
Włoski projektant Giorgio Armani zbudował prawdziwe imperium mody. Od kilkudziesięciu lat jego styl pozostawał niezmienny. Uwielbiali go wszyscy miłośnicy klasyki. Co wyróżniało jego niepowtarzalną estetykę?
Bez przekąsu, bo drugiego tak szanowanego mężczyzny we włoskiej modzie nie było. Urodzony w 1934 roku w Piacenzy Armani planował zostać chirurgiem. W Mediolanie studiował medycynę. Przydało się, bo owe studia, choć ich nie skończył, uczyniły jego modę chirurgicznie precyzyjną. „Długość rąbka, krój sukienki, rękawiczki, które nigdy nie są za długie, ani kolor, który nigdy nie jest zbyt jaskrawy, wszystko zmierzone, wyważone i proporcjonalne co do milimetra” – zauważa włoski „Vogue”.
Światu zaoferował niepowtarzalny, indywidualny styl. Zyskał go prostymi, lecz pionierskimi wówczas zabiegami. Przede wszystkim oparł go o dekonstrukcję marynarki. Nagle stała się wygodna. Lekka, nonszalancka. Mimo wszystko jednak – szykowna. Już nie zbroja czy mundur, ale nadal element wyrafinowanego krawiectwa. Starzy rzemieślnicy załamywali ręce, bo Armani pozbył się sztywnych elementów z wnętrza, odrzucił fizeliny, płótna i poduszki, by pozwolić marynarce na swobodne opadanie na piersiach i ramionach oraz na modelowanie sylwetki. Kunsztu wykonania odmówić mu jednak nie mogli. „Prostota nigdy nie jest punktem wyjścia, ale zawsze punktem dotarcia” – mistrz powtarza do dziś.

Ową męską marynarkę zinterpretował na nowo także dla kobiet, czyniąc ją ubiorem praktycznym i eleganckim. Zmodyfikował jej proporcje, przesunął guziki. Później dodał jeszcze stójkowe kołnierzyki i płaszcze w stylu dżellaby na wzór strojów arabskich, jednak gdy porównać jego kolekcję z 1978 roku, jedną z pierwszych, i tę na wiosnę 2025 roku – niewiele się zmieniło. To nadal klasyczny garnitur, nowoczesne, minimalistyczne linie i przejrzyste fasony. I słusznie, bo to w zupełności wystarczy.
Styl Giorgia Armaniego nie zmienił się przez lata. Wciąż na nowo interpretował marynarkę
– Cenię wspaniałą i fascynująco nudną przewidywalność jego projektów, klasę i wyczucie kobiecego ciała – potwierdza Ania Kuczyńska. Jak mówi, od lat uwielbia jego subtelne detale krojów i rozpoznawalną linię. – Ta moda jest szykowna. Świat, który stworzył wokół siebie Armani, jest wizualnie umiarkowany, luksusowy i konsekwentny. Jego sposób projektowania jest mi bliski, a konsekwencja w budowaniu wizerunku mnie inspiruje – dodaje projektantka. Inspiruje na tyle, że jego biografia była impulsem do zorganizowania jej pierwszego pokazu mody w swoim własnym domu, tuż po powrocie z Rzymu i Paryża, w których studiowała projektowanie. – Przeczytałam, że Armani tak właśnie zaczął karierę, i w swojej młodej głowie pomyślałam, że to będzie odpowiednie – wspomina dziś Ania.
Talent Giorgia, wówczas aranżera wystaw domu towarowego La Rinascente, w 1964 roku odkrył Nino Cerruti. Zaprosił go do współpracy przy marce Hitman. To tu Armani zaczął realizować swoją wizję nowego stroju męskiego. Obu projektantów połączyła słabość do specyficznych kolorów, z fango na czele. „Zawsze podobał mi się kolor błota rzeki Trebbii” – mawiał Armani, wspominając znany mu z dzieciństwa dopływ Padu. A il fango to po włosku właśnie błoto. Kolory z czasem staną się znakiem rozpoznawczym mistrza. Oprócz błękitu jego ukochanej wyspy Pantellerii, głębokiego niebieskiego, uważanego przez niego za synonim elegancji, oraz tybetańskiej czerwieni zaczerpniętej z uwielbianego przezeń Dalekiego Wschodu, to przede wszystkim te dyskretne: beże, brązy, szarości. Odnośnie do tych ostatnich – długo szukał odcienia, który byłby „ciepły, ale jednocześnie wielkomiejski, stonowany, ale nieoczywisty. „Szarość jest dla mnie właśnie taka: dyskretna, wyrafinowana i naturalna. Daje głębokie poczucie spokoju i pogody ducha, jest podstawą, na której można zbudować wszystko” – wyjaśniał. Dlatego szarości cyklicznie pojawiają się w jego kolekcjach. Symbolizować mają brak sezonowości, ale też nieprzesadne przywiązanie do trendów.

