Znaleziono 0 artykułów
01.08.2025

„Wyrok” to literacki labirynt. Nowy polski thriller nie daje łatwych odpowiedzi

01.08.2025
(Fot. Felix Man/Picture Post/Hulton Archive/Getty Images)

O Ishbel Szatrawskiej głośno zrobiło się po premierze fenomenalnej książki „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia”. W 2023 roku mogliśmy przeczytać „Toń” – powieść o Prusach Wschodnich, wojnie i traumie, która zyskała uznanie czytelników i krytyki, trafiając na listy najważniejszych nagród literackich (nominacja do Nagrody Literackiej Nike 2024 (longlista) oraz nominacja do Nagrody Conrada 2024 (shortlista).

Teraz autorka wraca z „Wyrokiem” – historią o dwóch mężczyznach, którzy mają do wykonania zadanie. Powieść jest literackim labiryntem, w którym echo brzmi mocniej niż dźwięk, pytania nigdy nie znajdują jednoznacznej odpowiedzi, a język i sposób prowadzenia narracji – zachwycają już od pierwszej strony.

Końcówka wojny. Czesław Majda i Franciszek Strzelecki otrzymują proste polecenie – zabić szpicla, Pierończyka. Tyle wiedzą, tyle im wystarcza. Mają w końcu wobec partyzantów dług; oddział leśnych ocalił ich kiedyś od śmierci z rąk niemieckich żołnierzy. Ruszają więc w drogę. Idą z jednej wsi do drugiej, przez spalone chałupy, poprzewracane płoty, gęsty las.

Oboje brali udział w wojnie, jednak głównie jako szabrownicy. „Sięgaj, ładuj do płóciennych worków. Wszystko, co cenne. Wszystko, jak leci. Byle się nachapać” – tak mogłoby wyglądać ich credo. Majda i Strzelecki to „pospolici szubrawcy czerpiący siłę, rosnący w dumę z tej przeciętności, z niegodziwości, z prostoty strasznego przestępczego życia”.

Są jak ogień i woda. Strzelecki jest młodszy, ostrożniejszy, „mniej skory do decyzji podejmowanych gwałtem”. Zbrodnia jest dla niego procesją, czymś, co trzeba przejść, choć z przyciśniętym sercem. Majda – odwrotnie – działa instynktownie, szybko. „Gdy tylko poczuł zew, nic nie mogło go utrzymać w cuglach”. Mężczyźni wiedzą, jak zabijać. Podczas wędrówki sprawdzają też, czy potrafią z tym żyć. 

Od „Wyroku” kręci się w głowie. Strzelecki i Majda ruszają w drogę, ale droga ta nie przypomina prostej ścieżki, raczej zagmatwaną spiralę. Ich marsz przez wsie i lasy nie wygląda jak pościg – to raczej błądzenie we śnie. Jak refren powracają zdania: „Pękał świt pod powiekami. Sen zsuwał się niżej i niżej, spływał z piersi, trzymał jeszcze w mocy odrętwiałe palce. Gdzie jestem? Kim jestem? Jak tu trafiłem?”. Ich tożsamości się rozmazują, a oni sami „tracili pewność, czy są jeszcze ludzie, czy oni są ludźmi? Kim byli, jeśli przeszli tylko nieludzkie?”.

To powieść, w której bohaterowie są uwięzieni nie tylko w trudnym czasie końcówki wojny, ale też w swoich własnych ciałach, we wspomnieniach, w trybach zemsty, które uruchomili kiedyś i nie potrafią już zatrzymać. „Z pierwszym mordem łudzisz się, że krwawa cena, którą płacisz, wykupi cię z rąk możniejszych (...) I nigdy nie pojmiesz, że kręcisz się w kółko i po własnych śladach wciąż chodzisz”. Szatrawska wybiera formę, która ten krąg oddaje: akcja zawraca, powtarza się, rytm języka podkreśla mozolną tułaczkę. Nie ma tu katharsis. Jest tylko wędrówka w górach, która daje jedynie chwilowe ukojenie. I pytanie, czy świt, który pęka pod powiekami, kiedykolwiek będzie inny.

Wojna uwypukla to, co najgorsze

W „Wyroku” wojna nie toczy się już na froncie – toczy się w człowieku. W ludziach, którzy nauczyli się zabijać, szabrować, przetrwać. „Czy z bandyty można stać się herosem?” – pyta narrator. Szatrawska pisze o czasie, w którym nie obowiązują już żadne hierarchie – wszystko można odwrócić: „kto wczoraj żarł z miski ziemię, jutro na srebrze ma kapłony”, a „bohater z piersią obwieszoną medalami stanie się zdrajcą i kapusiem”. W tych słowach nie ma goryczy – jest chłodna konstatacja. Coś się skończyło, może na zawsze. Znikły punkty odniesienia. Wojna pozwoliła niektórym ludziom wyłamać się z własnej przeszłości, jakby można było napisać siebie od nowa. „Sposobność czyni złodzieja, jak mówią. Czyni też tego, który swój los wyrywa tradycji i przeciw niej staje”.

Podczas lektury „Wyroku” nie mogłam nie pomyśleć o „Nullu” Szczepana Twardocha. Szatrawska, jak Twardoch, – bez gloryfikowania wojny – pisze o tym, jak wojna uwypukla w człowieku to, co w nim najgorsze. W „Nullu” bohaterów wojna uczy, „jak wysrać się w lesie bez obsrywania butów”, jak przeżyć na jednej konserwie, jak zasnąć bez obrazów makabry pod powiekami. Na wojnie w „Wyroku” jest „tylko głód, chłód, pragnienie, szczyny i nawracająca uciążliwa sraczka po żarciu, którego nawet w największej biedzie by nie tknęli”.

