Dlatego przypięto mu łatkę pop-banalisty. Pracował dużo i szybko. Dostał nagrodę w Bielsku. Zyskał powodzenie. I właśnie wtedy namalował dla mnie ten Izrael, który naciera na Polskę. Coś mu to przypomniało? Zapośredniczył czkawkę wojennego pokolenia? Adam Szymczyk, kurator wystawy w Polin, określa to jako „potrzebę dotknięcia wstydu”. Ta potrzeba, jak wyznaje artysta, nasiliła się jeszcze przed uważną lekturą Borowskiego, w okolicach roku 2001, kiedy pojawiła się książka Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” i spóźnione o niemal dziesięć lat polskie wydanie komiksu „Maus” Arta Spiegelmana, opowiadającego w tej formie obozową historię swego ojca. Spiegelman doświadczał tak zwanej traumy przeniesieniowej – traumy drugiego pokolenia, które próbuje radzić sobie z dramatycznymi przeżyciami swoich rodziców. Wilhelm, który na podstawie tego komiksu namalował pięć obrazów, zobaczył w nim czas teraźniejszy. „Niezwykłe jest to, że narracja ma plan współczesny, że historia opowiedziana Artowi to nie tylko historia wojenna, ale wciąż żywa historia z czasów wojny, to jest dla mnie bardzo ważne. Mam cały czas poczucie, że żyjemy nie po ’89. roku, ale po ’45.” – mówił w jednym z wywiadów. A w rozmowie ze mną dodał: – Nie chcę oddzielać dnia dzisiejszego od historii, dla mnie to wszystko jednak płynnie się łączy, ponieważ przeszłość nadal na nas bardzo ciąży.

I wyjaśnił, że w „Maus” po raz pierwszy zobaczył „świńskie charaktery”, które łamały obraz „bohaterskiej ofiary”. Potem jeszcze zrobił oparty na tym komiksie projekt muralu dla Bielska-Białej (2003) i oddalił się w stronę własnego życia, własnej twórczości, własnych doświadczeń „tu i teraz”. Dużo malował, dużo wystawiał, szybujące w górę ceny obrazów pozwoliły mu na dalekie podróże, kręcił trudne filmy na wąskiej, wycofywanej z produkcji taśmie Kodachrome, wreszcie zaczął robić fabuły.

Anka i Wilhelm Sasnalowie w filmach szukają prawdy 

Pierwsza, „Świniopas” (2008), to obraz dwóch dni z życia bliżej nieokreślonej wsi w niedookreślonym czasie. Chałupy przypominają więzienia, stodoły to kryjówki na łupy z szabru, w oborach zamyka się obcych, a w grobach zamiast ciał przechowuje złoto. Powietrze jest ciężkie, lepkie, wszędzie pełno much. I obowiązuje bezwzględny „porządek dziobania”. 

Druga fabuła, „Z daleka widok jest piękny” (2011), zrealizowana razem z żoną Anką, jest poniekąd kontynuacją tej pierwszej, tyle że bardziej wyrazistą narracyjnie. Tytułowy, pięknie (przez stojącego za kamerą autora) nakręcony widok ogólny kryje bezwzględne i – co gorsza – dziedziczone z pokolenia na pokolenie okrucieństwo ludzi wobec zwierząt i innych ludzi. Szczególnie „obcych”. 

Tym filmem Sasnal wraca, jak po kole, do porzuconych wątków „dotykania wstydu”. Teraz jednak nie zatrzymuje się na „pięknym” widoku ogólnym, lecz odsłania to „niewypowiedziane”, co się za nim kryje, jakby chciał rozłożyć zło na czynniki pierwsze i przyjrzeć się jego częściom składowym, czy może prześledzić implikacje następstwa zdarzeń, zaczynające się od zastawiania w lesie wnyków, a kończące zabójstwem „obcego”. Jeżeli A, to B, jak w logice formalnej. Nikt nie jest w stanie wyrwać się z tego łańcucha następstw, jak nikt nie był w stanie zejść ze zbrodniczej ścieżki nazistowskiej „kariery”, skoro raz na nią wstąpił, co precyzyjnie opisał Jonathan Littell w „Łaskawych”, wydanych po polsku w roku 2008.

Szansą na wyjście z zaklętego koła jest przepracowanie traum. A to wymaga wejścia na drogę bolesnego odkrywania prawdy, czyli utratę domniemanej niewinności. Sasnal stracił niewinność już po pierwszych lekturach na temat życia (i umierania) w Auschwitz, czy innych, podobnych obozach, a także na temat sąsiadów z Jedwabnego, które stanowi pars pro toto wielu innych miejscowości. Do tego doszły dokumenty publikowane przez Barbarę Engelking i Jana Grabowskiego. – Wynika z nich, że wojna była krańcowo różnym doświadczeniem dla Żydów i dla katolików. Choć jedni i drudzy byli obywatelami Polski, nie stali po tej samej stronie. Ten problem jest studnią bez dna, nie do wyeksploatowania – mówi Wilhelm. 