Armani, który już w 1982 roku znalazł się na okładce magazynu „Time”, w przeciwieństwie do wielu konkurentów nigdy nie sprzedał swojej marki koncernom pokroju LVMH czy Kering. Jak przyznał, to kwestia dumy, która nigdy nie pozwoliła mu dać się „przehandlować”. A miałby co, bo oprócz jego klasycznych linii na stole leżałyby – do wyboru, do koloru – także popularne Emporio Armani, niedrogie Armani Exchange, którym w zamierzeniu, jak wyznał, chciał konkurować z Zarą, uwielbiane we Włoszech sportowe EA7 oraz pokazywane na tygodniach haute couture Armani Privé. Do tego marka Armani Casa, kawiarnie, kwiaciarnie, restauracje, hotele. Czasem mieszczące się zresztą w jednym obiekcie, choćby w gmachu przy Via Manzoni w Mediolanie, tuż obok La Scali, czy przy Madison Avenue w Nowym Jorku. Prawdziwe imperium.
W pracy posługiwał się manierami, z dzisiejszego punktu widzenia, démodé. A z pewnością zbyt szarmanckimi, jak na wymagający nieustannego pędu zawód. Współpracę z modelką Emilią Nawarecką projektant nawiązał ponad dekadę temu – wystąpiła w kilku pokazach i kilku sesjach. – Podczas przygotowań do pokazu signore Armani, bądź Mr Armani, bo tak do niego się zwracamy, wszystko osobiście nadzoruje i uczestniczy w każdym etapie: od castingu przez fitting aż do faktycznego show. Wspaniale traktuje modelki: troszczy się, pyta, czy nie jest nam zimno, czy odpowiada nam to, że on, mężczyzna, poprawia na nas kreacje. Przed każdym pokazem wygłasza też nam mowę: opowiada o kolekcji, o tym, jak ważne są dla niego nasze emocje na wybiegu. Zazwyczaj jesteśmy proszone o „przyjemny wyraz twarzy, wręcz uśmiech”, co na wybiegach rzadko się zdarza. Signore Armani potrafi nawet pokazywać, jakich min kategorycznie sobie nie życzy – opowiada Nawarecka.
Był krytyczny wobec branży. Miuccia Prada? Żyje we własnym świecie, chaotyczna. Alessandro Michele? Nadal szuka własnej drogi. Dolce & Gabbana? Dwie cwaniury. Wręcz podziwia ich, patrząc na projekty i zadając sobie pytanie: która kobieta by to założyła? No i Gianni Versace, odwieczny rywal. Nie mieli żadnych relacji, na żadnym polu. Jego opinie w Italii zawsze się liczyły. Zwłaszcza w sprawach ważniejszych niż talenty – lub ich brak – u jego konkurencji. – Armani zawsze wypowiadał się w fundamentalnych społecznie i moralnie sprawach. We Włoszech i w świecie mody był autorytetem – zauważa Ania Kuczyńska. Istotnie, jako jedyny w lutym 2020 roku z obawy przed koronawirusem nie wpuścił gości na swój mediolański pokaz, podczas gdy jeszcze przez następny tydzień w Paryżu fashion week beztrosko kontynuowano. Napisał też wtedy list do ludzi mody, w którym zaapelował, by „zwolnić i zatrzymać szaleństwo chciwości”. Jako pierwszy też dwa lata później wyraził solidarność z narodem ukraińskim, wyłączając muzykę na swoim wybiegu. Możliwe, że ta empatia wynikała z osobistych doświadczeń. Był przecież dzieckiem wojny – jego wspomnienia to samoloty aliantów, krycie się po piwnicach, mundur ojca. Po jej zakończeniu zbierał z dzieciakami proch; jeden z nich odpalił lont, w konsekwencji Giorgio przeleżał dwadzieścia dni w szpitalu, gdzie walczono, by uratować mu wzrok.