Wyjątkowa powieść drogi 

„Wyrok” jest powieścią drogi, ale taką, w której nie chodzi o dotarcie do celu. Marsz Majdy i Strzeleckiego przypomina bardziej zawieszenie – stan między czymś a niczym, między tym, co było, a tym, co być może nigdy nie nadejdzie. Z pozoru poruszają się naprzód: odwiedzają kolejne wioski, wypytują, krążą, śpią po stodołach, idą przez hale i przełęcze. Ale w tej przestrzeni – jakby poza czasem – wszystko się rozłazi. Czas nie ma punktu zaczepienia. „Bezradność otępiała zmysły. Senność spływała na czoło i ćmiła wzrok. Więc szli, pogrążając się w domysłach – przez gmatwaninę faktów i gawęd zmyślonych, przez pogłoski, których szczegółów nie dało się nanizać ani na kalendarz, ani na mapę”. Nie wiedzą, czy idą w dobrym kierunku, nie wiedzą, kto ich obserwuje ani co naprawdę robił Pierończyk.

Ishbel Szatrawska / (Fot. Ada Kopeć-Pawlikowska)

Jest coś hipnotycznego w tej wędrówce. Może dlatego, że jedyną rzeczą, która trzyma ich przy życiu, jest ruch. Spokój – nawet jeśli możliwy – byłby dla nich niebezpieczny. To, co ich goni, nie ma twarzy. Nieprzepracowane zbrodnie, głód, wstyd, lęk, wszystko to czai się w zaroślach, między śladami butów. Droga, którą idą, nie ma początku ani końca – i w tym sensie bliżej jej do snu niż mapy. Niektórzy znajdą w tym rytmie ukojenie – inni odczytają go jako dręczące zawieszenie. Szatrawska nie podsuwa jednej interpretacji. Ale pozwala nam iść razem z nimi.

To, co Szatrawska zrobiła mistrzowsko, to rozmycie czasoprzestrzeni. Miałam wrażenie, że czas tu nie płynie, a wręcz się zapada. To rozmycie jest tu czymś więcej niż tłem. Jest częścią kondycji bohaterów – egzystencjalnej, cielesnej, emocjonalnej. Odczuciem, że niezależnie od pory roku, godziny dnia czy stanu wojny, „tylko wyrok trzyma w pionie”.

Bohaterzy zadają sobie pytania: „Jesień to czy wiosna? Front był czy nadchodzi? Wszystko ginie czy się rodzi?”. Kurczowo trzymają się teraźniejszości, wszystko rozgrywa się teraz, w jednym, rozciągniętym „dzisiaj”. A przestrzeń? Góry, przez które wędrują Majda i Strzelecki, są jak żywa istota: nieprzyjazna, obojętna, cicha. To tu – wysoko, z dala od wiosek, świadków i gwaru – zaczyna się prawdziwa konfrontacja. „Za dużo mroku kryje się w człowieku, za dużo zaszłości, które zwodzą na zbyt proste drogi” – myśli Strzelecki. W tej przestrzeni nie da się uciec. Są tylko oni i ich ciała, które niosą pamięć. 

Niezwykły rytm opowieści

Proza Szatrawskiej ma w sobie charakterystyczny rytm. Sposób prowadzenia narracji przypomina ruch kamery – raz zbliża się do Majdy, raz do Strzeleckiego, pozwalając nam zobaczyć świat ich oczami, ale nie zaznacza przy tym wyraźnych granic. Te przesunięcia są miękkie, nienachalne, niemal niezauważalne. Przypominają świetną pracę kamery w filmie Columbus – reżyserskim debiucie Kogonady – gdzie każdy bezruch ma znaczenie, a każde przejście między kadrami to coś więcej niż tylko montaż.

W jednej z najbardziej intensywnych scen Szatrawska opisuje wiejskie tańce: „Dudni muzyka. Raz i dwa. Skręca korowód jak zwierzę, szyję wygina. I rytm. I skwar. Mignie tu, ówdzie skrawek. Krwawe korale. Kubrak kusy. Kołatki klekotna mary, majaki, naprzeciw zwidom. I gęby roześmiane, czerwone, raz dwa”. Ten opis działa jak wir – jak scena z „Wesela”, balansująca na granicy jawy i zbiorowego amoku, gdzie taniec dawno przestał mieć formę, a jego sens się rozmył.

Szatrawska buduje napięcie również poprzez językowe kontrasty: „wokół jasność mroczna”, „lodu spiekota” – zestawienia, które zaburzają porządek świata i zostawiają nas w niepewności. Jakby sam język nie potrafił już rozstrzygnąć, czy coś się kończy, czy dopiero zaczyna.

„Wyrok nas ocali” – mówi Strzelecki. Wierzy w to. Albo chce wierzyć. Nawet jeśli to ocalenie jest niepełne, „z grzbietem przez wojnę przetrąconym”. Świt znowu pęka pod powiekami. Sen zsuwa się niżej. Droga trwa. A my zostajemy w kołowrotku powieści jeszcze długo po lekturze. 

„Wyrok", Ishbel Szatrawska, Wydawnictwo Cyranka
Aleksandra Pakieła
  1. Kultura
  2. Książki
  3. „Wyrok” to literacki labirynt. Nowy polski thriller nie daje łatwych odpowiedzi
Proszę czekać..
Zamknij