Ta wiedza konfrontowana jest z postulatami „wstawania z kolan” i codzienną propagandą wysuwającą, między innymi, argumenty przeciw imigrantom. Nietrudno w tym kontekście nałożyć na siebie figury wszystkich „obcych”, czy będą to Żydzi, Syryjczycy, przybysze ze świata innej kultury i cywilizacji. Wilhelm i Anka piszą słowo Obcy wielką literą. Kolejny film „Słońce, to słońce mnie oślepiło” oparli na „Obcym” Camusa. Bohaterem powieści noblisty jest Francuz na algierskiej ziemi, w filmie Sasnalów to Polak w Polsce. Jeden i drugi zabija Araba. Model sprawcy uciekającego przed swoimi nieprzepracowanymi traumami wszędzie może być podobny. I wszędzie ofiara jest pozbawiona głosu. Film, rozpoczęty w roku 2013, został ukończony trzy lata później, w innej politycznej rzeczywistości. Jakiś czas po jego premierze, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Wilhelm wyjaśniał: „Wtedy, w 2013 roku, sądziliśmy, że robimy film radykalny i kontrowersyjny. A potem okazało się, że prawdziwy świat jest jeszcze bardziej radykalny. – I dalej: – Nie tak dawno uchodźca, który kilka lat temu był człowiekiem, potrzebującym, uciekinierem, stał się przestępcą, terrorystą, gwałcicielem. To najgorsze, co mogło nam się przydarzyć, i zmiana tego będzie wymagała więcej lat niż czas, jaki minął od wojny. My się na ten język i na to myślenie, na tę duchotę po prostu nie zgadzamy. Dla mnie jest to część szerszego procesu, tkwiącego korzeniami albo w wojnie, albo jeszcze w czasach przedwojennych. Przez ćwierć wieku po 1989 roku reanimowaliśmy ledwo żywego pacjenta i na razie wygląda na to, że reanimacja się nie powiodła”.

Dzisiaj dużo się mówi o tym, jak możliwy jest publiczny dyskurs na temat zbrodni, kiedy nie udziela się głosu ofiarom. Wilhelm, któremu co pewien czas się wydaje, że „ten repertuar historyczny się wyczerpał”, stale jednak do niego wraca, bo obserwuje „nadal toczący się spór między dwoma społeczeństwami, które żyją obok siebie”. – Gdy słyszę, że Ogień był bohaterem, budzi się we mnie opór. Dyskusje są podkręcane, rośnie ich temperatura, a ja się karmię tymi rozhuśtanymi emocjami, one dają mi bodziec do pracy. I uważam, że ważkość rozmów na temat naszej rzeczywistości jest powodem, dla którego artyści w Polsce nie są cyniczni.

O czym będzie wystawa „Taki pejzaż”  

Tak więc rozpoczęta zaraz po wojnie dyskusja wydaje się nie mieć końca, ponieważ dzieci i wnuki nie chcą poznać prawdy o swych dziadkach i ojcach, a tylko to pozwoliłoby im wyrwać się ze spirali zła. O tym są dzieła Sasnala, w dużej mierze współtworzone z żoną, a wystawa w Polin jest częścią tej dyskusji. Jednak Polin to nie jest muzeum Zagłady, a instytucja nastawiona na historię polsko-żydowskiego współżycia. Pytam o misję pokazanego w tym miejscu „Takiego pejzażu”. – To nie jest wystawa o Żydach w Polsce ani o samej Zagładzie, tylko o stosunku do niej po II wojnie światowej, czyli też o antysemityzmie. Boję się romantycznego, lukrowanego obrazu przedwojennej symbiozy polsko-żydowskiej, czy może katolicko-żydowskiej, pokazywanej w filmach oświatowych na temat życia w sztetlu. To są kreacje służące zatarciu prawdy, wystarczy poczytać przedwojenną literaturę, na przykład „Chłopów” Reymonta, który mówi o Żydach jak o psach czy o parchach. Jest to więc też wystawa o tym, co się może stać, jeśli w porę nie zareagujemy i ten faszyzm wyleje się na cały kraj, gdyż granica tego, co można, jest przez władzę wciąż przesuwana. A przydałoby się trochę rozumu.

Od siebie dodam, że warto uwierzyć artyście, bo zwykle lepiej i więcej widzi.

 

Rozmowa Andy Rottenberg z Wilhelmem Sasnalem w kwietniowo-majowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych oraz z dostawą do domu na Vogue.pl.

Vogue Polska, kwiecień-maj 2021 (Fot. Branislav Simoncik)

 

Anda Rottenberg
Proszę czekać..
Zamknij