Pierwszą, nastoletnią miłość przeżył na koloniach na plaży Misano Mare, od tego momentu jego życie „zaczęło się w inny sposób”. Wcześniej nie był swojej orientacji świadom. „Nagle nie mogłem doczekać się, żeby być blisko niego, pozwolić mu się pieścić”, wyznał w obszernej na dwie rozkładówki rozmowie w „Corriere della Sera” w październiku tego roku. Sensacyjnej, szeroko komentowanej i cytowanej, bo zawsze skryty i skromny mistrz opowiadał w niej o swoim życiu intymnym – i nie tylko o nim – po raz pierwszy. Z Sergio Galeottim, dorosłą miłością życia, poznali się podczas urlopu Armaniego w toskańskiej Versilii. Spędzili razem ponad dziesięć lat, prywatnie i zawodowo, bo to Sergio namówił go do założenia własnej firmy, którą później prowadzili. Galeotti zmarł w 1985 roku w wieku 40 lat na AIDS. „Rok czekania na jego śmierć! A wszystko to w cudownym czasie, kiedy zaczynaliśmy być kimś, zyskiwać rozpoznawalność. Kiedy zmarł Sergio, umarła część mnie” – opłakiwał stratę we wspomnianym wywiadzie.

Rzeczywiście, globalna rozpoznawalność dopiero nadchodziła. Za sprawą kina i jego gwiazd. Mawia się, że przed Armanim hollywoodzki czerwony dywan był czymś w rodzaju wolnej amerykanki. I nie ma w tym przesady. Wcześniej o wygląd gwiazd dbali garderobiani zatrudnieni przez konkretne wytwórnie, później – zwłaszcza gdy Edith Head, projektantka kostiumów, najczęściej nagradzana w historii Oscarami, przestała być konsultantką ds. wizerunku podczas wieczoru oscarowego – artyści zostali puszczeni samopas. Armani był pierwszym, który wpadł na pomysł, by ich estetycznie oporządzić i zrobił to doskonale. Udała mu się jednak sztuka, której nie dokonał żaden z projektantów: tak samo znany jest z ubierania gwiazd na gale filmowe, jak i do samych filmów. Stworzył kostiumy do ponad ćwierć tysiąca obrazów. W Nietykalnych z 1987 rok, których reżyser Brian De Palma zanurzył się w atmosferę podziemnego Chicago lat 30. XX wieku, Armani skontrował nieustanne strzelaniny, eksplozje i przemoc zrodzoną z prohibicji z szykownymi strojami – dziś norma nawet na Netfliksie, wówczas nowość – przestępców. Zachwycają tu trzyczęściowe garnitury (w nich Kevin Costner), kaszkiety (Sean Connery), ale i zamszowe kurtki, tweedowe marynarki i styl, który w dużo późniejszych Peaky Blinders wpłynął na modę męską, oraz dostojne niczym szaty liturgiczne jedwabie Roberta de Niro jako Ala Capone. Żadne garnitury nie pasowałyby tak pięknie do Lamborghini Batmanowi, tj. Christianowi Bale’owi w Mrocznym rycerzu (2008 rok) i Mroczny rycerz powstaje (2012 rok) Christophera Nolana, jak te szyte na miarę, w prążki. Wystawne krawiectwo uwiarygodniło też Wilka z Wall Street, tj. Leonarda di Caprio Martina Scorsesego z 2013 rok. Wrażenie robili też: John Malkovich w kurtkach safari w dramacie Pod osłoną nieba Bernarda Bertolucciego (1990 rok), Brad Pitt w smokingu z marynarką w kolorze kości słoniowej i wpiętym w klapę czerwonym goździkiem w Bękartach wojny Quentina Tarantino, Jodie Foster w minimalistycznym, ale i futurystycznym garniturze w Elizjum (2013 rok) Neilla Blomkampa czy emanująca chłodem Jessica Chastain w thrillerze Rok przemocy JC Chandora (2014 rok) w płaszczu z szerokimi ramionami i podkreśloną talią.
Najbardziej zapamiętano kostiumy do Amerykańskiego żigolaka w Richardem Gere’em w roli głównej. Początkowo miał go grać John Travolta. Na szczęście – dla Armaniego – reżyser zmienił zdanie. „Travolta absolutnie nie był postacią, która mogłaby elegancko nosić moje ubrania”, uważał projektant. W jasnych, luźnych, także dwurzędowych marynarkach, ze spodniami z zakładkami, koszulami z dużymi kieszeniami czy tweedowym krawatem Gere wyglądał piekielnie uwodzicielsko. I modnie. Symboliczna jest scena, w której bohater grany przez Gere’a układa cztery marynarki na łóżku, a następnie łączy z koszulami i krawatami. Niby cały ten asortyment powściągliwy, pozbawiony ekstrawagancji, a efekt wirtuozerski. To wtedy w masowej wyobraźni nqrodził się styl Armaniego, a w świat poszedł komunikat: to nie wstyd, by mężczyzna miał dobry gust. „W elegancji nie chodzi o bycie zauważonym, ale o bycie zapamiętanym”, mówił Giorgio Armani. I z niej właśnie zostanie zapamiętany.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.